Pandemia koronawirusa pokrzyżowała plany i zmieniła życie ludzi na całym świecie. W jaki sposób dotknęła Ciebie?
Skutki pandemii odczułem na własnej skórze, a właściwie odczuwam do dziś. Wiele zaplanowanych koncertów solowych, jak też organizowanych we współpracy z innymi wykonawcami, zmuszony byłem odwołać. Sprawdziło się więc w praktyce powiedzenie, że „kiedy człowiek coś planuje, to Bóg się śmieje”. Wielu z moich znajomych muzyków miało jubileuszowe koncerty, atrakcyjne wojaże artystyczne, recitale i musieli z nich zrezygnować. Bardzo przeżywali z tego powodu. Mnie się poszczęściło, gdyż „wielkich” wydarzeń i koncertów w tym okresie nie miałem, ale z wielu występów w Polsce i na Litwie zmuszony byłem zrezygnować. Ten rok miał być bardzo nasycony, ale życie pokręciło tak, że będzie tylko nasycony.
Tym niemniej przed pandemią zdążyłeś zaliczyć trasę koncertową w Stanach Zjednoczonych Ameryki.
Tak wraz z zespołem barda Mindaugasa Briedisa w ciągu dwóch tygodni koncertowaliśmy w USA. Za oceanem koncertowaliśmy po raz drugi i tym razem przemierzyliśmy szlak od Florydy do Kalifornii, występując w wielu stanach tego wielokulturowego i potężnego kraju.
Czy widz amerykański różni się od europejskiego?
Trudno po kilku występach robić jakieś daleko idące wnioski, bo byłoby to zajęcie dość karkołomne i nieobiektywne. Tym bardziej że w każdym stanie widz był inny. Inaczej nas odbierano w Alabamie niż np. w Kalifornii. Jednak o pewne spostrzeżenia spróbuję się pokusić i powiem, że widz amerykański jest bardziej wgłębiony w to co się dzieje na scenie. Wie dokładnie na co się wybiera, a w naszym przypadku była to poezja śpiewana, więc naszymi słuchaczami byli raczej ludzie o wyrafinowanym guście i wyjątkowej wrażliwości.
Podczas wojażu z jednego wybrzeża USA na drugie zahaczyliście też o Nowy Orlean, czyli kolebkę jazzu. Jakie wrażenie wyniosłeś z tego miasta?
Bardzo różne. Miasto to bardzo ucierpiało w wyniku huraganu Katrina, który nawiedził Nowy Orlean w 2005 roku. Skutki tej nawałnicy są widoczne i odczuwalne do dziś. Zaimponowało mi to, że jest to miasto niezwykle muzykalne. W każdej restauracji, kawiarni, barze czy knajpie rozbrzmiewa żywa muzyka z przewagą jazzu, co jest oczywiste, ale też bluesa, o którym w Europie jakby nieco zapomniano. Ponadto jest to miasto niezwykle głośne i ruchliwe. Porozmawiać ze sobą na ulicy nie da się, bo wszyscy coś wykrzykują, gestykulują, a ponadto z różnych stron donoszą się dźwięki wszędobylskiej muzyki. Nowy Orlean słynie również z wysokiego poziomu przestępczości, wieczorem i nocą miasto ożywa – odbywa się wiele koncertów i innych masowych przedsięwzięć, ale jest niebezpiecznie. Inną ciemną stroną tego miasta jest wszechobecny brud i śmiecie.
W USA koncertowaliście w marcu, czyli w okresie, gdy świat stanął w obliczu zagrożenia zakażenia koronawirusem. Podobno mieliście kłopoty z powrotem do domu?
Tak, mieliśmy pietra, bo prawie wszystkie loty do Europy zostały odwołane. W końcu udało się nam 14 marca załapać na samolot do Londynu, gdzie noc z 15 na 16 spędziliśmy na lotnisku. Słowem, droga powrotna do Polski zajęła mi 40 godzin, zamiast 12. Notabene, z Londynu zabrał nas rządowy samolot.
Do Polski?
Tak, bo od ubiegłego roku do kraju nad Wisłą przeniosła się moja mama i obecnie mieszkamy w Gdańsku.
W ubiegłym roku miałeś nie tylko przeprowadzkę, ale zakończyłeś też studia na Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy.
