Po tym spotkaniu nie dawała mi spokoju myśl, że mało uwagi poświęciliśmy wspomnieniom o znakomitych wykładowcach pracujących na różnych wydziałach instytutu. Oni już odeszli, ale są ich krewni, znajomi, spodziewam się, że będzie im przyjemnie, że pamięć o tych wspaniałych ludziach wciąż żyje w sercach byłych studentów.
Po ukończeniu wyżej wymienionej uczelni byli studenci pracowali nie tylko jako nauczyciele, dyrektorzy szkół, ale też często zajmowali stanowiska w komitetach wykonawczych, na szczeblu partyjnym. Takie było prawo ówczesnej rzeczywistości.
Dyrektorem instytutu był Włodzimierz Czeczot, bardzo lubiany, ceniony, szanowany człowiek. Miał wielkie doświadczenie w pracy kierowniczej. Wykładał historię, potrafił donieść do każdego studenta wiadomości historyczne w sposób dostępny, poprzez zachętę, dobre słowo. Dla każdego też pracownika był wyrozumiały, często pobłażliwy. Pamiętamy jego specyficzny akcent, trochę z białoruską naleciałością.
Kierownikiem i wykładowcą wychowania fizycznego był Leonid Babudży, Gruzin. Rozmawiał tylko po rosyjsku. W instytucie działały drużyny lekkiej atletyki, koszykówki, siatkówki. Babudży był dobrym organizatorem wszystkich imprez sportowych. Braliśmy udział w zawodach rejonowych, ogólnokrajowych. Pracowałem jako laborant w gabinecie wychowania fizycznego, dbałem o sprzęt sportowy oraz szykowałem wszystko, co było potrzebne do pracy naszego kierownika sportowego i trenerów. Pan Babudży był człowiekiem wymagającym, jednocześnie wyrozumiałym. Dobrze nam się ze sobą współpracowało. Świetnie byliśmy przygotowani w różnych dyscyplinach sportu. Gdy studiowaliśmy ze Stanisławem Kodzisem w Kowieńskim Instytucie Wychowania Fizycznego, nie mieliśmy większych trudności w zdawaniu norm z wymaganych dyscyplin sportu.
Studiowałem na wydziale fizyczno-matematycznym. Kierował wydziałem pan Ciunaitis. Mało się udzielał pracy ze studentami. Robił wrażenie człowieka bardzo zajętego, a brać studencka potrzebowała uwagi, dobrego słowa, wsparcia.
Wielu z nas żyło bardzo skromnie: stypendium niskie, w rodzinach też się nie przelewało. Więc ja i kilku moich kolegów z roku, którzy nie stronili od pracy fizycznej, dorabialiśmy na kolei przy wyładowywaniu węgla kamiennego z wagonów. Praca była ciężka, brudna, nocna. Po niedospanej nocy szliśmy na wykłady. Przypominam wykłady z wyższej matematyki pana Chmielewskiego. Trudny to przedmiot. Należało bardzo uważać, skupiać się na tym, co mówi wykładowca, skrzętnie notować. A jeśli noc spędziliśmy ciężko fizycznie pracując?... Trudno o uwagę. Pan Chmielewski często widział nasze zmęczenie. Robił przerwy pedagogiczne – rysował obiema rękami na tablicy serce przebite strzałą miłości. Ożywiało to atmosferę, słychać było śmiech. Innym razem kazał nam podejść do okna i patrzeć w dal i bliżej. To było ćwiczenie dla wzroku.
Czasami widząc, że ktoś ukradkiem ziewa, tłumaczył, żeby się tego nie krępować, bo przez ziewanie organizm otrzymuje więcej tlenu i samopoczucie się poprawia. Po tych i innych ćwiczeniach zmęczenie znikało i znów mogliśmy przystąpić do rozwiązywania zawiłych zadań matematycznych.
Pan Chmielewski robił wrażenie człowieka zagadkowego, często bywał zamyślony, wpatrzony w okno, jakby nieobecny. Jednak został w naszej pamięci jako wspaniały, szlachetny, życzliwy człowiek i doskonale wykształcony matematyk.
Lubiliśmy wykłady z elementarnej matematyki pana Święcickiego. Jego wykłady były bardzo dokładnie i szczegółowo opracowane. Był już w poważnym wieku, ale prawie wszystko znał na pamięć. Lubiłem wykłady pana Święcickiego, więc bardzo dokładnie prowadziłem notatki, jednak podczas egzaminu nie pozwalałem sobie do nich zaglądać. Natomiast niektórzy z moich kolegów, wiedząc, że wykładowca jest krótkowzroczny, korzystali z tego. Pewnego razu na egzaminie pochwalił mnie za dobrą odpowiedź, ale powiedział: „Chcę, żeby odpowiedź była oparta dokładnie o moje konspekty”.
Otrzymałem czwórkę, chociaż byłem przekonany, że moja odpowiedź była warta wyższej oceny. Pomimo to, do dziś cenię i pamiętam wykłady pana Święcickiego.
Fizykę i zajęcia praktyczne w szkole prowadził pan Kulbicki. Lekcje praktyczne odbywaliśmy w Szkole Średniej w Nowej Wilejce. Byliśmy dobrze przygotowani do pracy z dziećmi, więc praktyka odbyła się zgodnie ze wszystkimi zasadami metodyki. Pan Kulbicki był z nas zadowolony.
Wszyscy nasi wykładowcy byli dobrymi, życzliwymi, szlachetnymi ludźmi, posiadali głęboką wiedzę, szykowali nas do pracy w szkole, często na stanowiska kierownicze. Nie żałowali dla nas ani czasu, ani wysiłku.
Pozostawili dobrą pamięć po sobie. Wielkie im Bóg zapłać.
Władysław Jan Czapkowski
Troki
„Rota”
Fot. archiwum autora