W Krakowie razem spędzili tylko 3 dni. Program wymiany studenckiej dobiegł końca i dziewczyna wróciła na Litwę.
– Odprowadziłem ją na pociąg i zostałem sam, ze złamanym sercem – wspomina Robert.
To był 1995 rok, inne czasy. Życie wyglądało wtedy zupełnie inaczej. Nie było internetu, telefonów komórkowych (albo były bardzo drogie), SMS-ów i portali społecznościowych. Na Litwę z Polski można było dzwonić tylko z poczty. Rozmowy jednak były krótkie i kosztowne. Zostawały więc tylko listy. Swój pierwszy list Robert napisał do Julity tego samego dnia, godzinę po tym, jak pociąg ruszył z peronu. Odległość i praca zrobiły jednak swoje, z czasem kontakt między młodymi ludźmi się urwał.
– Byłem młody, dużo się wokół mnie działo – kontynuuje Robert. – Znalazłem dobrą pracę, uprawiałem sport, zwiedzałem świat.
W życiu osobistym jednak mężczyzna nie miał tyle szczęścia.
– W jednej chwili poczułem, że bardzo bym chciał odnaleźć tę dziewczynę, która opuściła moje życie 8 lat temu, – opowiada Robert. – Wiedziałem, że zrobię wszystko, aby ją ponownie odnaleźć.
Z Polski na Litwę
Robert urodził się w Krakowie, w tym mieście dorastał, tu przeżył najpiękniejsze młode lata.
– W Krakowie ukończyłem szkołę, tu rozpocząłem swoją karierę zawodową, – opowiada mężczyzna. – Całe moje życie toczyło się wokół tego miasta i myślałem, że tam przeżyję resztę swego życia.
Znajomość z dziewczyną z Litwy i trzy razem spędzone dni zmieniły życie Roberta. To wystarczyło, aby Robert zakochał się w Litwince bez opamiętania, a po 8 latach był zdeterminowany za wszelką cenę ją odnaleźć. Zdecydowany postanowił do niej zadzwonić. Jak się jednak okazało, numer telefonu, który posiadał, był już nieaktualny.
– Postanowiłem zwrócić się do Ambasady Litwy w Polsce – z uśmiechem na twarzy wspomina Robert. – Z jakiegoś powodu wydawało mi się wtedy, że ta instytucja może mi pomóc.
Mężczyzna zadzwonił do ambasady. Jak wspomina, odbył bardzo miłą rozmowę z pracownikiem placówki. Robert wyjaśnił sprawę. Opowiedział, że bardzo chciałby znaleźć numer telefonu Julity. Pani z ambasady odpowiedziała jednak, że nie jest w stanie w tej sytuacji pomóc z uwagi na ochronę danych osobowych.
– Łamiącym się głosem opowiedziałem jej swoją historię miłości. I poczułem, że to na nią podziałało – wspomina Robert. – Powiedziała mi, że swego męża poznała w pracy, ale znowu dodała, że nie jest w stanie mi pomóc.
Mężczyzna się nie poddał.
– W końcu zacząłem po prostu ją błagać, żeby nie pozbawiła mnie tej możliwości, żeby pomogła mi znaleźć kochaną kobietę, dla której jestem gotów na wszystko, – mówi. – W końcu zmiękła i powiedziała, że postara się zdobyć numer telefonu Julity.
Pani z ambasady ostrzegła jednak mężczyznę, aby nie pokładał zbytnich nadziei, gdyż mimo wszystko akcja może się nie powieść. Kilka dni później Robert ponownie zadzwonił do ambasady. Serce mu biło jak młot.
– Tak, udało mi się pozyskać namiary do pani Julity, – usłyszał w słuchawce. – Ale proszę więcej się ze mną w tej sprawie nie kontaktować.
Mężczyzna oniemiał. Nie mógł uwierzyć, że się udało.
– Bardzo pani dziękuję – odpowiedział wzruszony. – Oczywiście, więcej już nie będę zawracał państwu głowy. Pani nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo pani mi pomogła. Dziękuję.
Pierwszy telefon na Litwę
Pierwsza próba połączenia na pozyskany numer się nie powiodła, nikt nie odebrał.
– Załamałem się bardzo – wspomina Robert. – Myślałem, że podano mi zły numer.
Mężczyzna próbował dalej. Julita odebrała.
– „Cześć, Julito” powiedziałem drżącym głosem – kontynuuje. – „Tu Robert“.
