W ciągu długich lat życia pochodzący ze znanego tatarskiego rodu szlacheckiego herbu „Przyjaciel” maestro zgromadził obfity skarbiec w postaci piosenek, kompozycji, niezapomnianych koncertów i występów na większych lub mniejszych scenach, a także w kościołach. Za swoje szczególne zasługi dla kultury i edukacji muzycznej dzieci i dorosłych był wielokrotnie wyróżniany i nagradzany przez uznane instytucje państwowe i społeczne. Ale nie tylko twórczość stanowi jego siłę. Znaczącym dorobkiem całego życia Aleksandra Melecha jest rodzina – kochająca się, współczująca, tolerancyjna i otwarta na drugiego człowieka.
Z tatarskiego rodu
– Ród, z którego pochodzę jest bardzo stary, sięga co najmniej 600 lat wstecz. Melechowie pochodzą z Tatarów zawołżańskich, sprowadzonych przez Wielkiego Księcia Litewskiego Witolda w roku 1396 i osadzonych nad rzeką Waką. Mój protoplasta Melech przybył tutaj pod chorągwią Juszyńskiego i był pierwszym trębaczem królewskim polskiego władcy Zygmunta I Starego. Około roku 1510 król nadzielił go ziemią w Powiecie Trockim wzdłuż rzeki Waka, gdzie ten najpierw założył wieś Melechowicze (wieś znajduje się w gm. Pogiry w rej. wileńskim, przyp. autorki). Którym z kolei potomkiem królewskiego trębacza jestem, już nawet trudno policzyć, może piętnastym, ale z muzyką, tak samo jak on, coś wspólnego na pewno mam – śmieje się Aleksander Melech.
Tatarskie wsie rozpościerały się wzdłuż Waki: Sorok Tatary, Waka Kowieńska, Afindziewicze – pomiędzy Waką Murowaną a Grzegorzewem, gdzie wartka rzeczka wpada do Wilii. Właśnie tutaj, w Afindziewiczach, 90 lat temu 12 listopada o godzinie 9.20 rano (jak było zapisane w świętej księdze rodzinnej prowadzonej przez matkę) przyszedł na świat pan Aleksander, dla najbliższych – Alik. Pochodzący z tych terenów Szymon Melech i urodzona na Białostocczyźnie koło Sokółki Elżbieta z Jasińskich Melech, rodzice Aleksandra, ciężko pracowali na roli. Uprawiali ziemię ojca Szymona, Aleksandra Melecha, po którym nasz bohater odziedziczył imię. Rodzina wychowała pięcioro dzieci: Chalimę, nazywaną przez rodzeństwo po prostu Limą, Galiję czyli Halinę, Aleksandra, Jachję – Jana oraz Zulfiję – Zofię. Na dzień dzisiejszy spośród całej piątki Aleksander został sam.
– Mama miała zdolności muzyczne i uczyła się gry na skrzypcach. Ale urodziła się i dorastała w ciężkich czasach, więc nie mogła spełnić swoich marzeń. Miała niełatwe życie. W okresie I wojny światowej jej rodzina uciekła do Rosji. Mama była wspaniałą ogrodniczką i bardzo dobrą gospodynią. Zajmowała się nami, domem, gospodarstwem – wspomina Aleksander Melech i nostalgicznie zaciąga jedną z ulubionych ballad – „Powrót taty” do słów Adama Mickiewicza, którą mama często śpiewała swym latoroślom.
Z muzyką przez życie
Pan Aleksander jest przekonany, że zamiłowanie do muzyki, która wyznaczyła jego życiowy szlak, jest dane od Boga.
– Od maleńkości ciągnęło mnie do grania. Zaczynałem moją karierę od harmonijki ustnej. Pasąc krowy wdrapywałem się na drzewa i śpiewałem. Do dzisiaj pamiętam wszystkie melodie polskich piosenek, których uczyłem się w dzieciństwie. Bardzo mnie wzruszały piosenki i kołysanki, śpiewane przez mamę, a znała ich wiele. Szkoda, że dzisiaj Polacy ich już nie pamiętają – utyskuje.
Dzieci Melechów chodziły do polskiej szkoły w sąsiedniej Wace Kowieńskiej. Szkoła mieściła się w domu mieszkalnym. Jak wynika z opisów dziejów Grzegorzewa i okolic, prawdopodobnie niejaki Czyżewski udostępnił swoją własność na użytek szkoły. Przed rozpoczęciem lekcji zawsze śpiewano pieśń Franciszka Karpińskiego „Kiedy ranne wstają zorze”, a nauczycielami było małżeństwo Łapkowskich.
