Pan Adolf jest preppersem (ang. prepare – przygotowywać), czyli człowiekiem, który chce być gotów na wszelkiego rodzaju zagrożenia: od wojen przez kataklizmy, klęski gospodarcze, epidemie aż do opadów śniegu odcinających domy od świata zewnętrznego.
– Takich jak ja często nazywa się wariatami, którzy szykują się na koniec świata. Bzdura. Nam chodzi o realne zagrożenia. Świat nie jest bezpieczny. Wystarczy, że zamkną drzwi do Biedronek i Reali i połowa ludzi nie będzie miała co jeść – wyjaśnia preppers z Gór Świętokrzyskich. Na 12-hektarowym gospodarstwie pana Adolfa znaleźć można wszystko, co potrzebne do przetrwania. – Jestem w stanie zabezpieczyć byt 50 osobom przez półtora roku – twierdzi. Na posesji wykopał kilka studni, a woda z dachu doprowadzana jest do foliowych tuneli, w których jeszcze pod koniec listopada rosła rzodkiewka i sałata. Na wypadek skażenia wód pod ziemią zakopał kilkanaście tysięcy litrów wody w pojemnikach PET. – W tej chwili mamy osiem beczek z kiełbasą i mięsem w wekach. Najstarszy słoik pochodzi z 1980 roku – wyjaśnia mężczyzna. – To kiełbaska sprzed 20 lat, zjecie? Na pewno będzie wam smakować – zachęca. Wyjaśnia, że stosuje specyficzne metody wekowania. – Trzeba umieć konserwować. Pierwszego dnia gotuje się słój przez trzy godziny, drugiego przez dwie, trzeciego jedną. Chodzi o to, żeby zabić bakterie i użyć ziół, które zabijają jad kiełbasiany – tłumaczy 68-latek.
Warzywa do słoików
Ma też spore zasoby makaronów, ryżu, a nawet słodyczy. Jedna ze 100-litrowych beczek wypełniona jest batonami. Na polach pan Adolf sieje zboża i warzywa, ale najwięcej miejsca poświęca na uprawę topinamburu, czyli słonecznika bulwiastego. – To roślina, która przypomina ziemniaka, ale jest bardziej odporna na szkodniki i mrozy. Można ją jeść na surowo lub ugotowaną. To doskonałe pożywienie na ciężkie czasy – zapewnia preppers. Warzywa tuż po zerwaniu trafiają do słoików. W budynkach gospodarczych stoi ich mnóstwo; z ogórkami kiszonymi, papryką, grzybami. Koło domu jest również wędzarnia, gdzie w oparach dymu z jałowca wiszą smakowite boczki. Preppers hoduje także konie: dwa huculskie i jeden polski. Tłumaczy, że to rasy prymitywne, które żyją w warunkach ekstremalnych i zjedzą byle co. Kozy i kury też są.
Przechowalnia wiedzy
Pan Adolf posiada również zielarnię, w której sporządza mieszanki potrzebne m.in. do konserwowania żywności. W jednym z budynków znajduje się biblioteka, w której zgromadził ok. 5 tys. książek. Większość to pozycje z zakresu ziołolecznictwa i uprawy roślin. Na półkach można jednak znaleźć również beletrystykę, a nawet romanse. – W przypadku odcięcia telewizji i Internetu ludzie nie mają skąd czerpać wiedzy. W naszej bibliotece chcemy zachować wiedzę, która już dziś jest mało dostępna – wyjaśnia 68-latek. W pomieszczeniach pali się światło, ale na próżno szukać kabli prowadzących do słupów energetycznych przy drodze. Na dachu zamontowane są bowiem kolektory słoneczne, które generują prąd.
Wszyscy są preppersami
Rodzice i dziadkowie pana Adolfa także byli preppersami. – Kiedy byłem mały w sklepach nie było nic. Po wojnie panowała okropna bieda i ludzie prowadzili handel wymienny. Jak sąsiad zabił świnię to dawał nam ćwiartkę, a jak rodzice zabili, to mu oddawali – wspomina. Podkreśla, że preppersami jesteśmy praktycznie wszyscy. – Któż z nas nie kupuje kilku kilogramów cukru lub nie przechowuje w lodówce kiełbasy – pyta.
O to, że życie w samowystarczalnym gospodarstwie jest niezwykłym udogodnieniem, mieszkańcy niektórych wsi gminy Bodzentyn mogli przekonać się w mroźną zimę, kiedy przez ciągłe opady śniegu przez prawie miesiąc nie było prądu i wody. – Pod ciężarem lodu drzewa łamały się jak zapałki. Ludzie przychodzili do mnie i prosili o pomoc. Siedzieli w domach w grubych kurtkach i modlili się o pomoc. Sklepy i piekarnie były zamknięte. Wie pani jaki ludzie przeżywali dramat? – pyta pan Adolf. Dodaje, że wielu osobom pomagał.
Jak twierdzi pan Adolf, w Polsce jest około 50 tysięcy preppersów. W USA, gdzie ruch się zarodził, ma on ok. 2 mln naśladowców (w sieciach społecznościowych nie udało się natknąć na ślady obecności i działalności preppersów na Litwie). – Wiele osób się do tego nie przyznaje i na kataklizm przygotowuje się w ukryciu. Wszyscy porozumiewamy się przez CB radio – wyjaśnia. Dodaje, że on postanowił się ujawnić i ostrzec ludzi. – Wiem, że większość widzi we mnie wariata, ale jeżeli choć jeden procent osób, które przeczytają ten artykuł zacznie poważnie myśleć o problemie, to wtedy mogę już stwierdzić, że było warto – zaznacza.
Własna armia amatorów
Adolf Kudliński poinformował także, że preppersi z całej Polski organizują się, żeby stawić czoła ewentualnym najeźdźcom. – Preppersi łączą się z drużynami strzeleckimi i tworzymy własną armię amatorów. Zgłosiło się do nas już ponad 6 tysięcy ludzi – mówi mężczyzna i pokazuje plakaty nawołujące do wstępowania do armii. Podkreśla, że nie robi tego wszystkiego dla siebie. – Ja jestem już stary, bo mam prawie 70 lat. Ale młodzi ludzie niebawem na pewno będą potrzebowali pomocy – dodaje.
Kolekcjoner i propogator
Pan Adolf jest też kolekcjonerem i wzdłuż ścian zawiesił siekiery, topory, cepy bojowe, miecze. Samych siekier jest 2750. – To największa kolekcja w Polsce i druga w Europie. Część kamiennych siekier przywiozłem z Kazachstanu, mogą mieć nawet setki tysięcy lat – mówi mieszkaniec Orzechówki w gminie Bodzentyn. Kudliński jest też wielbicielem i propagatorem kultury Słowian. Założył nawet Stowarzyszenie Słowian Wielka Lechia, w którym pełni funkcję prezesa Zarządu. Jest niezwykle popularny w sieciach społecznościowych, gdzie często prezentuje swe poglądy i przepisy zielarskie.
Opr. Zygmunt Żdanowicz
„Rota”