Alina i Eugeniusz Dragunasowie są rodzicami sześciorga pociech – Ewy (lat 17), Patrycji (lat 16), Tomasza (lat 13), Marty (lat 11), Estery (lat 9) i Jakuba (lat 6). Oboje zgodnie twierdzą, że rodzicielstwo jest dla nich wielkim darem, tajemnicą, ale też obowiązkiem i ogromną odpowiedzialnością. I kiedy przy tak licznej rodzinie Gienek jest pochłonięty przede wszystkim jej utrzymaniem, Alina pozostaje tą „kapłanką domowego ogniska".
– Napisz o Maryi – słyszę radę Aliny, gdy proszę, aby z czytelnikami „Tygodnika Wileńszczyzny" podzieliła się świadectwem swoich macierzyńskich radości i trosk. Dodaje przy tym, że dla niej, jako chrześcijanina i katolika, Maryja jest wzorem, ale też i ostoją, której w cichej modlitwie zawierza wszystkie sprawy.
Zalążek macierzyństwa
– Mamą zostałam, gdy urodziłam Ewę, ale macierzyństwo we mnie, jak i w każdej kobiecie, dojrzało o wiele wcześniej. Uczyłam się tego macierzyństwa, patrząc na swoją mamą. Jak teraz moje dzieci stale mają mnie przed oczyma – w kuchni, przy sprzątaniu, przy wspólnym odrabianiu lekcji – podobnie ja, dorastając, widziałam moją mamę zatroskaną o naszą rodzinę. I to ona jest moją pierwszą nauczycielką bycia matką. Pamiętam, jak niejednokrotnie patrząc na zachowanie mamy, myślałam, że w przyszłości też tak będę postępowała ze swoimi dziećmi – opowiada Alina.
Podkreśla, że pewną pieczęć na jej życiu wycisnęła rodzina mamy, gdyż pochodziła ona z rodziny wielodzietnej.
– Patrząc na rodzeństwo mamy, a było ich pięcioro, widziałam, że jest im razem dobrze, wspierają się w trudnościach, pomagają sobie nawzajem, wspólnie przeżywają chwile radosne. Dlatego zawsze chciałam, aby moje dzieci miały rodzeństwo, chociaż nigdy nie myślałam, że będę miała aż sześcioro pociech – zwierza się Alina, twierdząc, że odkąd sama ma dzieci, to jej mama nadal jest tą osobą, do której można zwrócić się po radę i pomoc, zarówno fizyczną, jak i duchową.
Zdaniem Aliny, to, jakie są nasze rodziny, przesądza też fakt, jakie wartości i zwyczaje były krzewione w dzieciństwie.
– Pamiętam, gdy jeszcze żył mój dziadek, to żadna uroczystość rodzinna nie rozpoczęła się, zanim jego nie było przy stole. Odczuwało się, że jest głową rodziny, którą wszyscy darzą szacunkiem. Dlatego też podobną tradycję staramy się zakorzenić w naszej rodzinie – nie siadamy do stołu każdy sobie, tylko wszyscy wspólnie i mąż, jako głowa rodziny, rozpoczyna posiłek modlitwą – opowiada wielodzietna mama. I nie patrząc na to, że w dni powszednie o to trudno, bo każdy zajęty swoimi sprawami, przy kolacji czy też podczas posiłków w weekendy rodzina w pełnym składzie spotyka się przy wspólnym stole.
Trzy ołtarze
Kobiecość odnajduje siebie w odbiciu męskości, podczas gdy męskość potwierdza się przez kobiecość (św. Jan Paweł II). Alina wie, na ile ważne jest pielęgnowanie w rodzinie jedności – między małżonkami, między rodzicami i dziećmi oraz między rodzeństwem. Jak twierdzi, gdy z mężem zaczynają się o coś kłócić, nawet jeśli są to błahe sprawy, to pęknięcie na ich jedności od razu odbija się na dzieciach. Dlatego zawsze ratunek widzą w modlitwie.