– Jaki Robert? – zapytała dziewczyna.
– Z Krakowa – wyjaśnił zakłopotany. – Pamiętasz mnie?
– Teraz tak – odrzekła. – Minęło tyle czasu. Dokąd zniknąłeś? Dlaczego dzwonisz?
Robert opowiedział dziewczynie, że nie znał jej numeru, ponadto dużo podróżował i nie mógł się z nią skontaktować.
– Bardzo mi zależało na tym, aby nie urwała rozmowy, ani kontaktu. Zaproponowałem Julicie wspólną podróż po Stanach Zjednoczonych – wspomina Robert. – Bardzo liczyłem na to, że skorzysta z mojej propozycji.
Jak mówi Robert, propozycja ta nie była pustym gadaniem zakochanego mężczyzny. Jego matka mieszkała wówczas w Nowym Jorku, dlatego jak najbardziej mógł zorganizować taką podróż. Julita jednak tę kuszącą propozycję odrzuciła. Powiedziała, że wraz z przyjaciółką planuje wakacje w Chorwacji.
– Wybieracie się samolotem? – Robert nie tracąc nadziei kontynuował rozmowę.
– Nie, pojedziemy autokarem – odpowiedziała.
– Czyli będziesz jechała przez Polskę? – zapytał Robert.
– Tak – odpowiedziała Julita. – Autokar będzie jechał przez Polskę.
Jak mówi Robert, doskonale zdawał sobie sprawę, że musi wykorzystać każdą okazję, by zobaczyć Julitę, każdą możliwość, by pokazać, jak bardzo mu na niej zależy.
– Załatwiłem sobie w pracy dzień wolny i pojechałem do Częstochowy. Tędy miał przejeżdżać autokar do Chorwacji, a w nim Julita – wspomina Robert. – Autokar znalazłem na stacji paliwowej. Wypatrzyłem Julitę, zaproponowałem jej podwózkę własnym autem do granicy.
Dziewczyna była pod ogromnym wrażeniem determinacji adoratora. Znów zaczęli do siebie pisać, dzwonić. W końcu Julita zgodziła się na podróż po Stanach. Odwiedzili Nowy Jork, Las Vegas. Oczywiście nie zabrakło rozmów o związku, wspólnej przyszłości, rodzinie.
– Julita nie chciała opuszczać Litwy – wspomina Robert. – Na Litwie miała świetną pracę, rodzinę, przyjaciół. Perspektywa porzucenia tego wszystkiego i przeprowadzki do Polski wcale jej nie kusiła.
Przyjazd na Litwę
– Pierwszy raz na Litwę przyjechałem 8 października 2003 roku – mówi dalej Robert. – Pamiętam tylko, że było dużo śniegu i było zimno.
Jak przyznaje mężczyzna, wtedy nie mógł sobie wyobrazić życia na Litwie, tym bardziej, że nie znał języka.
– Pierwsze dziesięć lat w obcym kraju są zawsze najtrudniejsze – żartuje Robert. – Tak też było w moim przypadku.
Jednym z największych wyzwań dla Roberta był język.
– Litewski nie przypominał żadnego ze znanych mi języków – wspomina mężczyzna. – Jeśli słowacki, czeski czy nawet rosyjski choć odrobinę przypominały polski, to litewski – absolutnie. Nauka litewskiego była dla mnie tym samym co węgierskiego.
Jak mówi Robert, w pracy początkowo wystarczyła mu minimalna znajomość języka rosyjskiego, którego się nauczył w szkole. Potem pracował w firmach, w których znajomość innych języków obcych była w zupełności wystarczająca.
Znajomość z siostrą Michaelą
Siostrę Michaelę Rak, dyrektor wileńskiego Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki, Robert poznał w roku 2012 podczas transmisji meczu Mistrzostw Europy w Domu Kultury Polskiej w Wilnie.
– Bardzo dobrze pamiętam naszą rozmowę. Zresztą była zwięzła – wspomina Robert. – Opowiedzieliśmy sobie, skąd w Polsce pochodzimy i czym się zajmujemy na Litwie.
Siostra Michaela opowiedziała o działalności prowadzonego przez nią hospicjum.
– Nie jestem lekarzem, ale mam wykształcenie techniczne, znam się na różnych rzeczach – kontynuuje Robert. – Zapytałem więc, czy mógłbym jakoś pomóc.
