- Moi rodzice wiedzieli, że w getcie grozi nam śmiertelne niebezpieczeństwo. Zdobyli lewe papiery i jakoś udało nam się przedostać na aryjską stronę - opowiada "Rz" Szulemit Karmi. Obecnie mieszka w Tel Awiwie, ale urodziła się w Gdyni w 1937 r. jako Fryderyka Godlewska. - Niestety, rodzice wkrótce zginęli, a ja znalazłam się w dramatycznej sytuacji. Miałam zaledwie sześć lat.
Gdy rodzice pani Karmi zostali aresztowani przez gestapo, ją przygarnęła warszawska prostytutka. Dziewczynka zamieszkała z nią w suterenie, ale biedna kobieta nie mogła sobie pozwolić na ukrywanie dziecka. Zwłaszcza że Fryderyka miała wyraźne semickie rysy. Wtedy do akcji wkroczyli Domańscy.
- Mama usłyszała, że pewna biedna sierotka potrzebuje pomocy - mówi "Rz" pani Pauzewicz, która wówczas miała 18 lat. - Gdy zobaczyła dziecko, od razu zrozumiała, że to Żydówka. Nie wahała się jednak nawet przez chwilę. Mała Ania, jak ją nazwaliśmy, trafiła do nas do domu, gdzie podbiła nasze serca. Stała się moją młodszą siostrzyczką.
Dziewczynce wyrobiono fałszywą metrykę. Fryzjerka pani Domańskiej zafarbowała jej włosy na blond. Ponieważ mieszkali w niewielkiej kawalerce, niedługo o tym, że u Domańskich mieszka Żydówka, wiedziała cała kamienica. - Jedni uważali, że jesteśmy idiotami, inni nas podziwiali za odwagę bo za ukrywanie Żyda groziła przecież kara śmierci. Nikt nas jednak nie wydał - opowiada pani Pauzewicz.
Tylko raz do granatowej policji doszły pogłoski o dziecku. Patrol przyszedł do mieszkania, ale polscy policjanci niezbyt gorliwie wykonali swoje zadanie. Zadowolili się pokazaniem im dość nieudolnie sfałszowanej metryki. Pokręcili się trochę po mieszkaniu, zajrzeli do garnków i poszli dalej, aby już nigdy nie wrócić. Niemcom o dziecku nie zameldowali.
- Trudno wyrazić słowami moją wdzięczność Domańskim. Zawdzięczam tym dzielnym Polakom życie. To, że dostali tytuł Sprawiedliwych, jest dla mnie wielkim szczęściem. Zabiegałam o to i marzyłam od lat, ale niestety nie mogłam ich odnaleźć - mówi pani Karmi.
Po powstaniu warszawskim wraz z Domańskimi została wypędzona do Pruszkowa. Po krótkim pobycie na prowincji wrócili do Warszawy. Tam odnalazł ją wuj, który również przeżył Holokaust. Zabrał ją do siebie do Chorzowa. W 1950 r. wyjechali do Izraela, gdzie Karmi pracowała jako terapeutka. Po wielu latach usilnych poszukiwań zwątpiła, czy kiedykolwiek uda jej się odnaleźć Lili, jak nazywała swą przybraną siostrę.
Wreszcie we wrześniu tego roku otrzymała informację o uroczystościach rocznicowych w Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie. Postanowiła skontaktować się z placówką. Pamiętała bowiem, że jej przybrana siostra w powstaniu była sanitariuszką. Nie znała jednak jej imienia, bo zawsze zwracała się do niej "Lili". Zapytała więc w muzeum, czy mają kontakt z weteranką o nazwisku Domańska. Odpowiedź była pozytywna.
Obie panie po raz pierwszy spotkały się w październiku, gdy pani Karmi przyleciała do Warszawy. Karmi: - Lili sporo się zmieniła. W końcu od czasu wojny obie się trochę zestarzałyśmy. Mimo to od razu ją poznałam. To spotkanie po latach było jednym z najbardziej wzruszających momentów w moim życiu.
Pauzewicz: - To bardzo miło, że przyznano mi tytuł Sprawiedliwego. Ale tak naprawdę ważniejsze jest coś innego. To, że odnalazłam moją zaginioną małą siostrzyczkę Anię.
Państwo Domańscy to niejedyni Polacy uhonorowani ostatnio przez Yad Vashem. Dziś rano w Jerozolimie medal Sprawiedliwego zostanie wręczony pani Janinie Wołoszczuk. Odbierze go w imieniu nieżyjącego już ojca Wojciecha. Podczas okupacji w Kosowie (obecnie na terenie Ukrainy) przechował on na strychu kilkoro Żydów.
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.