– Ślubu udzielił nam w kościele pw. Ducha Świętego dominikanin o. Witold Słabig. Pamiętam, jak mówił wtedy, że życie małżeńskie powinno być oparte na trzech ołtarzach – stół Eucharystii, czyli spotkanie na niedzielnej Mszy św.; stół kuchni, czyli spotkanie rodziny przy wspólnym posiłku; oraz małżeńskie łoże, gdy małżonkowie uczestniczą w stwórczym działaniu Boga, stając się rodzicami – wspomina Alina, podkreślając, że oboje z mężem starają się być dla dzieci przykładem jedności we wszystkich sprawach, zarówno w domowych obowiązkach, jak i kwestiach dotyczących wychowania.
Codzienna modlitwa całej rodziny i pogodzenie się przed snem – to ważne chwile całego dnia.
– Pismo św. mówi, aby się pogodzić z przeciwnikiem przed zachodem słońca i tę zasadę pielęgnujemy w naszym życiu. Oprócz tego, w niedzielę rano mamy rodzinne nabożeństwo – odmawiamy jutrznię (poranna modlitwa Kościoła psalmami, przyp. autora). Gromadzimy się przy stole zasłanym ładnym obrusem, zapalamy świecę. Podczas tej modlitwy każdy z nas na swój sposób dzieli się doświadczeniem Boga w jego życiu z minionego tygodnia – opowiada mama Alina, podkreślając, że właśnie ucieczka do Stwórcy wiele w życiu ułatwia. Bowiem troski wychowawcze zawsze dają o sobie znać.
Mama – przyjaciółka
Dzieci są nadzieją, która rozkwita wciąż na nowo, projektem, który nieustannie urzeczywistnia, przyszłością, która pozostaje zawsze otwarta. Są owocem miłości małżeńskiej, która dzięki nim odżywa i się umacnia (św. Jan Paweł II). Zdaniem naszej rozmówczyni, sprostać wyzwaniu rodzicielstwa jest niełatwo. Dzieci dorastają, mają swoje zainteresowania, środowiska kolegów i przyjaciół, a dzisiejszy świat lansuje zupełnie odmienny tryb życia. Koledzy dzieci często materialnie mają o wiele lepiej i niełatwo wytłumaczyć pociechom, że nowy telefon, nowoczesny tablet czy modne ciuchy wcale nie są im aż tak bardzo potrzebne.
– Nasza mama zawsze przygotuje najsmaczniejszy obiad, gdy poprzedniego dnia wieczorem narzeka, że nie wie, co powinna nam przyrządzić – siostry Marta i Estera zgodnie twierdzą, że ich mama jest dobrą wróżką, która przy pustej lodówce potrafi wyczarować najpyszniejsze posiłki.
Dla całej szóstki pociech Dragunasów mama jest epicentrum ich życia. Ukierunkowuje je, potrafi wysłuchać, a gdy trzeba, skarcić. Starsze rodzeństwo uczy się w Gimnazjum im. A. Mickiewicza w Wilnie, młodsze – uczęszcza do szkoły-przedszkola „Źródełko". Każde z dzieci jest uzdolnione artystycznie – Ewa, Marta, Estera tańczą w zespole „Sto Uśmiechów", Patrycja ukończyła szkołę muzyczną, Tomasz już trzeci rok gra na perkusji i marzy o własnym zespole, Marta dodatkowo chodzi na zajęcia z gimnastyki sportowej. Najmłodszy Jakub przynosi mamie piękne obrazki, które wykonuje w Centrum Rozwoju Dziecka.
– Mama dla nas jest najlepszą przyjaciółką, która od razu wyczuwa nasze nastroje – powodzenia i niepowodzenia. Ale nigdy nie zmusza nas do zwierzania się. To jakoś samo przychodzi. Np. jest kłopot w szkole, o którym nikt nie wie. Mama zawsze wyczuwa, że coś nam dokucza, ale cierpliwie odczeka, a my i tak w końcu do niej z tym przyjdziemy. Przed nią nie boimy się otworzyć, ufamy jej i wiemy, że na wszystkie problemy znajdzie najlepsze rozwiązanie – dzieliły się swoim spostrzeżeniami najstarsze: Ewa i Patrycja.
