Mówienie o tym, że Polacy woleliby być dziś w inny miejscu i walczyć o zupełnie inną stawkę byłoby truizmem. Nasi marzyli o medalu, byli blisko, ale w niepojęty sposób przegrali swoją niepowtarzalną i historyczną szansę. Historyczną, gdyż na podium imprezy tej rangi do tej pory jeszcze nigdy nie stali.
Dzisiejszy mecz ze Szwedami na pewno był z ich strony wysiłkiem. I nie chodziło wcale o zmęczenie fizyczne turniejem, długim, wyczerpującym, ale stan ducha. Biało czerwoni obiecywali jednak, że dołożą wszelkich starań, by się podnieść. By zapomnieć o porażce z Chorwatami, by skutecznie powalczyć o udane zakończenie mistrzostw. Zwycięskie. Chcieli w ten sposób dać chwilę radości kibicom, sprawić im satysfakcję i podziękować za to, że podczas całych mistrzostw byli ich dodatkowym zawodnikiem, udzielając niewiarygodnego wsparcia.
Dziś fani też nie zawiedli. Też głośnym dopingiem porywali naszych do walki, też przypominali, że są z nimi na dobre i na złe. Początek spotkania o siódme miejsce był wyrównany, co akurat nikogo nie zdziwiło, bo obie drużyny prezentują mniej więcej podobny poziom i do mistrzostw przystąpiły ze sporymi aspiracjami – na pewno większymi niż siódme miejsce. Tuż po pierwszym kwadransie nasi włączyli wyższy bieg i odskoczyli na 10:6. Wydawało się, że przejęli kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami, jednak przytrafił im się kilkuminutowy przestój. Szwedzi bezlitośnie to wykorzystali, zdobywając cztery gole z rzędu. Mogli ich zdobyć nawet więcej, ale Sławomir Szmal obronił rzut karny. Nasz kapitan do przerwy, a i w całym meczu, był ostroją biało-czerwonej ekipy. Wychodził obronną ręką z niesamowitych opresji, wyłapywał karne, a jak już nie dawał rady, to zmuszał rywali do pomyłek.
Pierwsza część zakończyła się remisem. W drugiej długo prowadzili Szwedzi, lecz ich przewaga była minimalna, bo tylko jednobramkowa. Polacy nie pozwalili, by rywale odskoczyli na większy dystans, ale też sami nie potrafili zdobyć dwóch goli z rzędu. Udało im się to wreszcie w 51 minucie, kiedy to po trafieniu Roberta Orzechowskiego objęli prowadzenie 21:20. Rywale wyrównali jednak szybko i remis wynik remisowy utrzymał się przez kolejne kilka minut. W 56 po golu Kamila Syprzaka nasi wygrywali 25:24 i przez dłuższy czas nic się w tej kwestii nie zmieniło. Nie zmieniło, choć Przemysław Krajewski i Andreas Nilsson wykonywali rzuty karne. Obaj się jednak pomylili. W ostatniej minucie decydujący o zwycięstwie Polaków rzut oddał Karol Bielecki, po nim wynik już się nie zmienił i Biało czerwoni ostatecznie zwyciężyli 26:24.
To cieszy, bo pokazali, że wciąż są zespołem, że największe nawet katastrofy nie są w stanie odebrać im serca do gry. Oczywiście nie o takim zwycięstwie na koniec turnieju marzyli, bo wszyscy mieliśmy nadzieję, że w niedzielę w Krakowie Polacy powalczą o medal, jak nie złoty, to przynajmniej brązowy. A tu rywalizowali dziś – o miejsce siódme.
Na komentarze i podsumowania przyjdzie jeszcze czas, na razie wypada naszym podziękować za wszystkie emocje, jakich nam dostarczyli. Tych było wiele, przeważały dobre, albo bardzo dobre, po drodze przytrafiła się jedna potężna wpadka... Wpadka, która położyła niestety swój cień na wszystkim...
Dzisiejszy mecz był ostatnim Michaela Bieglera w roli selekcjonera naszej narodowej drużyny. Niemiec podał się do dymisji po spotkaniu z Chorwacją, została ona przyjęta. Nazwisko jego następcy poznamy niedługo, bo już w kwietniu Polaków czeka walka o olimpijską kwalifikację. Zawodnicy chcą, by nowym trenerem został Polak.
Polska-Szwecja 26:24 (12:12)
Polska: Szmal, Wyszomirski – Krajewski 5, Konitz 5, Bielecki 4, Gębala 2, Orzechowski 2, Wiśniewski 1, Jurecki 1, Grabarczyk, Masłowski 1, Syprzak 2, Daszek 1, Łucak 1, Chrapkowski 1, Szyba. Szwecja: Andersson, Appelgren – L. Nilsson 5, Stenmalm 4, Ostlund 3, A. Nilsson 3, Nielsen 2, Olsson 2, Jakobsson 2, Petersen 2, Zachrisson 1, Persson, Kallman, Ekberg, Konradsson, Karlsson.
Piotr Skrobisz