Podobne akcje są organizowane i w Warszawie, na 11 listopada, pod nazwą „Marsz Niepodległości i w wielu innych miejscach, gdzie patriotyzm jest utożsamiany z nienawiścią do innych. Jeszcze nie tak dawno także na "Marszu Niepodległości" można było usłyszeć „Precz z żydowską okupacją”, „Polska cała tylko biała" czy „Nie ma litości dla wrogów polskości!". Pod naciskiem opinii publicznej i polscy, i litewscy nacjonaliści postanowili nieco zdyscyplinować swoich stronników i obecnie hasła nazistowskie i rasistowskie są przez organizatorów obu marszów tępione. Jednak poglądy ich uczestników wcale się nie zmieniają. Nadal pełne poparcie dla marszów deklarują lokalne komórki „Blood & Honor” czy „Combat 18”.
Po marszach, na tzw. patriotycznych forach, można poczytać relacje uczestników, w których chełpią się, że po raz kolejny udało im się przemycić na marsz a to rasistowską naszywkę, a to sztandar „white pride”, a to zahajlować. Wiem, wiem wraz się odezwą głosy oburzonych: jak śmiesz porównywać polskich patriotów z litewskimi faszystami lub vice versa! I to jest najgorsze - ci co potępiają jeden marsz są gotowi z pianą na ustach bronić drugiego. Bo nasz Kali – to przecież patriota, sól ziemi naszej, obrońca Ojczyzny, a ich – naziol, faszysta i niezdrowy nacjonalista. Polen uber alles! Litauen uber alles!...
Pomiędzy sytuacją w Polsce i na Litwie są oczywiście i pewne różnice. Na Litwie wiele osób marszom nacjonalistów sympatyzuje, jednak publicznie je popierają jedynie skrajnie prawicowi politycy (np. Uoka) i niszowi dziennikarze, oficjalnie marsz jest passe. „Gdy na Zachodzie zbiera się na demonstrację faszyzujący element, to od razu pojawiają się oponenci. Natomiast u nas ludzie temu się po prostu przyglądają, a niektórzy nawet skrycie kibicują. Sądzę, że na Litwie 30–40 proc. ludności (ale jest to, oczywiście, moje prywatne zdanie nie poparte żadnymi badaniami) ma właśnie takie skrajne poglądy. Nie wychodzą na ulicy tylko dlatego, że nie chcą mieć problemów z władzą” – uważa niezależny analityk Giedrius Kiaulakis. Natomiast w Polsce „Marsz Niepodległości” organizowany przez tak jednoznaczne ugrupowania jak Obóz Narodowo-Radykalny, Obóz Wielkiej Polski i Młodzież Wszechpolską nie brzydzą się wsparć swoimi nazwiskami prawicowe autorytety (np. biskup Antoni Dydycz czy pisarz i publicysta Rafał Ziemkiewicz). Z drugiej strony w Polsce marsze nacjonalistów natychmiast wywołują i zdecydowaną reakcję ich przeciwników, liczne kontrmanifestacje (też niestety niewolne od różnego rodzaju debili uważających, że zmianę poglądów można wymusić za pomocą kija bejsbolowego). Na Litwie przeciwko marszom skinheadów protestuje zazwyczaj ledwie garstka „sprawiedliwych”. Gdy 11 marca br. grupka protestujących spróbowała zorganizować pikietę przeciwko marszowi nacjonalistów – natychmiast została rozpędzona przez policję, a kilka osób zatrzymano. Jeszcze w sierpniu br. litewscy obrońcy praw człowieka zwrócili się do samorządu m. Wilna o udzielenie im pozwolenia na zorganizowanie 11 marca przyszłego roku pochodu „Za wolność i demokrację” aleją Giedymina (w ten sposób nie dopuszczono by do przemarszu główną ulicą litewskiej stolicy nacjonalistów) – stołeczne władze do dnia dzisiejszego takiego zezwolenia nie wydały. Wygląda na to, że skini maszerować wileńskimi ulicami prawo mają, zaś obrońcy praw człowieka i demokracji - nie…
„Nie dyktujmy innym jak mają kochać Polskę, nie świętujmy Dnia Niepodległości przeciwko sobie" - apelował prezydent Komorowski, a tymczasem na Nowym Świecie faszyści i antyfaszyści już rzucali jedni w drugich (oraz w policję) kamieniami i butelkami. Policja strzela z kapiszonów, używa gazu łzawiącego i armatek wodnych. Ulicą ścieli się dym, wybuchają petardy, palą się race, płoną wozy telewizyjne. Smutny bilans: kilkuset zatrzymanych, kilkudziesięciu rannych, kolejne zmarnowane święto, kolejny tryumf głupoty. 11.11.11...