Zgadza się. Otrzymałem podwójny dyplom: zostałem magistrem w klasie saksofonu dr. hab. Macieja Sikały oraz magistrem w klasie dyrygentury jazzowej prof. dr. hab. Andrzeja Zubka. Pierwszy (otrzymałem dwa dyplomy w jednym) dyplom uzyskałem z wyróżnieniem, co nobilituje, ale i mobilizuje do dalszej pracy nad sobą.
Nie tęsknisz za Litwą i do przyjaciół w Niemenczynie, gdzie się urodziłeś i spędziłeś lata szkolne?
Z Litwą więzi nie zerwałem i często gęsto na niej bywam. Zresztą nie pozwalam słuchaczom o sobie zapomnieć. Byłem organizatorem i pomysłodawcą widowiska muzycznego „Narodzony na sianie”, które w różnych latach zostało zaprezentowane widzom w Wilnie, Solecznikach, Niemenczynie, a przedtem współorganizowałem koncert „Kolęda z Wilna”. Zorganizowałem też cykl koncertów pt. „Zabiorę cię dziś na bal”, które są poświęcone śp. Zbigniewowi Wodeckiemu i które odbyły się w Rudominie, Solecznikach oraz Wilnie. Po pandemii wraz z pianistą Piotrem Dziadkowcem w ciągu 12 dni koncertowaliśmy w wielu miastach i miasteczkach Litwy i Łotwy. Tęsknota więc mnie nie dotknęła. Po prostu nie daję jej szansy.
Będziesz również uczestnikiem trzeciej edycji Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Trans/Misje, a to wielkie wydarzenie artystyczne z udziałem artystów z siedmiu krajów odbędzie się 13-20 września br. w Trokach.
To naprawdę ważne i bardzo nasycone przedsięwzięcie artystyczne. Cieszę się, że wezmę w nim czynny udział nie tylko jako wykonawca (koncert w duecie z Mindaugasem Briedisem oraz występ podczas spektaklu muzycznego „Witamy w kabarecie” w wykonaniu aktorów Polskiego Teatru „Studio” w Wilnie), ale również jako kompozytor. Podczas festiwalu odbędzie się premiera filmowego spektaklu „Zagubieni we mgle” według filmu Siergieja Kozłowa „Jeżyk we mgle”, do którego skomponowałem muzykę. Wstęp na te przedsięwzięcia jest wolny, więc w imieniu organizatorów serdecznie zapraszam.
Z poprzednich doświadczeń wynika, że mówienie o planach na przyszłość jest swego rodzaju utopią i bluźnierstwem, a jednak spróbujmy z optymizmem spojrzeć w przyszłość i uwierzyć w to, że coś się uda zrealizować. Pomysłów Ci nigdy nie brakowało, a więc?
Najgorsze jest to, że nie wiadomo co będzie dalej. Teraz jest tak, że tylko sektor państwowy może sobie pozwolić na organizowanie przedsięwzięć kulturalnych, bo sektor prywatny z powodu braku zysków odwołuje nawet kameralne koncerty. Jestem nastawiony na to, żeby korzystać z każdej chwili do grania i możliwości spotkania ze słuchaczami, bo może być tak, że każdy koncert może okazać się ostatnim występem przed powtórnym ogłoszeniem kwarantanny, ale to dygresja. W związku z powyższym obawiam się mówić o zamierzeniach.
Mimo wszystko uważam, że jednak warto i z dowolnej sytuacji można znaleźć jakieś wyjście.
Jeżeli chodzi o szukanie wyjść, to naszą odpowiedzią na pandemię może być próba stworzenia wirtualnej szkoły gry na saksofonie. Robimy to we trójkę: Jan Maksymowicz, Kęstutis Vaiginis, no i ja. Mamy zamiar przygotować 30 lekcji i wrzucić je do Internetu. Oczywiście, wymaga to sporo czasu i wysiłku, ale zapewniam, że młodzi adepci gry na tym instrumencie będą mieli czym się zająć.
W planach jest też przygotowanie, wspólnie z Eweliną Saszenko, koncertu poświęconego 100-leciu urodzin św. Jana Pawła II. Mamy nadzieję, że „Barka”, ulubiona pieśń „naszego” papieża zabrzmi po litewsku.
Jest też kilka innych pomysłów, ale w związku z tym, że ich zrealizowanie zależy od wielu czynników natury formalnej m.in. z prawami autorskimi, wolałbym nie zapeszyć…
Rozmawiał Zygmunt Żdanowicz
„Rota”