Siostra Michaela zaprosiła Roberta do hospicjum, aby mógł bliżej się przyjrzeć jego działalności. Robert miło wspomina pierwszą wizytę w hospicjum. Wtedy, jak mówi, zobaczył też, w czym może być przydatny. W ten sposób dołączył do rodziny hospicjum jako wolontariusz.
– Czasami znajomi mnie pytają, dlaczego się angażuję, po co mi to – dzieli się swoimi przemyśleniami Robert. – Odpowiedź jest prosta. Pomagając hospicjum czuję się dobrze, na swoim miejscu. Widzę, że moja pomoc jest tam potrzebna.
Jak twierdzi Robert, miał okazję porozmawiać na ten temat z innymi wolontariuszami. Ich refleksje były podobne.
– Pamiętam słowa jednego z wolontariuszy ze Szczecina – mówi dalej Robert. – Powiedział wprost: „Czuję, że hospicjum daje mi znacznie więcej, niż ja jestem w stanie mu dać”. Wszyscy się starzejemy, zapadamy na choroby i przyjdzie taki czas, że również będziemy potrzebować pomocy. Nie unikniemy tego. To czeka każdego z nas.
Jak twierdzi mężczyzna, bez względu na to, ile czasu człowiekowi pozostało – pół roku, miesiąc czy tydzień – chce on przeżyć ten czas z godnością, nie cierpiąc bólu, w otoczeniu najbliższych oraz osób, które są w stanie i chcą mu pomóc. Hospicjum jest właśnie tym, co pomaga ludziom ostatnie chwile przeżyć z godnością, bez bólu i cierpienia, w otoczeniu najbliższych.
Śmierć młodej kobiety
– Pewnego dnia zobaczyłem obraz, który wstrząsnął mną do głębi – wspomina Robert.
Mężczyzna miał w hospicjum pewną sprawę do załatwienia, czekał na siostrę Michaelę.
– Nagle widzę: dwóch mężczyzn z zakładu pogrzebowego niesie przykryte ciało, – kontynuuje Robert. – Nieśli je do swego samochodu, który czekał na podwórku. Zapytałem koleżankę w hospicjum, kto umarł.
– Młoda kobieta – odrzekła. – Około 35 lat.
Przy wyjściu z hospicjum stał mężczyzna, z dwójką małych dzieci. Na widok wynoszonego ciała skamienieli. To była rodzina zmarłej – mąż i dwoje dzieci.
– Zdałem sobie wtedy sprawę, że jestem świadkiem jednego z najtrudniejszych momentów w życiu tego mężczyzny i tych dzieci. Że będzie musiał znaleźć w sobie siłę, by powiedzieć maluchom, że już nigdy więcej nie zobaczą mamy, że mamusia już nigdy ich nie przytuli. Widziałem, jak mu było ciężko – wspomina Robert.
– Mężczyzna wiedział, że nie może się załamać, nie mógł sobie pozwolić na łzy – łamiącym się głosem mówi dalej Robert. – Wiedział, że musi być silny jak skała, na której będą mogły się oprzeć jego dzieci, bo cały ich świat w tej chwili rozbił się i roztrzaskał na drobne kawałki.
Mąż zmarłej zebrał w sobie siły. Nie zapłakał, tylko mocno przytulił dzieci.
– W tym zwykłym z pozoru geście zobaczyłem wielką siłę – mówi Robert. – Właśnie tego potrzebuje każdy, kto traci bliską osobę.
Robert do dziś pamięta tego mężczyznę, te dzieci. Dla niego stali się oni symbolem głębokiego bólu, ale tym samym wielkiej siły.
– Jako wolontariusze hospicjum nie możemy bać się pomagać ludziom w najtrudniejszych godzinach ich życia, bez względu na to, jak bardzo jest to trudne – dzieli się przemyśleniami Robert. – To naprawdę wspaniała i szlachetna misja i bardzo się cieszę, że mogę być i że jestem jej częścią.
Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia
Ciężka choroba onkologiczna może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, zniszczyć resztę naszego życia, zniweczyć marzenia.
Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy zmagają się ze śmiertelną chorobą, doświadczają wielkiego bólu, lęku, niewiadomej.
Pomoc hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.
Pomóż nieuleczalnie chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie.
Zrób to teraz.
Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebował pomocy?
Więcej informacji: https://bit.ly/HospicjumWilno