– Ile czasu mi zostało? – zapytał lekarzy Virgilijus Noreika w 2018 roku po kompleksowym badaniu stanu zdrowia w Santaryszkach.
Lekarze wyszli po badaniu roztrzęsieni, zdezorientowani, jakby nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczyli.
– Nowotwór rozprzestrzenia się i stale postępuje, już są przerzuty w kościach – odpowiedział jeden z lekarzy. – Wkrótce będzie pan miał poważne problemy z kręgosłupem… Oczywiście, nikt nie potrafi powiedzieć, ile czasu panu zostało… Myślę, że mogą to być 3, może 4 lata…
Usunięcie woreczka żółciowego
Żona tenora, Loreta Noreikienė, opowiada, że mąż zaczął mieć poważne problemy zdrowotne jakiś czas po operacji usunięcia woreczka żółciowego. Wydawało się, że solista doszedł po tym zabiegu do siebie, tym bardziej że dość szybko wznowił działalność koncertową. Jednak kobieta uważnie obserwując męża, odczuwała wielki niepokój o stan jego zdrowia.
– O poważnych problemach zdrowotnych Virgilijusa jako pierwsza zakomunikowała lekarka z Wileńskiego Centrum Diagnostyki Medycznej i Leczenia przy ulicy Grybo, Nijolė Morkvėnienė, która zleciła mu badanie krwi – wspomina Loreta. „Wyniki pana badań są złe – powiedziała. – Wykazują bardzo silny stan zapalny. Może pan tego jeszcze nie odczuwać, ale to świadczy o poważnej chorobie”.
Chemioterapia w przeddzień koncertu jubileuszowego
Rozpoczęto intensywne leczenie, podczas którego Virgilijus Noreika poddany został kilku cyklom chemioterapeutycznym.
– Mąż bardzo mnie kochał, a ja odwzajemniałam jego miłość – mówi wdowa po soliście operowym. – Wiedziałam, że nigdy mnie nie opuści i że ja też nigdy go nie zostawię. Tym bardziej w chorobie.
Loreta towarzyszyła mężowi podczas każdego zabiegu chemioterapii.
– Podczas sesji Virgilijusowi zawsze było smutno, za każdym razem więc prosił, bym została przy nim – wspomina Loreta Noreikienė. – Po chemioterapii był zawsze osłabiony, a czas był wyjątkowy, wypełniony ciągłymi próbami ze studentami, gdyż trwały przygotowania do koncertu jubileuszowego.
Po pierwszych sesjach chemioterapii lekarze zdecydowali się wykonać Virgilijusowi niezwykle bolesną, ale konieczną, iniekcję leku bezpośrednio do nerwu w kręgosłupie.
– Z bólu stracił przytomność, jednak szybko się ocknął – wspomina Loreta. – Efekt zabiegu był nieoceniony, Virgilijus natychmiast poczuł się znacznie lepiej, zaczął chodzić.
Pomimo tego, że otrzymywał bardzo silne leki, Virgilijus Noreika wystąpił w wielu koncertach, pracował ze studentami Litewskiej Akademii Muzyki i Teatru oraz utalentowanymi dziećmi ze Szkoły Artystycznej im. M. K. Čiurlionisa. Niezwykłą chęć do życia wzbudził w artyście nowy konkurs wokalny jego imienia.
– Nagle poczułam, że stan jego zdrowia zaczął się gwałtownie pogarszać – wspomina Loreta. – Tuż przed sylwestrem zabrałam go do Santaryszek, gdzie po raz kolejny podano mu bardzo mocne leki, aby mógł świętować z nami w domu. I oto w nocy Virgilijusowi niespodziewanie odmówiły posłuszeństwa nerki. Natychmiast wezwałam karetkę i o wpół do szóstej rano pojechaliśmy do Santaryszek.
Po badaniu lekarz stwierdził, że konieczna jest pilna dializa. Czasu było niewiele, to była kwestia życia i śmierci, więc Virgilijusa niezwłocznie zabrano na salę operacyjną.
Po podłączeniu rurek Virgilijus został przewieziony do osobnej sali z dwoma łóżkami, dzięki czemu żona mogła mu towarzyszyć zarówno w ciągu dnia, jak i w nocy.
