Rolą Anny German Joanna Moro udowodniła swój kunszt aktorski, utorowała sobie drogę do następnych kreacji, równie nieprzeciętnych, wartościowych. Stała się gwiazdą na filmowym firmamencie w Polsce i w Rosji. Ale tu, w Wilnie, pokazała, że nie ma w sobie nic z gwiazdorstwa. Okazało się, że ciągle jest bliską koleżanką z klasy, wychowanką, wnuczką, siostrą – i chyba właściwie taka jest zawsze, bo często podkreślała dobre relacje, więź z rodziną. Nie zapomina kim jest, skąd pochodzi, kto szlifował ten diament, w którym dzisiaj odbija się owo wewnętrzne światło talentu i człowieczeństwa.
Wilno mam zawsze w sercu
Szkoła dawała nam dużo wolności, nie ograniczała w działaniu i poglądach. Wiedzieliśmy, że nawet jeżeli czasem schodzimy na manowce, to musimy z nich wrócić. Wskazywano nam, co jest dobre, a co złe, ale pozwalano podejmować samodzielne decyzje. I wszystko to jest potrzebne, po coś, żeby w końcu docenić to, co jest najważniejsze, znaleźć swoją drogę. Rodzice też dawali mi wolną rękę, chociaż dziś moja mama mówi: „to moja wina, że zostałaś tą aktorką, te wszystkie zajęcia – balet, szkoła muzyczna, kółko teatralne, teatr – to wiadomo było, że wyrośnie artystka a może trzeba było posyłać cię na tenis, szachy, to byś była kimś innym". W związku z tym sugeruje, bym uważała na to, jakie zainteresowania rozwijam u swoich dzieci. A dziś cała rodzina mnie wspiera, pomaga, jest ze mną w każdej sytuacji – opowiadała z uśmiechem Joanna Moro, która dzięki Wilnu i jego ludziom może tworzyć piękne rzeczy, a wrażliwość i wiedza zdobyta w tym mieście jest kompasem wskazującym kierunek artystycznej drogi.
– To moja wychowanka, właściwie moje przyszywane dziecko. Kiedy ta promocja opuszczała mury szkoły prosiłam, bym tylko mogła być z nich dumna i wywiązali się z tego zadania doskonale – mówiła wychowawczyni Teresa Samsonow, dodając, że jest wielu absolwentów, którzy przynoszą szkole – Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Wilnie – chlubę.
– Zarówno Joanna, jak i jej siostra Kamila były aktywnymi uczennicami, zawsze pierwsze do nauki, pracy i organizowania życia szkolnego. W naszej szkole nie brakuje takich kreatywnych osób, w warszawskim teatrze pracuje Jan Drawnel, a mąż Joanny Moro, Mirosław Szpilewski, również jest absolwentem naszej szkoły. Mamy już kilka takich „małżeństw szkolnych", to w pewnym sensie niepisana tradycja. Chyba wychowanie w duchu podobnych wartości jest tym, co scala" – opowiadała z nutką nostalgii Katarzyna Kuzborska, nauczycielka z Gimnazjum im. Adama Mickiewicza.
Chcę stale doświadczać
Dzięki temu, że jestem aktorką, mogę tworzyć, podróżować, ale i doświadczać coraz to nowych wrażeń, spotykać ludzi, którzy mają wpływ na kształt mojego aktorstwa. Bo to nie jest droga usłana różami. Kiedy skończyłam studia teatralne, myślałam, tak egoistycznie, żebym ja się spełniła, tylko żebym ja grała, żebym miała role, a nie myślałam o tym, że to jest dla kogoś. A dzisiaj widzę, że bardzo ważni są ludzie, dla których wcielam się w różne postacie – bo to dla nich tworzę i im coś chcę przekazać. Dlatego starannie dobieram role, choć wbrew pozorom nie jestem nimi zasypywana. Najlepiej czuję się w dramatach i historiach ukazujących ludzi na trudnych życiowych zakrętach. Ale nie stronię od nowych wyzwań, dlatego w warszawskim teatrze „Capitol" gram rolę komediową. Być może uda się, na przykład, w przyszłym roku, pokazać ten spektakl wileńskiej publiczności. Sama jestem ciekawa, co z tego wyjdzie – dzieliła się z widzami aktorka.
– Joanna Moro należy do pokolenia młodych ludzi, przed którymi świat stoi otworem. Nie boją się podejmować nowych wyzwań. Robią wspaniałe kariery artystyczne w kraju i za granicą, dodając nam wiary w to, że można, że w takim mieście jak Wilno rodzą się talenty odkrywane w coraz większych kręgach – mówiła podczas spotkania dyrektor Instytutu Polskiego w Wilnie Małgorzata Kasner.
