Smutny widok pustkowia nie napawał optymizmem, jednakże pan Stanisław twardo postanowił, że tak bliski sercu zakątek, gdzie dookoła jeszcze szumi ciągle ten sam las, w którym każdy dołek, każdy pagóreczek jest wychodzony jego bosymi dziecięcymi nóżkami, gdzie pozostało ciągle znajome jezioro, na nowo zagospodaruje.
Odrodzone dziedzictwo przodków
Dzisiaj, świętując jubileusz 80-tych urodzin wśród przyjaciół i rodziny, cieszy się, że oprócz wielu innych ważnych w życiu zadań, które stawiał przed sobą, wykonał również i to – zadbał o dziedzictwo swoich przodków. Zaś jako świadomy Polak z krwi i kości, jako społecznik, kontynuuje pracę u podstaw na rzecz polskości, którą z wielkim trudem po latach niszczenia i zaniedbania przez reżim i nieżyczliwych ludzi, na początku lat dziewięćdziesiątych w tym „polskim trójkącie" rejonu jezioroskiego podejmowali jego poprzednicy.
– Tutaj się urodziłem, tutaj wyrosłem, w Nurwiańcach koło osiedla Tylża. Tylża niegdyś była dla nas prawdziwym centrum, bo był tam Dom Kultury, czterooddziałowa szkoła, „sielsowiet", poczta, kołchozowa „kantora", punkt medyczny... Nic z tych instytucji nie zostało. Tylko po dzień dzisiejszy stoi tam nasz kościół. Choć pewnie i ten się prędko zawali – ze smutkiem rozważał Stanisław Obolewicz.
Stojący na wzgórzu drewniany kościółek pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej, niegdyś Królowej Polski, został wzniesiony w 1928 roku. Oficjalne źródła informacyjne podają, że w tej świątyni miejscowi Polacy słowa Bożego mogą wysłuchać w języku ojczystym. Niestety, ta wiadomość okazała się mocno przesadzona... W rzeczywistości Ewangelia, jak również pokaźna część Mszy św., odbywa się w języku litewskim. Niestety, parafianie przyzwyczaili się już do takiego podwójnego nabożeństwa i posłusznie powtarzają za swym proboszczem słowa modlitw po litewsku i polsku... Obecnie cała parafia tylżańska liczy 55 wiernych. Letnią porą więcej ludzi przychodzi do kościoła. Zimą – mniej.
Woli Bożej nie można ograniczać...
W uroczystość Zesłania Ducha Świętego zgromadzeni w tylżańskim kościele wierni szczególnej opiece Bożej polecali dostojnego jubilata, który z nieukrywaną satysfakcją stwierdził, iż Zielone Świątki były szczególną okazją, która do kościoła ściągnęła więcej ludzi, niż zdarza się to w zwykłe niedziele. Skromność wprawdzie zdobi człowieka, aczkolwiek Stanisław Obolewicz, pełniący obowiązki prezesa koła Związku Polaków na Litwie w Tylży, poprzez swoją patriotyczną postawę, życzliwość do ludzi, zaskarbił sobie szacunek i uznanie u wielu ludzi. Z życzeniami do jubilata pośpieszyły Teresa Narkevičiene i Wanda Lewikina, prezeski kół ZPL w Turmontach i Czepukiszkach. Zgromadzeni w kościele życzyli mu zdrowia, odwagi w realizowaniu podjętych zamiarów, długich lat życia. Obecny na uroczystości jubileuszowej europoseł Waldemar Tomaszewski, prezes największego Wileńskiego Rejonowego Oddziału ZPL składając gratulacje w imieniu własnym i Związku zaznaczył, iż działalność, którą prowadzi w okolicach Tylży Stanisław Obolewicz jest nieoceniona, gdyż pomaga ocalać i zachowywać tradycje dziadków i ojców.