– W roku 1939 szkołę przeniesiono do większego budynku, obecnie znajduje się w nim Centrum Kultury. W sumie ukończyłem 4 polskie klasy. Niestety, wojna i okupacja położyła kres nauce w polskiej szkole. Dalszą naukę do siedmiu klas kontynuowałem już po rosyjsku, a w maju 1951 roku zostałem powołany do wojska. We wrześniu tego samego roku moich rodziców, młodszego brata Janka i siostrę Zosię wywieziono na Syberię – zasmuca się. Będąc w wojsku pisał do domu listy, lecz nie otrzymywał na nie odpowiedzi. Jedynie z listu sąsiadów z Afindziewiczów dowiedział się, jaki los spotkał rodziców i rodzeństwo.
Los wygnańców
Ciężko mu było przeżyć te trzy lata w wojsku, ale jakoś sobie poradził. Służył w Ałmacie, starał się spełniać swe obowiązki jak najlepiej. A podstawowym obowiązkiem żołnierza Aleksandra Melecha było, oczywiście, śpiewanie i granie. Muzykował, grał na harmonii, gitarze i to go ratowało, podtrzymywało na duchu. Zresztą oficerowie, którzy przeszli wojnę, front byli dosyć wyrozumiali, bo nawet dali mu tygodniową przepustkę, aby mógł odwiedzić rodzinę we wsi Kołpaszewo-Podgornoje w tomskiej obłasti.
W zsyłce Melechowie żyli ubogo, ale nawykli do ciężkiej pracy, tam również zajmowali się ogrodnictwem, zbierali jagody, pracowali w polu, na spółkę z estońską rodziną utrzymywali jedną krowę.
Oskarżeni o kułactwo Elżbieta i Szymon Melechowie wraz z dziećmi spędzili na Syberii 10 lat. Na Litwie zabrano im dom, zrujnowano całe gospodarstwo, rozparcelowano ziemię. Dlatego po wojsku Aleksander też właściwie nie miał do czego wracać. Po odbyciu służby kilka miesięcy spędził u rodziców na Syberii, a potem postanawił wrócić do Grzegorzewa, gdzie zamieszkał u krewnych.
W tamte lata bardzo brakowało pedagogów, toteż zatrudnił się, jako nauczyciel muzyki, w polskiej szkole w Rykontach.
Po upływie całej dekady na zesłaniu, w roku 1961 do ojczystego kraju powrócili również rodzice Aleksandra. Musieli wykupić jedną z dawnych swych obór, aby móc urządzić w niej mieszkanie. Młodsze rodzeństwo zakłada rodziny i usamodzielnia się.
Zawrotna kariera dziecięcego profesora
– Bardzo chciałem się uczyć, choć możliwości żadnych nie miałem, przecież ukończyłem tylko 7 klas szkoły podstawowej… Kiedyś pradziadek sprezentował mi gitarę, więc na niej grałem, kolega miał bałałajkę, na której też umiałem grać. Muzyka była dla mnie bardzo miłym zajęciem, ale byłem jedynie samoukiem… Nie znałem nawet nut. A jednak udało mi się wstąpić na studia zaoczne na kierunku dyrygentów chóru w Szkole Muzycznej im. Tallat-Kelpšy, którą ukończyłem bardzo pomyślnie. Tam jednocześnie zaliczyłem kurs szkoły średniej. Rozwijałem się, szedłem do przodu. Dalsze studia wyższe mi po prostu odradzono, ponieważ w swoim zawodzie umiałem już wszystko, co musiałem – zaznacza rozmówca.
Studiując i jednocześnie pracując w Rykontach pan Aleksander założył pierwszy 40-osobowy chór, który na przeglądzie chóralnym rejonu trockiego zdobył I miejsce. Niedługo po otwarciu szkoły w Grzegorzewie – dzisiejszego polsko rosyjskiego gimnazjum – dyplomowany chórmistrz i dyrygent podejmuje w nim pracę jako nauczyciel muzyki i kierownik chóru. Dynamiczna i bardzo skuteczna działalność w dziedzinie chórmistrzostwa przynosi uzdolnionemu nauczycielowi nieoficjalne miano dziecięcego profesora.
W Grzegorzewie za jego przyczynkiem wkrótce powstaje chór chłopięcy, który niedługo po założeniu zdobywa II miejsce na konkursie ogólnokrajowym, a kolejne zespoły chóralne prowadzone przez „dziecięcego profesora” stają się poważnymi konkurentami dla innych chórów na różnych festiwalach i konkursach.
