Na cmentarzu w Podbrzeziu spoczywają jej dziadkowie i pradziadkowie, krewni, których rodzina Masiulów i Rutowiczów miała wielu. Masiulowie – to rodzina ojca, Rutowiczowie – matki. A jeszcze, jak wspomina pani Janina, swego czasu jej ojciec powiedział: „Wszyscy Baczulowie też są naszą rodziną”… I tego wystarczyło, aby zadbać o groby również i tej rodziny.
W najbliższą sobotę, 28 lipca w Podbrzeziu odbędzie się piękna uroczystość, której pomysłodawcą i wykonawcą jest pani Janina: na miejscowym cmentarzu zostanie ustawiony krzyż, poświęcony pamięci mieszkańców parafii Podbrzezie, zesłanych na Syberię, stepy Kazachstanu, kopalnie Donbasu. Zostaną też poświęcone pomniki dziadków, odnowione przed rokiem, a właściwie uratowane również przez Janinę Starowieyską. O godz. 13.00 odbędzie się Msza św., którą odprawią księża rodem z tej rodziny.
Każdy szczegół tej uroczystości bardzo dokładnie i z ogromnym zaangażowaniem opracowała pani Janina, świadkami tego będą mieszkańcy okolicy oraz ludzie, komu droga jest pamięć.
Ojciec wpoił miłość do Wileńszczyzny
– Swego czasu ojciec zadał mi pytanie: „Janiu, czy ty nie wiesz, dlaczego ja tak długo żyję?”. Odpowiedziałam: „Pewnie, Ojcze, masz jeszcze coś do zrobienia, czego jeszcze nie zrobiłeś…” – opowiada pani Janina. – Teraz mogę śmiało powiedzieć, bo wydaje się, że wiem – żył tak długo, aż zakiełkowała we mnie miłość do Wileńszczyzny, że zrozumiałam, jaką wielką boleść doznali ci, którzy zmuszeni byli pozostawić swoje ziemie, swoją ojcowiznę, swoją Ojczyznę. Jak wielka to była tęsknota za tym, co utracili, jak promienieli na te wspomnienia. Pogodzili się z losem, pokochali przybrane miejsca, mówili – mieszkam w Polsce, ale mówiąc te słowa widzieli ziemie pozostawione. Dziękowali Bogu za przeżycie, ale ich modlitwa biegła na wileńskie pola, ścieżki, lata ich młodości.
Ojciec pani Janiny – Ignacy Masiul – przeżył długie życie, zmarł w wieku 99 lat. Spoczywa na Ziemi Warmii i Mazur. Jego miejsce rodowe – to Podbrzezie, zaścianek Sprejnie, gdzie prowadził pracowite życie, gdzie odbył się ślub w kościele podbrzeskim z piękną dziewczyną z zaścianka Szunele – Stanisławą z domu Rutowicz. Tutaj też urodziło się im dwóch synów.
2 stycznia 1945 roku pan Ignacy zostaje aresztowany w Wilnie i osadzony w więzieniu. Sowieci w tym czasie ogłosili mobilizację, więc młodzi Polacy ukrywali się przed mobilizacją, szli m. in. do brygad budowlanych. Pana Ignacego jednak aresztowali, osadzili na Łukiszkach. W swym pamiętniku opisywał, jak enkawudziści zastraszali więźniów, grożąc im naganem, jak krzyczeli „igrajesz s ogniom” i jak wsadzali do karceru. W marcu tegoż roku transport z wielu więźniami w bydlęcych wagonach, gdzie był również Ignacy Masiul, w „asyście” nadzieratielej zbrojnych w bagnety i psów wyruszył do Donbasu, kopalni węgla. Ponad pół roku harówki starczyło, by poznać, co to jest znęcanie się nad ludźmi i by stracić zdrowie.
Dopiero w listopadzie tegoż roku został zwolniony. Wrócił do domu. Porządki kołchozowe również zrujnowały to, czym żyli Masiulowie, co tworzyli i kochali. Zaledwie pięć powojennych lat młoda rodzina spędziła w Podbrzeziu; marzyło jej się gospodarowanie na swych włościach. Jednak w październiku 1951 roku Ignacy został ponownie aresztowany przez NKWD i cała rodzina – żona i dwóch synów Henryk i Stanisław – deportowana na Syberię: Krasnojarski Kraj, Suchobuzimski rejon, wieś Dubrowa. Właśnie tutaj, w roku 1955 przyszła na świat ich córka Janina, bohaterka niniejszej publikacji.
W roku 1956 Masiulowie uzyskali zwolnienie z tej nieludzkiej ziemi, wrócili na Wileńszczyznę. Na krótko. W roku 1956 wyjechali z trójką dzieci do Polski, gdzie przytuliły ich Ziemie Warmii i Mazur, których krajobraz tak podobny jest do wileńskiego.
Nieopodal Kętrzyna kupili skromne gospodarstwo, gdzie wprowadzili wiele elementów gospodarczych z wileńskich stron. Pielęgnowali zamiłowanie do sadownictwa, pszczelarstwa, zasadzili wiele odmian drzew owocowych, m. in. takich, jakie rosły w Sprejniach.
