Tuż przed godziną 9 czasu lokalnego prezydent Obama wraz z wiceprezydentem Joe Bidenem i ich małżonkami dołączyli do zgromadzonych pod Białym Domem współpracowników, by uczcić minutą ciszy pamięć prawie 3 tysięcy ofiar ataku terrorystów w Nowym Jorku, gdzie dwa opanowane przez nich samoloty uderzyły 12 lat temu w wieże World Trade Center.
Obama następnie wziął udział w uroczystościach pod gmachem Pentagonu, w który 12 lat temu uderzył jeden z samolotów opanowanych przez terrorystów Al-Kaidy. Zginęło tam ponad 180 osób.
Tuż po godzinie 10 minutą ciszy upamiętniono też ofiary czwartego porwanego przez terrorystów samolotu, który rozbił się 11 września w Shanksville w Pensylwanii, kiedy pasażerowie podjęli walkę z porywaczami. Samolot ten leciał w kierunku Waszyngtonu i miał uderzyć w Biały Dom lub budynek Kongresu. We wtorek w Shanksville rozpoczęto budowę przeznaczonego do zwiedzania centrum pamięci o 93 pasażerach.
Tegoroczne obchody rocznicy zamachów 11 września mają szczególny wymiar, bo przypadają na okres, gdy Stany Zjednoczone znowu żywo debatują na temat zagrożeń ze strony Al-Kaidy, broni masowego rażenia oraz roli USA na świecie w kontekście wojny domowej w Syrii.
Choć w przemówieniu pod Pentagonem Obama nie nawiązał bezpośrednio do kryzysu w Syrii, mówił, że Ameryka "musi mieć siłę, by stawić czoło zagrożeniom", nawet jeśli obecne zagrożenia różnią się od tych sprzed 12 lat.
"Tak długo, jak są tacy, którzy chcą uderzyć w naszych obywateli, będziemy czujni i będziemy bronić naszego narodu" - powiedział. Dodał, że Ameryka potrzebuje też mądrości, "by wiedzieć, że chociaż użycie siły jest czasem niezbędne, to sama siła nie jest w stanie zbudować świata, jakiego poszukujemy".
W przemówieniu do narodu wygłoszonym we wtorek Obama zapewniał, że "Ameryka nie jest światowym policjantem" i nie ma możliwości, by naprawić każde zło dziejące się na świecie. "Ale kiedy z małym wysiłkiem i przy minimalnym ryzyku możemy zapobiec ponownemu zagazowaniu na śmierć dzieci i tym samym sprawić, że nasze własne dzieci są bezpieczniejsze, wierzę, że musimy działać. To czyni nas innymi, to czyni nas wyjątkowymi" - uzasadniał swą wcześniejszą decyzję, by w odpowiedzi na użycie w Syrii 21 sierpnia broni chemicznej USA przeprowadziły ograniczony atak zbrojny.
Obama wystąpił o zgodę w tej sprawie do Kongresu. Ale debata pokazała, że amerykańskie społeczeństwo jest zmęczone dekadą wojen w Iraku i Afganistanie, w które USA zaangażowały się w bezpośrednim następstwie zamachów z 11 września 2001 roku. Choć Amerykanie przyznają w sondażach, że użycie broni chemicznej w Syrii stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego USA, to nie chcą interwencji przeciwko syryjskiemu reżimowi. Większość uważa, że USA nie powinny sprawować przywódczej roli w rozwiązywaniu konfliktów na świecie.
Te nastroje społeczne sprawiają, że również kongresmeni są niechętni interwencji w Syrii, która ich zdaniem mogłaby przerodzić się w długą i kosztowną dla USA - także pod względem ofiar w ludziach - wojnę na Bliskim Wschodzie. Wielu z nich wskazywało ponadto, że atakując Asada, USA wzmocnią walczące w Syrii islamskie grupy powiązane z Al-Kaidą, która w przekonaniu Amerykanów pozostaje dla USA wrogiem numer jeden.
W tym roku 12. rocznica zamachów 11 września łączy się z pierwszą rocznicą ataku ekstremistów islamskich na konsulat USA w libijskim mieście Bengazi 11 września 2012. Zginął wtedy ambasador USA w Libii Chris Stevens i trzech innych Amerykanów. Jak twierdzą Republikanie, do tragedii tej przyczyniły się zaniedbania w ochronie konsulatu, za co winę ponosi obecna administracja. Zarzucali rządowi, że zlekceważył możliwość ataku 11 września - w 11. rocznicę ataku Al-Kaidy na USA.
Biały Dom poinformował, że w ramach przygotowań do obchodów 12. rocznicy 11 września prezydencki zespół ds. bezpieczeństwa narodowego od wielu miesięcy prowadził przegląd środków bezpieczeństwa, "by zapobiec atakom związanym z 11 września i zapewnić ochronę amerykańskiego personelu i budynków za granicą".
(PAP)