– Moja obecność była wtedy nieodzowna nie tylko ze względu na konieczność sprawowania opieki – wspomina Loreta. – Virgilijus cierpiał nie tylko z powodu pogorszenia się stanu zdrowia, dopadła go wówczas również głęboka depresja. „Nie chcę żyć z tymi rurkami…” – mówił mi. A ja pocieszałam go i uspokajałam, jak tylko mogłam. Bardzo kochałam męża i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że muszę go wspierać ze wszystkich sił.
Wzajemna pomoc
– Pamiętam, że wtedy czułam się silna. Wystarczająco silna, by pomóc mężowi – opowiada Loreta. – Jako dziecko uczęszczałam na zajęcia gimnastyczne, osiągałam nawet dobre wyniki, wygrywałam w zawodach. Później zostałam wybrana do baletu, gdzie panowała ścisła dyscyplina, na porządku dziennym były trudne fizycznie treningi, ból, urazy, kontuzje.
Artystka wspomina szczególnie trudne treningi w Petersburgu, gdzie została wybrana do roli solistki w balecie Giselle.
– Bywało, że palce u stóp bolały mnie tak bardzo, że nie mogłam stanąć na pointach – wspomina Loreta. Mówiłam o tym wykładowcy, odpowiedź jednak za każdym razem padała jedna: „Proszę wracać do ćwiczeń! Przyjechała tu pani ćwiczyć czy leniuchować?”. Zaciskałam więc zęby i ćwiczyłam dalej. Dopiero gdy trener na własne oczy zobaczył, że stopy mam obtarte do krwi, sam się wystraszył. Kazał mi stopy opatrzyć i zabandażować. Pozwolił też trochę odpocząć, ale wkrótce znów wróciłam do intensywnych prób.
Jak twierdzi artystka, takie podejście stanowiło istotę petersburskiej szkoły baletowej – dążyć do celu za wszelką cenę, nie zważając na ból. Doznałeś kontuzji? To nic. Stajesz przy drążku i ćwiczysz dalej.
Powrót do domu
Po dializie stan zdrowia Virgilijusa polepszył się na tyle, że mógł wrócić do domu.
– Próbowaliśmy wrócić do domu, ale Virgilijus nie mógł samodzielnie zrobić ani kroku. Musieliśmy więc wrócić do szpitala.
Po pewnym czasie sami lekarze zaproponowali Virgilijusowi ponowny powrót do domu.
– Pamiętam, jak przywieziono go do domu karetką – dzieli się wspomnieniami Loreta. Trzej panowie wnieśli go do salonu, posadzili wygodnie w fotelu i… poszli. A on przecież nie mógł chodzić.
Wraz z synem i synową Loreta zaczęła się zastanawiać, co począć i jak dalej opiekować się mężem.
Pomoc pani Ani z hospicjum
– Zaproponowano mi, żebym poszukała jakiegoś specjalistycznego ośrodka opieki bądź domu opieki społecznej. Wiedziałam jednak, że Virgilijus się na to nie zgodzi, a z drugiej strony sama czułabym się z tego powodu źle… – opowiada Loreta. – Wtedy przypomniałam sobie, że w Santaryszkach pielęgniarka zapisała mi numer do jakiejś pani Ani, mówiąc, że gdybym nie znalazła nigdzie pomocy, to mam zadzwoni do niej, bo pani Ania pracuje właśnie z takimi pacjentami jak Virgilijus, więc będzie umiała doradzi co i jak.
Okazało się, że kobieta pełni służbę w domowym hospicjum przy powołanym przez siostrę Michaelę Rak Wileńskim Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki.
Ten pierwszy telefon i późniejszy kontakt z panią Anią Loreta Noreikienė do dziś wspomina z wdzięcznością i czułością.
