Gabinet Abego jeszcze w połowie marca sygnalizował gotowość do przeprowadzenia rozmów z kierownictwem KRLD. Japonia chce, by na takim spotkaniu poruszono problem Japończyków porwanych przez służby specjalne KRLD w latach 70-80 XX wieku. Oficjalne Tokio mówi o 17 zaginionych (ośmiu mężczyznach i dziewięciu kobietach), ale niektóre źródła utrzymują, że liczba porwań przekraczała setkę.
W niedzielę premier Abe powiedział dziennikarzom w Tokio, że prezydent Korei Południowej podczas historycznego szczytu w piątek rozmawiał o tych porwaniach z przywódcą Korei Północnej. Abe dodał, że odbył rozmowy telefoniczne z Munem oraz że "chciałby mu podziękować za szczerość" w podjęciu tego tematu w czasie szczytu, tak jak to wcześniej obiecał.
Ponadto szef japońskiego rządu poinformował, że prezydent Mun przekazał Kimowi stanowisko Abego dotyczące porwań oraz relacji na linii Tokio-Pjongjang. Odmówił jednak komentarza na temat reakcji Kima. "Na tym etapie nie mogę podać więcej szczegółów" - powiedział Abe.
Japoński rząd chciałby, by do szczytu przywódców Japonii i Korei Północnej doszło po spotkaniu Kim Dzong Una z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Media spekulowały, że mogłoby ono odbyć się jeszcze w czerwcu. Strona koreańska informowała już o przygotowaniach do możliwych spotkań dwustronnych z najwyższymi władzami pięciu państw, w tym - Japonii. Władze w Tokio oświadczyły zaś, że są gotowe pomóc w ich zorganizowaniu.
W dokumencie podpisanym przez Mun Dze Ina i Kim Dzong Una po piątkowym szczycie zadeklarowano, że "Korea Południowa i Korea Północna potwierdziły wspólny cel osiągnięcia wolnego od broni nuklearnej Półwyspu Koreańskiego poprzez pełną denuklearyzację" oraz zobowiązały się do "aktywnego poszukiwania wsparcia i współpracy społeczności międzynarodowej" w tym celu.
na podst. "Nasz Dziennik", RP, PAP