Rozmówca dodał, że porównanie z emigracją było raczej żartem, ale tęsknota za domem rodzinnym, bliskimi i przyjaciółmi naprawdę dawała się we znaki. – Policzyłem, że moja najmłodsza córeczka 4-letnia Emilia poza domem spędziła 3,5 roku i w momencie powrotu na Litwę porozumiewała się z nami mieszanką kilku języków, co było dość zabawne – kontynuował Wickun. – Odchodzący rok był niezmiernie radosny, a szczególnie z naszego szczęśliwego powrotu cieszyli się dziadkowie, którzy po okresie dość długiego lockdownu, wreszcie mogli nacieszyć się spotkaniem z wnukami…
O początkach swej kariery dyplomatycznej Edward Wickun opowiada dość skąpo, tłumacząc skromnie, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Wychowanek polskiego Gimnazjum im. Konstantego Parczewskiego w Niemenczynie w latach szkolnych wyróżniał się pilnością, starannością i dążeniem do zdobycia jak najszerszej wiedzy. Był prymusem i ulubieńcem nauczycieli, a wśród rówieśników cieszył się autorytetem, bo „jest mądry jak ta przysłowiowa sowa”. Mama Edwarda Helena opowiadała, że od dzieciństwa pociągały go książki, które zachłannie pochłaniał.
– Nie rozumiał rówieśników, którzy bezmyślnie słaniali się po ulicy, przecież tyle książek można przeczytać – wspominała z rozbawieniem spostrzeżenie syna z dzieciństwa pani Helena. Z czasem zamiłowanie do lektur przerodziło się w bardziej konkretne zainteresowanie historią, geografią, polityką. Jak przyznaje pan Edward, jako starszoklasista zaczytywał się w komentarzach polskiego polityka i ekonomisty dr. hab. Leszka Balcerowicza. Miał on kolumnę w tygodniku „Wprost” i jego poglądy przypadły do gustu młodemu adeptowi nauki, rozszerzyły jego widnokręgi, zwiększyły zainteresowanie polityką oraz wpłynęły na wybór drogi życiowej.
Na Uniwersytecie Wileńskim studiował właśnie politologię i stosunki międzynarodowe. Podobnie jak w szkole był wyróżniającym się studentem i jako jeden z najzdolniejszych trafił na praktykę do Ministerstwa Spraw Zagranicznych Litwy. Po pomyślnym ukończeniu studiów zgłosił się do konkursu dyplomatycznego.
– Miałem tremę, gdyż do konkursu zgłosiła się spora liczba chętnych. Konkurencja była ogromna, a konkurs odbywał się w trzech etapach. Pomyślnie zaliczyłem pierwszy, potem drugi i, ku własnemu zaskoczeniu, trzeci – dość spokojnie, ale z umiarkowaną dawką emocji, relacjonował Wickun.
Jak przyznał, w pracy pomocne okazały się doświadczenia i spostrzeżenia zdobyte podczas nauki w Wiedniu, gdzie przebywał w ramach programu wymiany międzynarodowej Erasmus, wojaż do USA, który również zaliczył w czasach studenckich, a następnie kursy dla młodych dyplomatów z krajów Europy Wschodniej w Berlinie i praktyka w niemieckim MSZ-ecie.
W latach 2011-2014 pracował jako konsul w ambasadzie Litwy w Niderlandach i był to okres dość intensywnej pracy, gdy trzeba było rozwiązywać setki spraw z kategorii tzw. życiowych. Po powrocie od 2014 roku pracował w Departamencie Europy Wschodniej, gdzie był odpowiedzialny za informacje i analizę sytuacji na Ukrainie.
– Było tam dość „gorąco”, a więc pracy nie brakowało – skomentował lakonicznie.
W 2017-2018 roku przebywał na placówce dyplomatycznej w Moskwie, a następnie przez prawie trzy lata w ambasadzie Litwy w Zagrzebiu. – Chorwacja jest pięknym i atrakcyjnym turystycznie krajem. Pod względem wielkości i liczby ludności jest podobna do Litwy. Ma też podobną postsocjalistyczną przeszłość i ukierunkowanie skierowane na Zachód – krótko scharakteryzował miejsce swej misji dyplomatycznej II sekretarz.
Czy to, że ukończył polską szkołę było mu przydatne w zrobieniu kariery, czy też zawadzało?
– Ukończenie polskiej szkoły nie miało większego wpływu na moje życie zawodowe. Rozpoczęcie studiów na Uniwersytecie Wileńskim wiązało się z „przejściem” ze „świata polonijnego” (Niemenczyn) do „świata litewskiego” (studia, praca) i pozostania w nim. Było to łatwe, ale nie takie proste. W każdym bądź razie język polski zawsze jest mi przydatny do czytania tekstów, potrzebnych w pracy. Są to różne analizy, wywiady, artykuły, które czasami trudno znaleźć w innych językach. Możliwie w przyszłości przyda mi się bardziej, jeśli będę miał okazję pracować w Warszawie – skonkludował dyplomatycznie.
– Nie uważam, że zrobiłem jakąś błyskotliwą karierę. Jestem zwykłym urzędnikiem, ale szczęśliwym ojcem i mężem. Wraz z żoną Giedrė wychowujemy trójkę dzieci: 9-letniego Piotrusia, 6-letnią Basię i 4-letnią Emilkę. W miarę możliwości każdą chwilę wolnego czasu staramy się poświęcać właśnie dla nich.
Na pytanie, jakie oczekiwania wiąże z przyjściem nowego roku, rozmówca odpowiedział, że spodziewa się, iż nadchodzący rok przyniesie więcej spokoju we wszystkich dziedzinach.
Zygmunt Żdanowicz
Tygodnik Wileńszczyzny