Pierwsze kroki – na dworcu wileńskim
Rodzice z ogromną tęsknotą opowiadali swym dzieciom o latach przedwojennych, wspominali trud czasów wojny. Sięgali pamięcią do lat szkolnych, spotkań towarzyskich, rozmawiali o Piłsudskim. Matka pięknie śpiewała, od dziecka pani Janina wyrastała w duchu i kulcie Matki Boskiej Ostrobramskiej. Jej obraz zawsze im towarzyszył – podczas zsyłki, a i obecnie jest w posiadaniu rodziny. Wspomnień o Syberii unikali. Matka na samo wspomnienie płakała, choć nieraz, gdy się uspokajała, opowiadała również o życiu na zsyłce. Rodzeństwo matki Janiny Strowieyskiej – Rutowiczowie – z czasem spokrewnili się z Łozowskimi. Zarówno jedni, jak i drudzy byli wywiezieni do Kraju Krasnojarskiego.
Byli ludźmi zamożnymi – mieli ponad 50 ha ziemi, las, piękny dom. Dziś na miejscu pięknego domu wyrósł gąszcz krzaków bzu, zachowała się jedynie studnia, którą dotychczas mieszkańcy nazywają studnią Rutowicza.
– Ja Syberię znam z opowiadań rodziców i rodzeństwa. Moje 16 miesięcy życia tam nie pozwoliły na świadomą pamięć. Cieszy mnie pewien fakt z tamtych lat. Otóż postawiłam pierwsze samodzielne kroki w Warszawie, na Dworcu Wileńskim! Ten dworzec dla wędrujących z Wilna był jednym z punktów przesiadkowych. Matka opowiadała, że od gromady repatriantów otrzymałam duże brawa i słowa „prawdziwa Polka, ruskiej ziemi nie podeptała”. Późno zaczęłam chodzić, syberyjskie warunki życia dały się we znaki, jak mnie, tak i bratu Stanisławowi – snuje opowieść Janina Starowieyska z Olsztyna.
W roku 1958, na nowym gospodarstwie, w nowej rzeczywistości rodzi się brat Krzysztof, który od roku 1979 i do tej pory je prowadzi z taką zmianą, że gospodarstwo urosło prawie do tysiąca hektarów.
– Och, jak ojciec był zainteresowany powiększaniem areału i zmianą typu gospodarowania. Nie spał nocami i rozmyślał – wspomina pani Janina.
W roku 1965 Masiulom rodzi się jeszcze jedno dziecko, córka Teresa.
– Jest nas pięcioro rodzeństwa, każde zdobyło maturę, czego dopilnowali rodzice. Sami przed wojną ukończyli 7 klas szkoły podstawowej, co na tamte czasy też było znaczące – podkreśla.
Matka, Stanisława, umiera w 2002 roku, a 12 lat później odchodzi Ignacy Masiul. Ostatnimi laty pisał pamiętnik o areszcie, o zsyłce do Donbasu i Syberii, o życiu na nowej ziemi, która tak mu przypominała wileńską.
Ścieżkami dziadków i pradziadków
– Moja niezaprzeczalna chęć powrotów do ziem rodziców na Wileńszczyźnie przyszła do mnie, kiedy byłam na pogrzebie kuzyna Antoniego Głuchowskiego w Podbrzeziu. Było to 13 kwietnia 2010 roku. Podczas wyprowadzania zmarłego z domu spojrzałam w stronę cmentarza i doznałam olśnienia, że teraz pójdziemy drogą, którą chodzili moi pradziadowie i ojcowie. To na tym cmentarzu wydeptywali ścieżki, idąc do swoich zmarłych. Część mojej duszy i umysłu należy do tej ziemi. Takie było pierwsze doznanie – złączenie więzami pokoleń.
Drugim połączeniem duchowym był czas po śmierci mego ojca. Przeżyłam bardzo głęboko swoją żałobę po Nim, przeszłam wszystkie ścieżki, którymi chadzał. I tak się dziwnie składa, że cierpliwie mnie w tym wsparła córka śp. Antoniego. W Ostrej Bramie Matuchnie pozostawiłam dalszą opiekę nad duszą mego ojca. Z odczuwalną ulgą powróciłam do domu. Do tej pory wierzę, że prośba moja została przyjęta i wierzę, że powinnam się odwdzięczyć za doznane łaski, za odczucie świadomości połączenia z Ziemią Moich Ojców.
Pierwszy rok po śmierci Ojca przyjeżdżałam i szukałam powiązań rodzinnych i paliłam świeczki na grobach. Wzrastało we mnie poczucie wstydu, że tyle lat ludzie dobrej woli pielęgnowali te groby, a nie najbliżsi, wnuki, prawnuki. Mam wielką wdzięczność dla tych, którzy dopatrywali groby na tyle, na ile mogli. Chwała im za to. Planowałam ustawić pomniki dla najbliższych i starałam się uczulić moje rodzeństwo na to. Udało mi się i w drugim roku zaczęłam rozmowy z fachowcami. Jesienią zeszłego roku trzy pomniki poświęciliśmy przed 1 listopada. Nadal moje myśli krążyły po cmentarzu, nadal czułam potrzebę zrobienia czegoś. Wsparłam w porządkowaniu około 20 grobów i już widziałam kolejny rok i kolejną inicjatywę – mówi Janina Starowieyska.
„Boże, Ty byłeś z każdym ich cierpieniem, obdarz wszystkich ich zbawieniem” – to credo, które towarzyszy tej pięknej inicjatywie pamięci.
Wygląda na to, że sobotnia akcja pamięci w Podbrzeziu nie będzie ostatnia. Pani Janina ma nadal wiele planów, aby upamiętnić tych, którzy cierpieli za Ojczyznę.
Krystyna Adamowicz
Fot. archiwum rodzinne Masiulów
Rota
Komentarze
Ignacy i Franciszka
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.