– Wilnianin, ksiądz Tadeusz Jasiński mówił, że podtrzymywanie swojej tożsamości jest bardzo ważne, a asymilacja jest naruszeniem czwartego przykazania Bożego, czyli szacunku do swych rodziców. Dziękuję panu Stanisławowi i wszystkich zebranym członkom miejscowego koła ZPL za to, że podtrzymujecie swoją tożsamość, za to, że robicie tak wiele dla przyszłych pokoleń. W dniu jubileuszowym nie będę życzył stu lat, ponieważ ks. prałat Józef Obrembski, który przeżył 105 lat mawiał, iż woli Bożej nie można ograniczać. Tak więc życzę panu wieku mojżeszowego – powiedział Waldemar Tomaszewski. Wspomniał też pierwszego prezesa koła ZPL w Tylży, śp. Weronikę Skuriat, która była tutaj prekursorem działalności na rzecz polskości. W rozmowach o dziejach sprzed ponad 20 lat Tomaszewski opowiadał, jak w 1992 roku pociągiem przyjeżdżał do Turmont, Tylży na spotkania z miejscowymi Polakami, w późniejszych latach sprowadził zespół „Rudomianka", aby nie tylko zaśpiewała, ale i zachęciła ich do twórczości amatorskiej.
W rodzinnym gnieździe
– Tutaj żyli moi rodzice. Ojciec mówił, że tutaj żyli jego tatuś i dziadek. Niestety, ojciec swojej ziemi nie miał. Ziemię nabył około roku 1926. Mam polskie dokumenty, potwierdzające ten fakt. Było nas w rodzinie ośmioro. Jestem najmłodszy z całego rodzeństwa. Starszy o dwa lata brat mieszka w Rydze. Młodszy ode mnie Sławomir zmarł w 1945 roku mając 4 lata. Wszyscy pozostali także poumierali. Gdy w Tylży założono kołchoz, ludzie masowo zaczęli stąd uciekać. Nikt nie chciał w nim pracować i moi bracia także. Wrócili z wojska i pojechali do Dźwińska, który znajduje się zaledwie 23 km stąd. Urządzili sobie życie tam. Siostra też wyjechała. Rodzice, mama Elżbieta i ojciec Józef poumierali. Są pochowani na cmentarzu w Tylży. Babcia Michalina i dziadunio Karol też tam leżą. Ja też tam spocznę... Melioratorzy znieśli nasz dom, sprzedali go komuś za kopiejki. Sad buldożerami wypchali do wykopanego rowu, gąsienicami go pogruchotali i zasypali ziemią. I nic po naszym siedlisku nie zostało... – opowiada pan Stanisław.
Rodzinne gniazdo Stanisław Obolewicz opuścił w 1954 roku. Poszedł do wojska i związał z nim całe 29 lat. Jako wojskowy wędrował z miejsca do miejsca: 6 lat służył w obwodzie kaliningradzkim, rok spędził na Uralu i ponad 20 lat w Guberni Tulskiej. Tam zakończył swą karierę wojskową.
– Miałem daczę, proponowano mi zostać w Rosji na zawsze, chciano przydzielić 3-pokojowe mieszkanie w nowo wybudowanym domu. Lecz mnie ojczyzna wołała do powrotu. Nie mogłem tam zostać – ciągnęło mnie do domu – wzdycha. Będąc 48-letnim emerytem w Dźwińsku podjął się pracy według zdobytego jeszcze za lat młodości w technikum samochodowym wykształcenia. Pracował jako zastępca dyrektora ds. gospodarczych w szkole-internacie, potem – w szkole DOSAAF był mistrzem kształcenia produkcyjnego. A gdy powiały pierwsze wiatry wolności przyjechał z sąsiedniej Łotwy na Litwę. Nie chciał dalej prowadzić spokojnego żywota mieszczucha, leżeć na kanapie i patrzyć w telewizor. Gorąco pragnął odbudować dom, odzyskać ojcowiznę – przejąć przysłowiową sztafetę pokoleniową trwania na swej placówce.