Aleksander Melech 35 lat życia poświęcił zawodowi nauczyciela muzyki w grzegorzewskiej szkole, równolegle pracując w miejscowym domu kultury. Tutaj także podstawowym zajęciem muzyka było prowadzenie chóru. Twórczy i pełen energii artysta nie ogranicza swej działalności tylko do szkoły i domu kultury. Chętnie podejmuje się prowadzenia również wielu chórów, m.in. łączonego chóru pracowników fabryki dywanów w sąsiednim Landwarowie, chóru pracowników zakładu papierniczego w Grzegorzewie. Zorganizował i przez wiele lat był kierownikiem chóru nauczycieli rejonu trockiego.
Zasłużony działacz kultury Litwy nadal żyje wspomnieniami tych wydarzeń, kiedy należało dziesiątki głosów zgrać, tak aby współbrzmiały jak jeden potężny – raz cichy, a raz głośny i doniosły – organizm. Bo, jak zaznacza maestro, głos człowieka, to najwrażliwszy i najczulszy z instrumentów.
– Do chóru w Grzegorzewie należeli i Polacy, i Litwini, i Rosjanie, i Białorusini. A ja, kierownik mówiący we wszystkich językach naraz, musiałem do każdego z nich dobrać klucz, aby w rezultacie podać dla widza i komisji utwór wykonany na najwyższym poziomie – mówi dyrygent i chórmistrz i raz po raz nuci urywki z utworów Juozasa Naujalisa, pieśni wykonywanych przez Eduardasa Kaniavę oraz innych klasyków litewskiej sceny.
Na fali ogólnonarodowego odrodzenia w Grzegorzewie powstaje polski zespół wokalny „Grzegorzanie”, który w ubiegłym roku obchodził jubileusz 30-lecia. Pomysł powołania zespołu zrodził się w miejscowym kole Związku Polaków na Litwie, ale ze strony muzycznej pieczy nad nim podejmuje się właśnie Aleksander Melech. Skomponował dla rodzimego zespołu wiele niepowtarzalnych utworów.
– Zespół „Grzegorzanie” jest dla mnie niczym rodzina – przyznaje z namaszczeniem.
W rodzinnym duecie
Tymczasem w zaciszu czterech ścian przytulnego ciepłego mieszkania, znajdującego się w bliskim sąsiedztwie ze szkołą, w której pracował, zasłużony maestro często i chętnie śpiewa w duecie z żoną Kławą.
Pani Kławdia również pracowała w miejscowej placówce oświatowej jako nauczycielka matematyki. Zgodne małżeństwo na dobre i złe połączyło swe losy ponad 63 lata temu.
– Gdy poznaliśmy się miałam 19 lat. Wtedy studiowałam zaocznie na Uniwersytecie Wileńskim na wydziale fizyko-matematycznym i pracowałam w szkole w Rykontach. Często jeździłyśmy z koleżankami do Domu Kultury w Grzegorzewie na potańcówki, a tańczono wtedy pod melodie z płyt winylowych, gdzie pewnego razu poznałam przyszłego męża. Aleksander tam pracował i też jeszcze się uczył. Po dwóch latach pobraliśmy się. Gdy urodził się nasz syn Jurek, musiałam zrezygnować ze studiów, ponieważ bardzo trudno było pogodzić: naukę, pracę, rodzinę. A gdy miał 2,5 roczku ponownie wstąpiłam do Wileńskiego Instytutu Pedagogicznego, tym razem na dzienne studia fizyko-matematyczne w języku polskim. Od drugiego roku studiów pracowałam na pół etatu w świetlicy i tak zostałam w grzegorzewskiej szkole aż do przejścia na emeryturę – opowiada o swej karierze zawodowej Kławdia Melech.
Państwo Melechowie wychowali dwoje dzieci. Jurij w 1989 roku wyemigrował i osiadł w Stanach Zjednoczonych. Młodsza córka Inessa mieszka na miejscu w Grzegorzewie i otacza swych leciwych rodziców czułą opieką i troską.
Seniorzy doczekali pięciu wnuków i dwóch prawnuków (prawnuczka w USA ma 8 lat, a prawnuk w Grzegorzewie niespełna roczek).
– Ach te lata, tak szybko przeleciały – wzdychają i razem intonują rzewną melodię o odchodzących w dal pociągach, symbolizujących przemijanie.