– Brakuje słów, bym mogła wyrazić, jak bardzo mi wtedy pani Ania pomogła – wspomina Loreta. – Każda jej wizyta wnosiła do naszego domu promyk światła i nadziei. Byłam wtedy całkowicie zdruzgotana i zagubiona, a pani Ania uprzejmie mi wszystko tłumaczyła i pomagała na każdy możliwy sposób. Przychodziła do nas codziennie o dziewiątej rano, podawała Virgilijusowi leki dożylne na wzmocnienie, doradzała i pomagała we wszystkim, w czym tylko była w stanie pomóc… To nie tylko cudowna, ciepła osoba i mądra kobieta, ale także prawdziwa znawczyni swego fachu. Zawsze wiedziała, co zrobić i jak pomóc.
Właśnie pani Ania poradziła rodzinie, jakich środków pielęgnacyjnych używać, gdzie je można nabyć albo które z nich można kupić przez Internet. Wraz z innymi pracownikami hospicjum przywiozła też i zainstalowała specjalny sprzęt w domu Noreików, aby Virgilijus mógł samodzielnie wstać, udać się do łazienki.
– Proszę sobie wyobrazić, na tydzień przed odejściem męża przybyli do nas uczestnicy i jurorzy konkursu „Dainų dainelė” z prośbą, aby Virgilijus jako kluczowy członek komisji konkursowej pogratulował małym wykonawcom, którzy wzięli udział w konkursie – wspomina Loreta. – Nie mógł odmówić. Tak więc gościliśmy w domu telewizję.
– I tym razem, jak zwykle, uratowała nas pani Ania – nie kryje wzruszenia żona artysty. – Przywiozła wówczas… suchy szampon. Wtarła go we włosy męża i uczesała go niezwykle starannie i pięknie. Potem do domu przybyła ekipa telewizyjna i Virgilijus na stojąco pogratulował uczestnikom konkursu.
Wspólne radości i smutki
– Ostatnie lata z Virgilijusem były dla nas niełatwe, ale był to człowiek, którego naprawdę kochałam – wspomina Loreta. – Był jedynym mężczyzną, który poprosił mnie o rękę. „Loreto, zostań moją żoną…” – powiedział. Nie usłyszałam tego od nikogo innego. Za nim zawsze stałam jak za murem. Myśli pan, że ciężko mi było go doglądać, podnosić? Nie! Nigdy nie odczułam żadnego ciężaru! Robiłam wszystko, co powinnam. Wiedziałam, że w razie potrzeby zrobię, co będzie w mojej mocy.
Artystka przyznaje, że całe życie podziwiała męża. Nawet, gdy był ciężko chory.
– Virgilijus doskonale mnie znał i rozumiał – opowiada Loreta. – Pamiętam, jak powiedział mi po ślubie: „Loreto, nie mogę ci zabronić tańczyć”. Wiem, że być może inny mężczyzna nie zgodziłby się na to, ale Virgilijus doskonale mnie czuł i przyjął taką, jaka jestem.
Baletnica przyznaje, że nie jest łatwo, gdy rodzinę tworzy dwóch oddanych swojemu powołaniu i pasji artystów.
– Proszę sobie wyobrazić, że, dajmy na to, dziś wieczorem, Virgilijus śpiewa w Traviacie, a jutro ja tańczę w Eglė – królowej węży – wspomina Loreta. – Oboje musimy odpowiednio się do występów przygotować, a w domu w łóżeczku czeka mały Virgutis, którym trzeba się zająć. Na szczęście miałam cudowną matkę, która bardzo nam wtedy pomagała. Virgilijus też czasami prosił niektórych naszych krewnych, aby zaopiekowali się synkiem w ciągu dnia.
Kłopoty zdrowotne
Wdowa po artyście nie ukrywa, że życie zawodowe powodowało czasem nie tylko stres, ale także poważne kłopoty zdrowotne.
– Pamiętam, gdy raz w drodze powrotnej z tournée w samolocie dostałam zakrzepicy żył głębokich – opowiada Loreta. – Pamiętam, jak prosto z lotniska Virgilijus zabrał mnie do profesora Dirsė, który wtedy wstrzyknął mi w brzuch dużo leków. Był to dla mnie bardzo ważny okres, ponieważ trzy tygodnie później musiałam zatańczyć główne role w dwóch spektaklach w Teatrze Maryjskim w Petersburgu. W mieście wisiały już afisze… Teatr w Petersburgu zaprosił mnie wtedy specjalnie jako solistkę z Litwy, reszta trupy była już zebrana. I po prostu nie mogłam odmówić.
