Zapytaliśmy wilnian i mieszkańców Wileńszczyzny o najmilsze prezenty z lat dzieciństwa, i nie tylko, które otrzymali na Gwiazdkę. O podarunek, który pozostał w pamięci na lata. A może jakiś miły gest, dobre słowo, miła niespodzianka w okresie świąt były swoistym prezentem?
Cieszyła każda drobnostka
„Gdy byłam dzieckiem, w nocy z 24 na 25 grudnia nie spałam w swoim łóżku, ale na kanapie, jak najbliżej choinki. Zawsze, każdego roku, obiecywałam sobie, że tej nocy nie zasnę i będę czekała na Mikołaja z prezentami, ale ostatecznie i tak zasypiałam, a gdy budziłam się 25 grudnia, prezent już czekał pod choinką” – wspomina Grażyna Hajdukiewicz, przewodniczka po Wilnie. – Te święta z dzieciństwa były zawsze magiczne, baśniowe, niezwykłe i bardzo oczekiwane. Spędzaliśmy je zawsze u dziadków, we wsi Rudniki, która się znajduje 30 km od Wilna”.
Organista i katecheta Grzegorz Pilecki przyznaje, sięgając pamięcią w czasy dzieciństwa, że już nie pamięta dokładnie, co otrzymywał pod choinkę.
„Pamiętam tylko, że każdy poranek Bożego Narodzenia był pełen niespodzianek. Każda drobnostka – cukierek, zabawka, pomarańcza – wtedy wszystko się ceniło” – przypomina sobie pan Grzegorz.
Życzliwość to dar
Jan Rożanowski, poeta z Podborza w rejonie solecznickim, podkreśla głównie wymiar religijny świąt Bożego Narodzenia.
„U nas zawsze, a już szczególnie w lata mojego dzieciństwa, Wigilia i Boże Narodzenie miały charakter ściśle religijny. Nie obdarowywaliśmy się prezentami. Ten zwyczaj przyszedł trochę później, jak już zostałem dorosłym” – dzieli się wspomnieniami Rożanowski. A pytany o świąteczny upominek, który sprawił mu największą radość, mówi, że „nie mogę sobie przypomnieć czegoś bardzo szczególnego”. Bo nie przywiązuje zbyt wielkiej wagi do podarunków, a najbardziej ceni to, że dni świąteczne ludzie wokół są bardziej serdeczni.
„Najbardziej znaczące jest to, że większość moich znajomych, przyjaciół w dni świąteczne jest bardziej życzliwa i wrażliwa” – mówi pan Jan. Smuci go tylko to, że po świętach zazwyczaj „wszystko powraca „do normy”.
Duże pudełko gum do żucia
W rodzinie Moniki Urbanowicz, nauczycielki języka polskiego, tradycja obdarowywania bliskich świątecznymi upominkami była od zawsze.
„Odkąd sięgam pamięcią, w mojej rodzinie prezenty pod choinką zawsze były. Nawet w czasach kryzysu i stanu wojennego (przyp. red. – pani Monika pochodzi z Polski, z Opolszczyzny), kiedy po każdą rzecz wszyscy stali w kilkudniowych kolejkach (dosłownie! – były zapisy, rodzice zmieniali się co parę godzin) – wspomina Urbanowicz. – Dziś brzmi to jak bajka z zamierzchłych czasów, ale druga połowa XX wieku, to właśnie taka rzeczywistość. Dlatego zakupy na święta rozpoczynano już w październiku. I tu rodzice musieli wykazać się kreatywnością – gdzie schować prezenty przed dziećmi, które z niecierpliwością czekały, kiedy mama i tato wyjdą z domu...”.
Pani Monika do dziś pamięta, że gdy tylko rodzice wychodzili z domu, to rozpoczynało się buszowanie po szafach, zakamarkach... „Moja siostra była mistrzem w wynajdowaniu kryjówek. Raz wybadała magnetofon „Grundig”, ileż to było radości, nawet przesłuchiwałyśmy kasety. Oczywiście później udawałyśmy wielkie zdziwienie, ale radość była taka sama” – opowiada rozmówczyni.
Wraz z rodzeństwem otrzymywała prezenty po kolacji wigilijnej. „Odwiedzała nas Gwiazdka, w niektóry domach na Śląsku było to Dzieciątko, bo św. Mikołaj przychodził 6 grudnia – przynosił najczęściej skarpety albo rajstopy i parę słodyczy” – mówi pani Monika.
„Kiedy tak myślę, jaki prezent był dla mnie największą niespodzianką, to bez wątpienia powiem, że duże pudełko gum do żucia tzw. „Donaldów”. Miałam wtedy jakieś 10 lat, ale do dziś pamiętam jaka to dla mnie i mojej siostry była egzotyka. Takiej ilości gum nigdy wcześniej nie widziałyśmy...” – wspomina Urbanowicz.
Dziś kontynuuje rodzinną tradycję bożonarodzeniowych prezentów. „Uwielbiam ich wybieranie, rozpakowywanie, podekscytowanie na widok paczek pod choinką. Nie daję w prezencie pieniędzy, bo uważam, że ten jedyny raz w roku powinno się dawać prezent zrobiony czy kupiony od serca, z myślą o osobie, której go podarujemy. Pieniądze tego nie zastąpią” – podkreśla Monika Urbanowicz.
I. K.