Dzisiejszego konkursu w Klingenthal oczekiwaliśmy z niemałymi obawami. To był stan wyraźnie odbiegający od tego, co czuliśmy wczoraj. Przed zawodami drużynowymi przepełniał nas bowiem spory optymizm, który budowało bardzo udane lato w wykonaniu naszych reprezentantów i ich zapowiedzi.
Tymczasem skończyło się kiepsko, szóstym miejscem, odbiegającym od oczekiwań. Dziś zastanawialiśmy się zatem, czy był to tylko wypadek przy pracy, czy też u progu sezonu forma Biało-Czerwonych nie jest jednak najwyższa. Sprawdził się ten drugi scenariusz, niestety.
Kwalifikacje przebrnęło sześciu podopiecznych Łukasza Kruczka, odpadł tylko Bartłomiej Kłusek. Nie znaczy to niestety, że nasi wypadli w nich dobrze. Najlepszy, Dawid Kubacki, uzyskał 16. wynik, Piotr Żyła był 22., Maciej Kot 33., Klemens Murańka 38., a Jan Ziobro 40. Kamil Stoch był w tej grupie zawodników, którzy kwalifikować się nie musieli. Na belce się jednak pojawił, tyle że poleciał bardzo blisko, na 118 m. Niemiec Severin Freund, dla porównania, lądował 19 m dalej, a zwycięzca kwalifikacji, Norweg Johan André Forfang, uzyskał aż 141 m.
Pierwsza seria potwierdziła, że Biało-Czerwoni na razie nie są w stanie rywalizować z najlepszymi – z jednym wyjątkiem, dotyczącym oczywiście Stocha. Mistrz olimpijski poszybował w ładnym stylu 137 m, co dało mu piąte miejsce, z realnymi szansami na podium. Pozostali Polacy zawiedli. Kubacki, ten, który latem wygrywał i w mistrzostwach Polski, i w Pucharze Kontynentalnym, i w Letnim Grand Prix, poleciał 120,5 m, co dało mu 33. lokatę. Fatalnie spisał się Murańka, który wylądował na 91,5 m. Jego koledzy niewiele lepiej, tak więc do finałowej serii awansował tylko jeden z podopiecznych Kruczka. Prowadził Słoweniec Peter Prevc, który w pięknym stylu pofrunął 139 m. Trzy metry więcej, ale w korzystniejszych warunkach, uzyskał Norweg Daniel-André Tande i był drugi, a na trzeciej pozycji plasował się Freund (134).
Przed finałową serią liczyliśmy na Stocha i wiedzieliśmy go na podium. Niestety, okazało się, że jeszcze dziś, jeszcze teraz, nie jest na to gotowy. Swój drugi skok popsuł, uzyskał zaledwie 125 m, i stało się jasne, że opuści czołową dziesiątkę. Ostatecznie zajął 13. miejsce, a na pocieszenie pozostał mu fakt, że jako jedyny z naszych reprezentantów wyjedzie z Klingenthal z punktową zdobyczą. Tylko czy to pocieszenie prawdziwe?
W walce o najwyższe lokaty liczyli się zatem inni i przyznać trzeba, że dostarczyła ona wielu emocji. Najpierw niesamowitą klasę pokazał weteran z Japonii, Noriaki Kasai. Pofrunął aż 139,5, co w połączeniu ze 136,5 m z serii pierwszej dało mu widoki na podium. Zajął jednak piąte miejsce, bo konkurenci nie odpuścili. Aż 141 m poleciał Niemiec Richard Freitag (132 w pierwszej serii), wyprzedził Azjatę, ale na podium i tak nie stanął. Przegrał je o zaledwie 0,1 punktu z rodakiem, Freundem, który uzyskał 132 m. Po chwili na rozbiegu pojawił się Tande i Niemców oraz pozostałych konkurentów zdeklasował. Pofrunął w pięknym stylu aż 140,5 i objął zdecydowane prowadzenie, wyprzedzając Freunda o 19,2 pkt! Skaczący jako ostatni Prevc zrobił, co w jego mocy, by utrzymać prowadzenie i wygrać, lecz Norwegowi nie dał rady. Uzyskał 138 m i zajął drugie miejsce, 3,1 pkt za niespodziewanym triumfatorem.
Pierwszy indywidualny konkurs sezonu 2015/2016 już za nami. Dla nas rozczarowujący, bo nie spodziewaliśmy się, że nie ujrzymy Polaka w najlepszej dziesiątce, no i że tylko jeden z naszych wyjedzie z Niemiec z punktową zdobyczą. Oczywiście nie ma sensu wołać na alarm, to dopiero początek rywalizacji i trzeba kilku konkursów, by móc powiedzieć, w jakim miejscu znajdują się Biało-Czerwoni.
Sezon zaczął się też od sporej sensacji, bo do tej pory Tande tylko raz w karierze zajął lokatę w dziesiątce zawodów Pucharu Świata. A dziś pokazał niesamowitą formę i zdystansował wszystkich. Czy to znaczy, że do rywalizacji o najwyższe cele włączył się nowy gracz? Zobaczymy.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik"