– W pracy nie jestem ani dyskryminowana, ani traktowana jakoś wyjątkowo. Owszem, w tym typowo męskim gronie, my – kobiety – rzeczywiście stanowimy pewną „atrakcję” – uśmiecha się pani Beata i przyznaje, że jednocześnie kobiety są w absolutnej mniejszości. Damsko-męska załoga, jej zdaniem, stanowi pewną zaletę: kobieta i mężczyzna myślą inaczej, dlatego we współpracy się uzupełniają.
– Każdy lot jest inny: różnią się warunki pogodowe, załoga, stan techniczny samolotu… To wszystko nie pozwala na rutynę. Poza tym w mojej pracy zawsze świeci słońce, jeśli lecimy nocą, to możemy podziwiać piękne gwiaździste niebo – romantycznie opowiada Beata Andrzejewska o zawodzie pilota.
Studia nie są obowiązkowe
– Moja lotnicza przygoda, a raczej myśl o tym, żeby zostać pilotem, rozpoczęła się w ostatnich latach szkoły średniej, kiedy trzeba było zdecydować o kierunku studiów. Uczyłam się w Gimnazjum im. Józefa Ignacego Kraszewskiego. Wśród różnych propozycji dla przyszłych studentów moją uwagę przykuł kierunek Kierowania Statkami Powietrznymi na Uniwersytecie Technicznym im. Giedymina w Wilnie. Kryteria wstępu na uczelnię były dosyć rygorystyczne: przede wszystkim egzamin maturalny z fizyki i matematyki, a także dobre przygotowanie fizyczne – wspomina Andrzejewska. Zaznacza przy tym, że kiedy dowiedziała się o tym rodzina, to się zdziwiła. – Rodzice zareagowali bez entuzjazmu, ale nie czynili żadnych przeszkód. Może nie do końca wierzyli, że zdam albo, że uda mi się podołać dość niełatwej nauce. Z kolei mój starszy o pięć lat brat bardzo mnie wspierał i radził, żebym się nie poddawała. Zresztą tak naprawdę, ja sama w 100 proc. nie byłam przekonana, że uda mi się urzeczywistnić plan – wspomina pilotka.
Egzaminy wstępne nie były łatwe. Żeby zdać test z przygotowania fizycznego, musiała dodatkowo ćwiczyć w ciągu roku. Oprócz matematyki i fizyki, trzeba było też zdać testy psychologiczne i sprawności zawodowej.
Okazuje się, żeby zostać pilotem określonego samolotu, nie są wymagane studia wyższe. Przede wszystkim potrzebne jest zdobycie licencji pilota i można to zrobić prywatnie. Trzeba przejść odpowiednie przygotowania teoretyczne i praktyczne. Kosztuje sporo, dlatego też mało kogo stać na taki „rarytas”. Natomiast młodzież, której marzeniem są podniebne przestworza, korzysta z możliwości studiów.
Pierwszy lot po 10 godzinach
Już na studiach zauważyło się dużą proporcję między studentkami i studentami. Choć, jak podkreśla nasza rozmówczyni, wśród 18 osób na jej roczniku były trzy dziewczyny. Okazuje się, że to dużo, bo w innych latach przedstawicielek płci pięknej nie było w ogóle, ewentualnie jedna, dwie…
– Uczelnie nie przyjmują dużo studentów na ten kierunek. Są to drogie studia, a zapotrzebowanie na pilotów, szczególnie na Litwie, jest nieduże. Studia trwały pięć lat i, oczywiście, mieliśmy różne przedmioty. Jedne są charakterystyczne dla wyższych studiów, jak filozofia i historia. Inne obowiązujące na kierunkach inżynieryjno-technicznych, jak matematyka i fizyka. A typowo zawodowe to – meteorologia, nawigacja, aerodynamika, prawo lotnicze, nauka o lotniskach. Najtrudniejszy był ostatni rok: żeby otrzymać licencję pilota, musieliśmy zdać egzaminy praktyczne i 15 teoretycznych. Poza tym obowiązywały nas 4 egzaminy ze studiów licencjackich i musieliśmy napisać pracę magisterską – wspomina pani Beata i podkreśla, że najlepsze momenty w czasach studenckich to zajęcia praktyczne, które odbywały się na lotnisku w Kiwiszkach.
