– Związek małżeński zawarliśmy w 1997 roku. Chęć zostania rodzicami była od dawna, ale z niewytłumaczalnych medycznie przyczyn nie mieliśmy dzieci – opowiada Czesław Naniewicz. – Podczas uczestniczenia w szkoleniach dla rodziców adopcyjnych dowiedzieliśmy się, że w przypadku adopcji nie rozdziela się rodzeństwa. Uznaliśmy, że czy jedno dziecko, czy dwoje – to nie będzie duża różnica i przygarnęliśmy dwójkę: brata i siostrę.
Pierwsze doświadczenie ojcostwa
Po ukończeniu kilkumiesięcznych szkoleń pan Czesław z żoną jeździli na specjalne spotkania z dziećmi w domu opieki, by się zapoznać, nawiązać kontakt. Z synem łatwiej dało się wejść w relację, lecz w przypadku córki było znacznie gorzej.
– Wszystkie dzieci w domu opieki, nawet takie najmniejsze, dwuletnie, które jeszcze słabo mówią, dobrze rozumieją, po co dorośli tu przybywają. Przyjeżdżasz i z 10-12 osób wylega, by cię zobaczyć. A jedna dziewczynka, 3-latka, siedziała w tym czasie przy telewizorze i oglądała kreskówki, udając, że nic ją to nie obchodzi, i tylko kątem oka zerkała na nas – wspomina pierwsze spotkanie przyszły ojciec. Opowiada, że żonie, pomimo tego, że inne dzieci chętnie się z nią bawiły, w żaden sposób nie udawało się nawiązać kontaktu z dziewczynką – ta przy każdej próbie zbliżenia się do niej zaczynała przeraźliwie płakać.
– Aż w końcu żona zaproponowała, bym ja spróbował. Podszedłem, wziąłem za rączkę – nie płacze. I, już siedząc u mnie na kolanach, zaczęła delikatnie gładzić moją rękę. Żona popatrzyła i skwitowała: „Tato został kupiony".
Zdobyć zaufanie
Pan Czesław mówi, że na zaufanie i miłość dzieci, szczególnie córki, trzeba było zasłużyć, nie dało się jej kupić ani zabawkami, ani niczym innym. Trwało to kilka miesięcy. Jego żona wykorzystała zaoszczędzony z 2 lat urlop, co ułatwiło jej nawiązanie relacji, on miał trudniej, bo pracował. Wspomina, że córka, wtedy trzylatka, nie chciała żadnej pomocy od mamy: sama się ubierała, sama czesała, sama kąpała. Podejrzewa, że przyczyną mogły być wcześniejsze zranienia ze strony kobiet.
– To teraz ona mamie z kolan nie schodzi, chce, by mama pomogła ubrać się, rozebrać, na początku tak nie było – mówi ojciec dziewczynki i cieszy się, że sam miał z nią wtedy lepszą relację, co ułatwiło adaptację dziecka. Wszystko się zmieniło, gdy dziewczynka przekonała się, że nie dzieje się jej krzywda, że jest bezpieczna.
Z synem było odwrotnie – to przybrana mama miała z nim lepszy kontakt, a ojciec, by zdobyć jego zaufanie, musiał popracować około roku. Nad sobą i nad dzieckiem.
– Zaczyna się tę „operację" od siebie. I trzeba było obserwować dziecko, próbować jakichś posunięć, budujących więź, analizować skutki. Dopiero gdzieś po roku syn przyszedł do mnie, usiadł na kolanach, przytulił się – wspomina pan Czesław. Podkreśla też, że ważnym elementem w budowaniu zaufania było dotrzymywanie słowa przez rodziców, gdyż czy obiecało się dziecku nagrodę, czy karę, trzeba być konsekwentnym.
Mama i ojciec pełnią w życiu dziecka różne role. Pan Czesław ilustruje to zachowaniem swoich dzieci: wolą one poprzytulać się do mamy, ale powygłupiać się z tatą, z problemami w relacjach idą do mamy, ale jak się zepsuje rower, to wiedzą, że mama go nie naprawi, tylko ojciec. Jak jest burza, to dobrze, by tata był wtedy w domu, ale jak się skaleczy w paluszek – to prościutko do mamy.