Walczący Jakub
Na pytanie, czym podyktowany był wybór imion dla dzieci, Alina twierdzi, że wpływ miały osoby, które znała o takim samym imieniu. Tak było z Ewą i Patrycją. Poza tym piękne przykłady biblijnych kobiet – Marty i Estery – zdecydowały, że rodzice zechcieli, aby one patronowały młodszym dziewczynkom. Tomasz – zarówno ten „niewierny" apostoł Jezusa, jak i średniowieczny filozof dominikanin z Akwinu – to piękne imię dla starszego syna.
Osobna historia dotyczy Jakuba, wszak najmłodsza pociecha rodziców urodziła się z zespołem Downa.
– Od razu, gdy go zobaczyłem w szpitalu, wiedziałem, że będzie inny niż pozostałe dzieci. Choć ostateczną diagnozę od lekarzy otrzymaliśmy dopiero po miesiącu – wspomina tato.
Mama dodaje, że gdy urodził się Jakub, to miał problem ze wszystkimi życiowymi funkcjami, został ochrzczony w szpitalu i nie było wiadomo, czy przeżyje.
– Patrzyliśmy na niego, jak leżał w inkubatorze i walczył o życie. A może to Bóg walczył i w nim, i we mnie... Bowiem niełatwo pogodzić się z myślą, że dziecko jest chore – wspomina Alina, dodając, że wtedy przyszło im na myśl, iż jak biblijny patriarcha Jakub, walczył z Bożym aniołem, wymuszając na nim błogosławieństwo dla siebie i swego potomstwa, podobnie i ich syn walczy o życie. Dlatego otrzymał na imię Jakub.
Dzisiaj najmłodszy syn jest oczkiem w głowie całej rodziny. Chociaż słabo mówi, bardzo szybko się rozwija, naśladując innych. Uczy się od starszego rodzeństwa wielu rzeczy, ale też potrafi naśladować złe przykłady. Dlatego jest takim swoistym „papierkiem lakmusowym" dla dzieci: jeśli Jakub zachowuje się należycie, to znaczy, że wszystko było dobrze, jeśli Jakub robi coś złego, to znaczy, że ktoś miał na niego zły wpływ. Obecnie Kuba uczęszcza do zerówki w Gimnazjum im. św. R. Kalinowskiego w Niemieżu, gdzie uczy się współpracy i integracji z rówieśnikami.
By wyrosły na dobrych ludzi
– Wszystkie dzieci dla mnie to wielki dar Boży. Choć tak do końca nigdy nie wiedziałam, dlaczego Bóg obdarzył nas aż tak licznym potomstwem. Mamy np. przyjaciół, którzy nie mogą mieć dzieci i, żeby stać się rodzicami, musieli je adoptować. Gdy poczęła się Ewa, lekarze nie zgadzali się, abym rodziła, bo były kłopoty ze zdrowiem. Aborcja była dla mnie nie do pomyślenia. Mimo problemów ze zdrowiem urodziłam kolejne czworo dzieci. Dopiero, gdy się urodził Jakub, w moim sercu zrodziła się niesamowita wdzięczność Bogu za wszystkie dzieci – zwierza się Alina, twierdząc, że najmłodsza pociecha, choć jest beniaminkiem w rodzinie, wcale nie jest aż tak bardzo faworyzowana. Np. w sobotę domownicy ciągną losy, kto co będzie sprzątał. Jakub nie daje za wygraną i też w tym uczestniczy, natomiast w myciu podłóg jest najlepszy.
– Jak każda mama chcę, aby moje pociechy wyrosły na dobrych ludzi, były w życiu szczęśliwe i nigdy nie odeszły od Boga. Owszem, chcę je tak ukierunkować, aby każde ukończyło studia, ale nie to jest najważniejsze. Nie tyle zależy mi na tym, aby moje dzieci w przyszłości miały dobre stanowiska i dobrze opłacalną pracę, ile, aby były szczęśliwe i zadowolone z tego, co będą robić. Chcę, aby pozostały ze sobą w jedności, bo nawet teraz serce mnie boli, gdy widzę ich dziecinne kłótnie – dzieli się swoimi spostrzeżeniami Alina, a dzieci z wielką czułością obejmują mamę, nie żałując uścisków i słów „Jesteś kochana!".
Teresa Worobiej
"Rota"