Ostatnie dni życia Virgilijusa Noreiki
– Pewnego dnia Virgilijus znów upadł i zaczął odczuwać straszne bóle – wspomina Loreta. – Sama nie dałam rady go podnieść, zadzwoniłam do pani Ani. Kiedy przyjechała, wstrzyknęła lekarstwo i powiedziała tylko, żebym zawołała księdza. Proboszcz przybył szybko i udzielił mężowi sakramentu namaszczenia chorych. Mąż pochodził z wierzącej rodziny, duży wpływ miała na to jego matka, toteż było to dla niego bardzo ważne.
Była pierwsza godzina w nocy.
– Pamiętam, że była pierwsza w nocy – opowiada Loreta. Po sakramencie namaszczenia chorych usiedliśmy we troje – Virgilijus, ja i ksiądz, wzięliśmy się za ręce. Spojrzałam wtedy Virgilijusowi w oczy i zobaczyłam, że zdaje sobie sprawę z tego, że żegna się z życiem. Miał bardzo piękne niebieskie oczy, zawsze promienne. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w oczach męża zrozumienie, że odchodzi…
Ostatniej nocy Loreta podawała swemu mężowi leki przeciwbólowe co cztery godziny. W przerwie pomiędzy dawkami położyła się, bo zwyczajnie padała już ze zmęczenia.
– Obudziłam się wtedy o wpół do ósmej rano… – wspomina pamiętny ranek Loreta. Dotknęłam dłoni męża i poczułam, że jest zimna. Jego oczy zwrócone były ku niebu. Nigdy nie widziałam tak pięknych oczu i ust. To była twarz mężczyzny, którego całym sercem kochałam. Virgilijus odszedł, zostawiając mnie samą w głębokim bólu…
Chociaż od śmierci Virgilijusa minęło kilka lat, Lorecie wciąż towarzyszy uczucie, jakby był gdzieś obok.
– Nie wiem, dlaczego, ale ilekroć sadzę kwiaty na jego grobie, świeci słońce – nie kryje wzruszenia kobieta. Zapalam znicz i robi mi się ciepło na sercu, czuję, że Virgilijus jest gdzieś blisko. W naszym domu przy ulicy Šilo wisi jego portret, namalowany przez Antanasa Kmieliauskasa… Często na niego patrzę. Zresztą wszystko tam pozostało niezmienione, jest tak samo jak wtedy, gdy mieszkaliśmy razem.
Wie pan, gdzieś w głębi serca wierzyłam, że wyzdrowieje – mówi Loreta. Był taki silny! Ale los zechciał inaczej, po swojemu wszystko ułożył… Pamiętam, że Virgilijus przygotowywał mnie do tego znacznie wcześniej. „Loreto, wiem, że będzie ci ciężko… – mówił. – Dzieci opuszczą dom rodzinny, zostaniesz sama. Musisz być silna! Zostawiam ci wszystko, co mam, żebyś mogła żyć godnie”.
– Staram się być cały czas zajęta, tak jest łatwiej… Pracuję w Litewskiej Akademii Muzyki i Teatru, uczę tańca i plastyki tańca na studiach licencjackich i magisterskich. Wykładam również taniec klasyczny oraz historię tańca klasycznego i dawnego w Szkole Artystycznej im. M. K. Čiurlionisa dla klas 5, 6, 11 i 12.
Loreta Noreikienė z całego serca pragnie, aby wszyscy ludzie mogli z godnością doczekać schyłku swego życia.
– Bardzo bym chciała, aby wszyscy dotknięci poważną chorobą, którzy nie mogą przebywać we własnym domu, mieli dobrą opiekę… Aby wszyscy mogli przeżyć ostatnie lata czy chwile swego życia z podniesioną głową – mówi Loreta. – Bardzo bym chciała, aby każdy z nich mógł powiedzieć: „Tak, jestem chory, ale jestem otoczony należytą opieką, miłością i oddaniem… Nie odczuwam rozpaczy, strachu ani bólu. Otaczają mnie ludzie, dla których jestem ważny…”.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Więcej o Wileńskim Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki: http://bit.ly/HospicjumWilno