Za angielskim wyrażeniem „fake news” kryją się umyślnie sfabrykowane wiadomości (zakłamane lub zmyślone) podszywające się pod dziennikarstwo i mające na celu manipulowanie odbiorcami. Ten trend często jest określany jako post-prawda - słowo roku wg wydawcy oksfordzkich słowników języka angielska zdefiniowane jako: „odnoszący się do lub oznaczający okoliczności, w których obiektywne fakty tracą na znaczeniu w kształtowaniu opinii publicznej na rzecz apeli do emocji i osobistych przekonań”.
To zjawisko, które występowało od dawna, ale zyskało na znaczeniu w dobie mediów społecznościowych i wykorzystywanych w nich narzędziach do rozpowszechniania i personalizowania wiadomości. W ostatnich trzech miesiącach kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych najbardziej popularne fake news (np. informacja o poparciu udzielonym przez papieża Franciszka Donaldowi Trumpowi) cieszyły się większym zainteresowaniem użytkowników Facebooka niż prawdziwe informacje.
Od polityki do dużych pieniędzy
Nieprawdziwe informacje rozpowszechniane są z różnych powodów. Niektóre, dzięki chwytliwym tytułom, służą zwiększeniu odwiedzin na danej stronie internetowej i zwiększeniu jej dochodów. Inne tworzone są po to, żeby manipulować opiniami czytelników. Służą oczernianiu politycznych przeciwników i są wykorzystywane przez państwa (np. Rosja stosowała dezinformację w wojnie hybrydowej na Ukrainie) i osoby prywatne (np. specjalistów od marketingu politycznego).
Co może zrobić Unia Europejska?
Debata w środę pokazała, że w PE nie ma zgody co do tego, jak należy zwalczać problem rozprzestrzeniania się w internecie mowy nienawiści i fałszywych informacji. Część posłów uważa, że powinniśmy polegać na wewnętrznych regulacjach właścicieli portali społecznościowych, część opowiada się za wykorzystanie środków prawnych, w tym stosowania kar finansowych. Jeszcze inni są kategorycznie przeciwni takim działaniom i postrzegają je jako zamach na wolność słowa w internecie.
„Jeśli naszym celem jest zapewnienie funkcjonowania rządów prawa w internecie, to cenzura nie jest rozwiązaniem” - stwierdziła Marietje Schaake (liberałowie, Holandia), ale zaznaczyła również, że: sytuacja, w której to Dolina Krzemowa albo Mark Zuckerberg są architektami naszej rzeczywistości i prawdy, również jej nie zadowala.
„Kto decyduje, co jest mową nienawiści?” pytał Andrew Lewer (Konserwatyści i Reformatorzy, Wielka Brytania) i przestrzegł: „choć podjęcie walki przeciw mowie nienawiści brzmi chwalebnie, to bez należytej ostrożności może doprowadzić do cenzury”.
Tanja Fajon (socjaldemokraci, Słowenia) pozytywnie odniosła się do reguł postępowania przeciw mowie nienawiści w internecie przedstawionych przez Komisję, ale namawiała również do wzięcia pod uwagę środków prawnych. Wezwała do wprowadzenia kar finansowych dla tych, którzy nie usuwają fałszywych albo naruszających prawo treści. „Reguły postępowania są ważnym krokiem, ale dobrowolne zasady nie wystarczą” - dodał inny poseł socjaldemokratów Josef Weidenholzer (Austria).
Zwalczanie nieprawdziwych informacji przy użyciu stosownych regulacji prawnych poparła również Monika Hohlmeier (chadecy, Niemcy). „Każdy ma prawo do własnej opinii, ale nie ma czegoś takiego jak alternatywne fakty, są po prostu fakty. Konieczne jest podjęcie działań prawnych na poziomie UE, żebyśmy mogli skutecznie reagować” - zaznaczyła.
Martina Michels (Zjednoczona Lewica Europejska – Nordycka Zielona Lewica, Niemcy) uznała wiarę w rozwiązanie problemu przez regulacje za naiwną. „Jeśli przyjrzymy się źródłom populizmu, mowy nienawiści i innym, to nie leżą one w internecie. Można je za to znaleźć w naszych społeczeństwach i to, co powinniśmy zmienić, to klimat społeczny” - mówiła.
Swoje wątpliwości wyraziła też Julia Reda (Zieloni, Niemcy). „Żadne urządzenie nie posiada kwalifikacji do rozróżnienia mowy nienawiści. Polegając wyłącznie na technologii, nie pomagamy ofiarom, a naruszamy wolność słowa” - ostrzegła. Jej zdaniem potrzebne są inwestycje w służby zwalczające mowę nienawiści i uproszczenia zasad zgłaszania przypadków przestępstw z nienawiści w internecie.