Przed finałem teoretyczną faworytką była Kenin, rozstawiona z numerem czwartym triumfatorka tegorocznego Australian Open, mimo młodego wieku posiadająca o wiele większe doświadczenie i obycie na imprezach najwyższej rangi. Wielu komentatorów, ekspertów, byłych i obecnych zawodników, kibiców, uważało jednak, że więcej szans na końcowy sukces ma Iga, grająca w Paryżu jak marzenie, krocząca od zwycięstwa do zwycięstwa niczym ekspres ani na moment się niezatrzymujący, praktycznie pozbawiony słabszych stron czy chwil przestojów. Przed Świątek, w wielkoszlemowym finale singla, wystąpiły tylko dwie tenisistki z naszego kraju – Jadwiga Jędrzejowska oraz Agnieszka Radwańska. Obie swe mecze przegrały. Iga doskonale wiedziała, o jaką stawkę przyjdzie jej walczyć, co może osiągnąć, jaki niezwykły wpis na kartach dziejów wykonać. Kenin liczyła, że nastolatce z Raszyna może zabraknąć nieco doświadczenia, że sparaliżują ją emocje związane z pierwszym w karierze wielkoszlemowym finałem.
Tymczasem Świątek rozpoczęła dokładnie tak, jak grała we wcześniejszych pojedynkach – z impetem, rozmachem i niezwykle skutecznie. W pierwszym gemie pewnie utrzymała swoje podanie, w drugim przełamała rywalkę, a za chwilę odskoczyła na 3:0. To był szok i niektórzy pomyśleli, że finał może przebiec bez żadnych emocji i mieć absolutnie jednostronny przebieg. Amerykanka się jednak nie poddała i wykorzystała nieco słabszy fragment w wykonaniu naszej reprezentantki. W efekcie doprowadziła do remisu 3:3 i to Świątek znalazła się pod ścianą i w niełatwym położeniu. Na szczęście właśnie wtedy, gdy Kenin zdawała się łapać wiatr w żagle, Polka pokazała swój najlepszy tenis i pozwoliła rywalce tylko na krótkotrwały zryw. W siódmym gemie, niezwykle ważnym, być może kluczowym dla całej rywalizacji, Iga wytrzymała ciśnienie i po długiej, ciężkiej walce przechyliła go na swoją stronę. Pokazała wtedy, że jest mocna, i fizycznie, i mentalnie, że jest gotowa i przygotowana na to, by skutecznie zrealizować swe marzenia. Objęła prowadzenie 4:3, za moment dołożyła kolejnego gema i choć Amerykanka jeszcze walczyła, ostatecznie to Polka postawiła kropkę nad i, wygrywając seta.
Drugi lepiej rozpoczęła Kenin, która błyskawicznie przełamała naszą rodaczkę. Na Idzie specjalnego wrażenia jednak to nie wyrwało, odpowiedziała tym samym i przejęła pełną kontrolę nad wydarzeniami na korcie. Zdenerwowana rywalka poprosiła o pomoc medyczną, ale nawet kilkuminutowa przerwa nie wybiła Świątek z rytmu. Już do końca seta i – jak się okazało meczu – nasza reprezentantka dominowała, pokazując, że w finale French Open nie znalazła się dzięki przypadkowi czy szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Zagrała o tytuł, gdyż jest wyśmienitą tenisistką, która potrafiła wykorzystać wszystkie sprzyjające okoliczności, która sama na to zapracowała i zasłużyła. W drugim secie dzisiejszego meczu oddała tylko jednego gema i mogła szczęśliwa oraz trochę też oszołomiona podnieść ręce w geście triumfu. Wygrała mecz, wygrała cały turniej, zapisując niezwykłą kartę w kronikach polskiego sportu. W drodze po tytuł nie straciła nawet seta, przegrywając zaledwie 28 gemów. Rozpoczynała turniej będąc 54. w światowym rankingu. W poniedziałek znajdzie się na 17. miejscu. Zarobiła 1,6 miliona euro, więcej niż przez całą dotychczasową karierę.
– To szaleństwo, sama nie wiem, co się dzieje – przyznała po wspaniałym finale. – Jestem szczęśliwa, cieszę się, że rodzina mogła mi towarzyszyć. Starałam się od początku grać agresywnie, tak samo, jak grałam w pierwszym meczu. Bardzo się stresowałam, a co za tym idzie – w pewnym momencie było mi ciężko, ale dość szybko wróciłam do swojej dobrej gry – przyznała Świątek, przypominając, iż na kortach Rolanda Garrosa stało się w ostatnich latach wręcz tradycją, iż końcowe zwycięstwa odnoszą tenisistki nieuznawane przed rozpoczęciem zmagań za faworytki.
Piotr Skrobisz
„Nasz Dziennik”
Komentarze
Brawo, brawo i jeszcze raz brawo!
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.