Русский марш, Marsz Niepodległości, eitynės „Tėvynei" – jeden i ten sam chrzan tylko pod różnymi nacjonalistycznymi sosami. Ta sama debilna banda wycierająca gęby patriotycznymi sloganami i dążąca za wszelką cenę do władzy, do uznania, do mediów, do narzucenia swojej woli innym. W ich rozumieniu nie jestem patriotą, bo nie ma dla mnie znaczenia czy ktoś zostanie pobity w imię Wielkiej Rosji, Polski całej tylko białej czy Litwy dla Litwinów. „Patriotyzm jest ostatnią ucieczką szubrawców” - te przed ponad 200 laty wypowiedziane słowa (dotyczące de facto nacjonalizmu) są tak samo aktualne dziś jak i wtedy. Zaprawdę ma rację Ryszard Kapuściński w „Hebanie”, gdy pisze: „Oto dlaczego cały język, całe myślenie kategoriami etnicznymi są tak mylące i bałamutne. Zacierają one bowiem i gubią wszystkie najgłębsze wartości - wartość dobra przeciw złu, prawdy przeciw kłamstwu, demokracji przeciw dyktaturze, ograniczając się tylko do jednej, powierzchownej i drugorzędnej dychotomii, jednego kontrastu, opozycji: jest wart wszystkiego tylko dlatego, że to Hutu, albo - niewart niczego, bo to tylko Tutsi”. Wystarczy zamienić Tutsi na Litwin, Hutu na Polak (lub vice versa) i już jesteśmy w domu.
Niestety nacjonalizm szybko staje się dominującą ideologią wszystkich sfrustrowanych i protestujących. „На их стороне хоть и нету законов – поддержка и энтузиазм миллионов” – że zacytuję Władimira Wysockiego. Głosy ostrzegające, że droga nacjonalizmu i hasła „… über alles” w kraju wielonarodowym są śmiertelnie niebezpieczne, rozlegają się co prawda coraz częściej, ale nadal są słabo słyszalne i rzadko wysłuchiwane. Na szczęście organizatorzy tych wszystkich nacjonalistycznych karnawałów nie są jeszcze w stanie wyprowadzić na ulice poważniejsze siły: litewska ekstrema w największym wysiłku mobilizacyjnym zdołała wystawić tego roku mniej niż tysiąc uczestników, przed kilkoma dniami rosyjscy nacjonaliści w Moskwie zamiast planowanych 20 tysięcy zebrali zaledwie siedem, dzisiaj polscy narodowcy zamiast 11 tysięcy - ledwie trzy. Jeszcze. Ale złudne jest przeświadczenie, że organizacje odpowiadające za Marsz Niepodległości czy eitynės „Tėvynei" nie mają żadnego znaczenia politycznego ani zaplecza społecznego; że te niewielkie grupki, których aktywność sprowadza się do manifestowania swojego istnienia w dni historycznych rocznic reprezentują de facto tylko subkulturowy folklor. W 1923 r. wystarczyło zastrzelić 14 zamachowców by zapobiec dojściu do władzy Adolfa Hitlera, 20 lat później samo usunięcie Hitlera od władzy kosztowało już blisko 70 milionów ludzkich istnień. „The greatest weapon of the fascist Is the tolerance of the pacifist” — całkiem trzeźwo zauważył kiedyś Mike Muir, lider amerykańskiego zespołu hardcore’owego Suicidal Tendencies.
Aleksander Radczenko; ifpl
www.lvcom.lt