Pierwsze loty studenci zaliczają na samolotach małych, jednosilnikowych Cesna 152, nieco większych 4-miejscowych, jak Cesna 172, potem – na dwusilnikowych Piper Seneka. Wcześniej wszystko trzeba było zaliczyć na symulatorach.
– Pierwszy lot będzie się pamiętało do końca życia… Co ciekawe, że już po 10 godzinach lotu, uczeń leci samodzielnie. Oczywiście, trzeba uwzględnić, że pierwsze loty nie są długie: startujesz, zataczasz kółko i lądujesz. Nic poza tym – opowiada Beata Andrzejewska, uśmiechając się na wspomnienie beztroskich lat studenckich.
O pracę niełatwo
Rozmówczyni zaznacza, że cały jej rocznik pomyślnie skończył studia i bodajże 80 proc. pracuje w lotnictwie. Wszystkie trzy panie też latają, a jedna została już kapitanem. Studia, jak każde inne, nie zapewniają pracy, o którą trzeba się postarać. Do pracy w awiacji komercyjnej trzeba zdać jeszcze egzamin i zdobyć licencję pilota na określony typ samolotu. Żeby zdobyć takie „prawo jazdy” trzeba sporo zapłacić, a nie każdego na to stać. W praktyce wygląda to następująco: absolwent szuka pracy, np. biurowej w jakiejś firmie lotniczej. Tam, co jakiś czas, są organizowane szkolenia dla pracowników, którzy mają już licencję pilota. Podpisana umowa z określoną firmą zobowiązuje, że pilot będzie przez określony czas latał w tej firnie, która może np. potrącać z pensji pieniądze w niego zainwestowane.
– Wielu moich kolegów wyjechało za granicę i lata z liniami lotniczymi innych krajów. Mnie zależało, żeby zostać na Litwie, dlatego najpierw pracowałam w biurze. W międzyczasie udało mi się zrobić licencję na Airbusa A320. Są to jedne z najbardziej popularnych samolotów pasażerskich wyprodukowanych w Europie (swoista alternatywa dla amerykańskiego Boeinga 737) – tłumaczy Beata Andrzejewska i wyjaśnia, że koniec pracy w biurze zbiegł się z jej powrotem do pracy po urlopie macierzyńskim. – Mój syn Konrad podrósł i już uczęszcza do przedszkola, poza tym wielkiego wsparcia udziela mi mąż Piotr, który przejmuje obowiązki domowe i opieki nad synkiem, kiedy jestem w pracy.
Porównując zajęcie w biurze i sterowanie samolotem, pani Beata podkreśla, że to praca pilota daje jej więcej możliwości przebywania w domu z rodziną. Jeśli startuje o godzinie 6.00, to już o 13.00 jest z powrotem, a potem kilka dni przerwy. Loty codzienne zdarzają się bardzo rzadko i to przede wszystkim w sezonie letnim. Poza tym obowiązują bardzo rygorystyczne wymagania co do liczby godzin spędzonych za sterem: pilot może latać do 100 godzin miesięcznie.
Jak wygląda dzień pilota?
Okazuje się, że zaczyna się kilka godzin przed startem. Cała załoga spotyka się w tzw. briefing room (pol. pokój konferencyjny), gdzie są ustalane szczegóły lotu, poznaje się ustawy prawnicze lotniska danego kraju, sprawdza się pogodę, podejmuje się decyzję o tym, ile zabrać paliwa.