Trudna sztuka wychowania
W wychowaniu pan Czesław nie jest zwolennikiem pozwalania dzieciom na wszystko, kupowania gadżetów na każde żądanie czy wychowania bezstresowego (przed nim przestrzegają również psychologowie). A jak na zakazy reagują dzieci?
– Oczywiście, pierwsza reakcja – że krzywda im się dzieje. Ale nie na próżno w Ewangelii powiedziano: „Jeżeli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego". One szybko się gniewają, ale i szybko zapominają, że na coś im nie pozwolono i dziecko znowu uśmiechnięte przychodzi bawić się z tobą. Przebaczania można się u nich pouczyć – mówi Czesław Naniewicz, dodając, że zawsze stara się wytłumaczyć, dlaczego czegoś nie wolno lub odwrotnie – coś trzeba zrobić.
Mając dzieci prawie w jednym wieku, pan Czesław przyznaje, że są pewne różnice w ich wychowaniu: córka, jak to dziewczynka, jest bardziej uczuciowa, więc potrzebuje większej delikatności, natomiast syn, i tak musi być, – większy „rozrabiaka" i tu bardziej potrzeba kontroli, dyscypliny.
Na koniec dnia cała rodzina zbiera się na wspólną modlitwę. Praktykują to od samego początku i jest ona dla dzieci czymś naturalnym. Jest wspólny pacierz, można podziękować Bogu za to, co dobrego się zdarzyło, przeprosić siebie nawzajem.
– Jeżeli coś źle zrobiłem względem dzieci, to również staram się przeprosić, wytłumaczyć, dlaczego tatuś tak się zachował – mówi pan Czesław.
Ten uciekający czas
– Czasu zawsze brakuje: pracuję, na wsi jest dom, przy nim parę hektarów, które też trzeba obrobić. Staram się czas dla dzieci znajdować za koszt siedzenia przed telewizorem i komputerem – mówi pan Czesław. Jest zdania, że jeżeli dziecko przychodzi do rodzica, bo nie umie złożyć kostek czy rozwiązać zadania, a ten jest zajęty, to powinien mu wytłumaczyć, kiedy będzie miał dla niego czas i dotrzymać słowa.
– Bo dziecko raczej tego nie rozumie, że tata teraz pracuje i nie może się nim zająć – potrzebują, by rodzic zawsze dla nich miał czas – stwierdza pan Czesław. W wolnej chwili gra z dziećmi w gry planszowe. W dobrą pogodę, przeważnie niedzielami, cała czwórka jeździ na rowerach – rodzeństwo lubi jeździć nie samo, tylko z rodzicami. O szkolnych zaś i przedszkolnych radościach i smutkach rodzice wypytują swoje pociechy podczas codziennej drogi ze szkoły do domu.
Nie musi być prymusem
Syn państwa Naniewiczów Dymitr, kończy w tym roku pierwszą klasę, córka Diana pójdzie do szkoły we wrześniu. Pan Czesław jest zadowolony z wyników w nauce syna, który wziął udział w konkursie „Kangur Matematyczny". Według taty, syn ma większe zdolności do nauk ścisłych.
– Oczywiście, rodzice chcą, by ich dzieci były „wybitne", dobrze się uczyły ze wszystkich przedmiotów, ale to rzadko się zdarza – mówi pan Czesław, który nie uważa, że dziecko koniecznie musi być prymusem w szkole.
Według pana Czesława, zostanie rodzicem zmienia życie człowieka o 180 stopni. Ale przyznaje także, że ten fakt wnosi ze sobą nie tylko obowiązki, ale i wiele radości, przyjemnych uczuć. Radości z bycia razem i wzrastania w jedności nie tylko rodzinie Naniewiczów, ale wszystkim ojcom i matkom, z całego serca życzy redakcja „Tygodnika".
PS Pan Czesław chętnie podzieli się swym doświadczeniem z osobami zainteresowanymi adopcją dziecka.
Alina Stacewicz
Fot. archiwum
Tygodnik Wileńszczyzny