– Nie obejrzałem się, jak doczekałem takich lat – mówi pan Aleksander i pokazuje życzenie oprawione w ramkę.
„Dobry człowiek jest jak małe światełko, wędruje przez mroki naszego świata i na swojej drodze zapala zgaszone gwiazdy” – czyta słowa skierowane do niego z okazji jubileuszu przez Hankę Grzybowską, dyrektorkę Gimnazjum w Grzegorzewie. – Jestem wzruszony i bardzo wdzięczny za te słowa, gratulacje i uznanie. Wszystkie nagrody, które kiedykolwiek w życiu otrzymałem są bardzo ważne, ale nie mniej ważna jest pamięć – podkreśla i za pośrednictwem gazety przekazuje podziękowania wszystkim, którzy o nim pamiętali i złożyli jubileuszowe gratulacje.
Święta jednoczą
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Dla wielonarodowej rodziny Melechów to zawsze bardzo wielkie wydarzenie.
– Ponieważ rodzice męża urodzili się i żyli za czasów Polski, a ja urodziłam się przed wojną na polskich terenach na Białorusi, więc w naszej rodzinie zawsze obchodzimy katolickie święta. W czasach radzieckich, możliwie jak wielu ludzi, staraliśmy się tego zbytnio nie afiszować, ale jednak zawsze po cichu czciliśmy Boże Narodzenie – opowiada Kławdia Melech, Białorusinka, pochodząca z miejscowości Łysków w obwodzie brzeskim. W rodzinie pani Kławy na Białorusi dominowały raczej prawosławne obyczaje, gdyż ojciec Dmitrij Jarmałowicz był Białorusinem. – Pamiętam jednak, że w czasie katolickich świąt chodziliśmy w Łyskowie do kościoła, bo babcia z dziadkiem, rodzice mojej mamy Heleny, byli katolikami.
– Czy to jest ważne, jakimi drogami zmierzamy do Boga… Zostaliśmy wychowani w ten sposób, żebyśmy umieli się wspierać nawzajem, i nie wnikać w spory z powodu wyznania. Kława jest prawosławna, ja jestem muzułmaninem, ale nie robię z tego problemu, żeby wejść do cerkwi czy do kościoła i śpiewać przy ołtarzu pieśni maryjne – opowiada Aleksander Melech, wspominając dawne czasy i rodzicielski dom, tolerancyjnych i życzliwych rodziców, wychowanych na najlepszych tradycjach Wielkiego Księstwa Litewskiego.
– W naszym gospodarstwie pracowało dwóch robotników Polaków. Mieliśmy do nich bardzo lojalny stosunek i szacunek w kwestiach wyznania. Ojciec dawał bryczkę, żeby jeździli do kościoła, a mama przygotowywała im taką Wigilię, że wielu mogłoby pozazdrościć. Oczywiście, cała nasza rodzina razem zasiadała do świątecznego stołu. Śliżyki z makiem… Pamiętam też bardzo smacznego śledzia w cieście, wyśmienity kisiel, gęsty jak galareta. Przynosiło się ze stodoły siano i rozkładało na stół, a potem rozściełano długi biały obrus. Wszystko to było… i choinka, i goście… O poranku my, dzieci, budziłyśmy się i biegłyśmy do stołu, żeby zjeść to, co nam zostawiły duszki…– sentymentalnie rozpamiętuje pan Melech.
Dzisiaj Melechowie cieszą się, że mają blisko córkę, która przygotuje świąteczną kolację jak się należy, ze wszystkimi należnymi atrybutami. Na świątecznym stole na pewno znajdzie się 12 dań, a wśród nich niezastąpione pierożki z grzybami, makiem i kiszoną kapustą. – Słowem będzie to, co wymyśli córka – podsumowuje wigilijne menu Kławdia Melech. – Ważne, żebyśmy byli zdrowi. Wszystkim życzę jak najwięcej zdrowia, żeby wreszcie świat pokonał chorobę koronawirusa.
– A ja życzę, aby na świecie zapanował pokój. Bo jeśli mamy pracowite ręce i głowy na karku, to z całą resztą sobie poradzimy. No i chciałbym życzyć ludziom ciągłego dążenia do przodu, do wyższego poziomu we wszystkich życia dziedzinach i niech pan Bóg strzeże każdego. Nie pozwólmy, by ten wszechobecny negatyw nas wchłaniał – uzupełnił życzenia małżonki doświadczony życiem grzegorzanin.
Irena Mikulewicz
Tygodnik Wileńszczyzny