– Godzinę przed startem cała załoga już jest w samolocie, przygotowuje go do lotu. W kokpicie lecą dwaj piloci: kapitan (zawsze siedzi po lewej stronie) i pierwszy oficer (w litewskiej terminologii: II pilot). Cała odpowiedzialność za lot należy do kapitana, ale w praktyce praca tych dwóch pilotów się nie różni. Jeden pilotuje w jedną stronę, drugi monitoruje, a z powrotem zamieniają się rolami. Podczas lotu jest włączany pilot automatyczny, a nasze zadanie polega na monitorowaniu wszystkich urządzeń i kontaktowaniu się z załogą na ziemi. Z kolei start i lądowanie zawsze wykonujemy samodzielnie – opowiada pani Beata, a na pytanie o turbulencje mówi, że to jest codzienność i strachem napawa raczej pasażerów.
– W naszej pracy wiele zależy od warunków pogodowych. Nawet pilotom z wieloletnim stażem nie udaje się „miękko” wylądować, bo nie zawsze przesądza o tym czynnik ludzki – tłumaczy pilotka i wspomina wydarzenie, jak kolega nieco gorzej wylądował i zmartwiony powiedział do niej: „No, a już chciałem zabłysnąć przed młodszą koleżanką”.
Jak sobie radzą piloci na wieść o katastrofach lotniczych? Zdaniem Beaty Andrzejewskiej, podobnie jak wszyscy inni.
– Jak jedziemy autem i dowiadujemy się, że gdzieś był wypadek, to przecież nie rezygnujemy z samochodu. Podobnie jest i z nami. Oczywiście po tym, gdy są podane oficjalne przyczyny katastrofy, to omawiamy je. Są podejmowane różne procedury, żeby na przyszłość zapobiec podobnym wypadkom – tłumaczy rozmówczyni.
„Skoczę sobie do Rzymu”
Beata Andrzejewska pracuje w lotnictwie komercyjnym. W przestworzach pokonuje przede wszystkim turystyczne destynacje – Turcja, Grecja, Egipt, Hiszpania, Malta, Budapeszt. Latem najpopularniejszym kierunkiem jest Antalya.
Czasem się zdarzają dłuższe wyjazdy służbowe: firma, w której pracuje, „wynajmuje” pilotów dla firmy lotniczej z innego kraju.
– Podczas ostatnich wakacji latałam do Rzymu, Lourdes, Wenecji z Malty – opowiada Andrzejewska i zauważa, że brzmi to o wiele piękniej: byłam w Rzymie, Paryżu czy Wenecji. Natomiast w rzeczywistości widzi te miasta tylko z perspektywy lotnisk, które zazwyczaj znajdują się na przedmieściach. W miejscu docelowym piloci spędzają zaledwie godzinę: przylecą, wysadzą pasażerów, zatankują paliwo, zabiorą innych i lecą z powrotem.
Czasem się zdarza, że wśród pasażerów leci ktoś znajomy, koledzy. Cieszą się ze spotkania ze znajomym pilotem. Ponad chmurami, na wysokości 10 km, świat wygląda inaczej. Zdaniem pilotki, ziemia z perspektywy nieba jest piękna.
Przebywający 10 kilometrów nad ziemią piloci są narażeni na większe promieniowanie i dlatego szybciej się starzeją. Pani Beata o tym na razie nie myśli i oznak starości na sobie nie zauważa.
Przyznaje, że praca pilota przynosi jej ogromną satysfakcję. Dla ludzi młodych ma jedną radę: warto dołożyć wszelkich starań, żeby zrealizować swoje marzenia. Pod koniec naszej rozmowy podkreśla, że choć zawsze nad chmurami ma piękne widoki, to bardziej niż to w niebie pociąga ją „słońce” na ziemi, którym jest jej rodzina. Wszak to dzięki najbliższym może się realizować i czuć się szczęśliwa, kochana i spełniona.
Teresa Worobiej
„Tygodnik Wileńszczyzny”
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.