Żeby role poruszały ludzi
Tak już jest, że aktor, że człowiek, ciągle o czymś marzy, że najpierw się marzy o tym, żeby być aktorem, stać na scenie, grać główne role, później się marzy, żeby doceniali te role... I tak ciągle czegoś się chce i chce, ale najważniejsza jest w tym wszystkim równowaga. Zachowanie takiego spokoju wewnętrznego, że to, co robię, jest słuszne, nie kłóci się z moim wnętrzem, że to coś ludziom daje, żeby wspominali miłym, dobrym słowem. I każdy powinien tak żyć, żeby później można było powiedzieć o nim coś dobrego – mówiła gwiazda, odwołując się do postaci Anny German, która była osobą jedyną w swoim rodzaju.
We wspomnieniach aktorka powróciła do początków pracy nad filmem, spotkań z mężem wybitnej piosenkarki, Zbigniewem Tucholskim. Mimo, iż minęło już trochę czasu, Joannie Moro ciągle trudno ukryć emocje i wzruszenie.
Pan Zbigniew nie spotyka się dzisiaj z ludźmi, a ze mną zechciał się spotkać, a pierwsze odcinki nawet oglądaliśmy razem. To dla mnie wielki zaszczyt i honor, a w pewnym sensie i aprobata. Nie musiałam zadawać mu żadnych pytań, jaka była Anna na co dzień, bo samo spotkanie w mieszkaniu tej wyjątkowej pary dostarczyło wiele prawdy. Do tej pory meble w domu nie są przestawione, mnóstwo jest rzeczy, które lubiła ukochana żona. Pan Zbigniew żyje już tylko tym, że niedługo spotka się z nią na herbatce i bardzo na to spotkanie czeka – wspominała wzruszona artystka.
Serial o Annie German wysoko podniósł jej aktorską poprzeczkę, ale warta uwagi jest również rola włoskiej tancerki rzuconej w rzeczywistość powojennej Rosji w serialu „Talianka", a także najnowszy film, kręcony na Białorusi, którego głównym wątkiem jest historia wojennych psów ratujących życie ludziom. Joanna Moro wciela się w nim w rolę kobiety rządzącej rannymi żołnierzami, „naczelnicę pojezda". Latem powstaną też nowe odcinki kolejnego sezonu „Blondynki".
W wierszach jest krótko i treściwie
Zwyczajny dzień aktorki wypełniony jest zajęciami niemal od świtu po zmierzch.
Jedzenie jest dla mnie bardzo ważne, to zasługa mojej babci Janiny. Staram się więc dbać o odpowiednią dietę, przygotowywać posiłki dla mojej rodziny. Przeciętny dzień wygląda tak, że wstajemy rano, ja trochę wcześniej niż dzieci, bo uczę się tekstu. Później jemy śniadanie, zawozimy dzieci do przedszkola. Potem mam próbę, później muszę się zdzwonić z agentem w Rosji czy w Polsce – informują mnie o tym, co mam robić, z kim się spotkać. Staram się robić zakupy na targu, jakieś warzywa, świeże ryby. Oprócz tego rozwijam się, np. uprawiam jakieś sporty, do których też namawiam swoje dzieci. Teraz ćwiczę jazdę konną, bo ta umiejętność przyda mi się na planie „Blondynki". A czasami jeszcze trzeba pójść do teatru czy do kina. Dzień jest aktywny, ale ja lubię jak się dużo dzieje – opowiadała aktorka.
Stara się też jak najczęściej sięgać po poezję. W dzieciństwie zaczytywała się w Marii Konopnickiej, szczególnie upodobała sobie „Na jagody". Wileńskiej publiczności zadeklamowała swoje „dorosłe" ulubione wiersze – Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Rozmowę z aktorem" i Wisławy Szymborskiej „Nic dwa razy".
Na pytanie jak radzi sobie z brzemieniem popularności, bo oprócz nagród i pochwał jest również krytyka, Joanna Moro zacytowała słowa, które przed laty zapisała jej szkolna przyjaciółka:
„Niech ludzie mówią, co chcą, a ty idź swoją drogą"...
Kiedy jest mi ciężko, gdy ludzie wiedzą lepiej ode mnie, co powinnam robić, przywołuję te słowa zapisane przez moją wileńską przyjaciółkę Wikę i... idę swoją drogą, bo rodzina daje mi siłę, a praca pozwala spełniać marzenia.
Monika Urbanowicz
"Rota"