Puste pole wielkich nadziei
Aby być spadkobiercą ojcowskiej ziemi wymeldował się z Łotwy, przyjął obywatelstwo litewskie. Pewnego dnia przyjechał na swej „Zosi" – tak nazywa swoje niezawodne auto – na miejsce rodzinnego domu. Tu rozpościerało się szczere pole jego wielkich nadziei i planów. Razem z żoną Lilą postawili na nim namiot i tak mieszkali przez kilka tygodni. Gdy nabyli wagonik, ich warunki życiowe kardynalnie się polepszyły. I choć, jak wspomina pan Stanisław, przez dwa lata nie mieli elektryczności, jakoś sobie radzili. Z czasem wybudowali budynek gospodarczy. Mieli 6 krów, które pomagały podłatać rodzinny budżet. Zaczęli budować dom. – Jakoś żyliśmy, po trochę ciągnęliśmy ten wóz – stwierdza po latach Stanisław Obolewicz.
Gdzie tylko sięgnąć wzrokiem, czuć gospodarską rękę pana Obolewicza: pięknie zadbane podwórze, kwiaty, ogrody, drzewa, największa jego chluba – kolorowe ule, których ma aż 23. O swojej pasiece zagorzały pszczelarz mógłby opowiadać godzinami. Podziwia pracowitość i zorganizowanie tych małych istotek, które dla miodu lecą nawet do dziesięciu kilometrów. Pan Stanisław cieszy się, że miód z jego pasieki cieszy się popytem. Od trzech lat państwo Obolewiczowie mieszkają w ładnym domku nad jeziorem i ciągle doskonalą swoje otoczenie, wypełniają każdą piędź tak niedawno pustego pola swoją miłością i troską. – Moja córka i dwaj synowie mieszkają w mieście, są „dziećmi asfaltu", szkoda, że ich mało interesuje ta nasza wieś... – ubolewa jubilat. Aczkolwiek cieszy się, że choć z rzadka przyjeżdżają go odwiedzić.
Działalność dla ludzi
Zaangażowanie w działalność społeczną, w którą zachęcony przez Weronikę Bogdanowicz, wieloletnią prezes koła ZPL w Turmontach, bardzo aktywnie włączył się 10 lat temu, było naturalną potrzebą.
– Jestem Polakiem. Jestem zobowiązany przed Polską i Rodakami służyć polskości. Moi przodkowie też nigdy się z tym nie chowali. Znałem ludzi w promieniu około 10 kilometrów i dla miejscowych ludzi nigdy nie byłem obcy. Przed wyborami staram się, aby Polacy oddawali głosy za Polaków. Dobre wyniki wyborów – to dla mnie sprawa honoru – podkreśla nasz rozmówca. I rzeczywiście, ma z czego być dumnym. Podczas ostatnich wyborów prezydenckich w sąsiednich Kimbarciszkach na Waldemara Tomaszewskiego najwięcej wyborców oddało swe głosy. Pan Stanisław do każdego potrafi dotrzeć i na wszystkie pytania ma odpowiedzi. Ludzie cenią w nim to, że w każdej sytuacji można na niego liczyć. Chorego zawiezie na badania do szpitala, niedołężnemu zrobi zakupy. A sam, mimo pięknego wieku, licznych doświadczeń życiowych, dwóch zawałów serca, nie poddaje się, nie narzeka. Idzie do przodu, walczy o swoje zdrowie, a pszczółki, jak powiada, bardzo mu w tym pomagają. Na tym polskim zakątku litewsko-łotewsko-białoruskiej rubieży czuje się jak u pana Boga za piecem. Bo i kogo miałby tutaj się bać – przecież jest u siebie... Zresztą, jak żartuje, jest pod dobrą ochroną. Jego bezpieczeństwa strzegą nie tylko czujne psy, ale też często tutaj zaglądający pogranicznicy.
Irena Mikulewicz
"Rota"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.