Etymologia słowa karnawał ma dwa źródła. Pierwsze – łacińsko-włoskie „carnavale" czyli pożegnanie mięsa (częściej kojarzone z końcem karnawału, w Polsce tzw. mięsopust), a drugie zaczerpnięte z łacińskiego słowa „carrus navalis" oznaczało w starożytnym Rzymie wóz na kołach – ukwiecony rydwan boga Dionizosa, czczonego jako bóstwo płodności i plonów agrarnych.
Tak więc Karnawał jest ściśle związany z tańcami, maskaradą i dobrą zabawą.
W dawnej Polsce to bywało...
W obyczajowości szlacheckiej ten zimowy czas kojarzony był przede wszystkim z kuligami. Kawalkady sań, muzyka, śpiew, rozbawione towarzystwo i biesiady podczas każdego postoju, to obrazek z życia dziewiętnastowiecznej szlachty.
„Kuligi bywały dwojakiego rodzaju: szykowane i ,,dzikie". W pierwszym przypadku z góry planowano trasę objazdu sąsiedzkich dworów i zawiadamiano je z wyprzedzeniem o dniu przybycia gości. Posłaniec z zapowiedzią, występujący w stroju trefnisia lub arlekina miał na znak swej funkcji laskę z wielką, pomalowaną na srebrno kulą (stąd nazwa: ,,kulig"). Gospodarze, w porę poinformowani, mieli dość czasu, aby przygotować stosowne ilości jadła oraz miejsce noclegu dla kilkudziesięciu osób, uprzątnąć pokoje do tańca, a także zmobilizować własną, a nieraz też pożyczaną na tę okazję służbę" – pisze Teresa Mazur w książce „Ojców naszych obyczajem".
Kulig zajeżdżał zazwyczaj o wczesnym zmroku; tańcowano i biesiadowano do białego rana, przedpołudnia byle jak przesypiano, a po południowym posiłku, zabrawszy ze sobą gościnnych panią i pana domu, ruszano do kolejnego dworu.
Kuligi ,,dzikie" spadały na niespodziewające się najazdu domostwa jak grom z jasnego nieba. Nie zważano na to, że ktoś mógł sobie nie życzyć odwiedzin lub nie chciał wykosztowywać się na huczną zabawę.
,,Dzikie" towarzystwo samo gospodarowało w spiżarniach i piwniczkach z trunkami, nie pytając nikogo o pozwolenie. Gdy w końcu ,,dzikusy" wybierały się w dalszą drogę, zdesperowany gospodarz przyłączał się zazwyczaj do nich, aby u następnego zaskoczonego sąsiada ,,odjeść i odpić" choć w jakiejś części to, co sam musiał ,,dla gości" poświęcić.
W karnawale tańczą maski
Szlachta bawiła się na kuligach, natomiast mieszczanie rozrywkę karnawałową przywieźli sobie z Włoch. Były to tzw. reduty, czyli maskarady na zadany temat, najczęściej mitologiczny, które z czasem przekształciły się w publiczne bale, zazwyczaj także kostiumowe lub maskowe, z obowiązującymi biletami wstępu i płatnym bufetem.
XIX-wieczni pamiętnikarze uskarżali się w swych zapiskach na wielką kosztowność redut, a mimo to uczęszczano na nie powszechnie. Poza publicznymi, odbywały się też liczne przyjęcia i zabawy w domach prywatnych: rodzice panien na wydaniu zapraszali na ,,wieczory tańcujące", było wiele wesel i uczt zaręczynowych, a od początków XX w. urządzano także specjalne, z języka niemieckiego nazwane ,,kinderbalami", imprezy karnawałowe dla dzieci.
Chłopi również nie chcieli być gorsi. W domach i karczmach tańczono do upadłego, a na drogi wychodziły korowody płatających figle przebierańców. Twarze smarowano sadzą, wkładano dziwaczne stroje, ściskano przypadkowych przechodniów – słowem weselono się i dzielono się tą wesołością z innymi.
„Życie, to bal jest nad bale"
Dzisiaj niewiele pozostało z tych dawnych zwyczajów. Wprawdzie w Polsce organizuje się karnawałowe bale, mają one często charakter dobroczynny, ale już nie w takim stopniu jak kiedyś.
W zasadzie to hucznie bawimy się jedynie w sylwestra, choć z prawdziwym karnawałem naszych przodków ma to niewiele wspólnego. Młodzi ludzie też dziś nie wiedzą nic o dawnych tradycjach, oddając ich badanie w gestie etnografów, a przecież jest to znaczący fragment naszej kultury. Naród, który nie pielęgnuje swych korzeni, jest pozbawiony wielkich wartości.
Dlatego może warto byłoby te dawne zwyczaje wskrzesić, choćby w formie szczątkowej. Można przecież dopasować niektóre elementy do naszych czasów, a nie puszczać wszystkiego w niepamięć. Jakiś barwny korowód, zabawa przebierańców, biesiada ze staropolskimi potrawami.
Nasza przeszłość to przecież prawdziwy skarb, który ubogaci nas i duchowo i kulturowo, wystarczy go trochę odkopać, by znów zalśnił blaskiem. A to światło przyćmi nieco barwne karnawały w Wenecji, czy Rio de Janeiro, na które udają się tłumnie turyści.
Bo, parafrazując Mikołaja Reja „Polacy nie gęsi, iż...swój karnawał mają"!
Monika Urbanowicz
"Tygodnik Wileńszczyzny"