Jeszcze wcześniej dokonano redukcji etatów, zmniejszono płace zarobkowe, zrezygnowano z koloru w wydaniu magazynowym. Jeśli wierzyć apokaliptycznym wizjom kreślonym przez niektórych komentatorów jest to początek końca „Kuriera”. Niewątpliwie zniknięcie takiego tytułu jak „Kurier Wileński” nie przeszłoby niezauważone – jest to mimo wszystko jeden z symboli polskości na Litwie — ale wielotysięcznych manifestacji poparcia i społecznych zrzutek na papier bym się nie spodziewał. Czuję duży sentyment wobec papierowych mediów in general, a polskich na Litwie in particular, ale Wileńszczyzna - to nie Francja, a „Kurier” – to niestety nie „Le Monde Diplomatique”…
Na początku lat 90. ubiegłego wieku nakład „Kuriera Wileńskiego” sięgał kilkudziesięciu tysięcy, „Magazynu Wileńskiego” – 20 tysięcy, zaś tygodnika „Znad Wilii” - 15 tysięcy egz. W moim odczuciu w pewnym momencie, gdzieś tak na początku lat 90., ich wydawcom i redaktorom zabrakło inwencji twórczej oraz odwagi by podążać za duchem czasów, i zachować te rzesze miłośników. Dziś wszystkie polskie media na Litwie razem wzięte mają mniejszy nakład niż tygodnik „Słowo Wileńskie” w roku 1995 (sic!), a ten przecież już nie był wcale tak zawrotny.
Polskie media straciły czytelnika, więc musiały pozyskać środki z innych źródeł. Tym źródłem stały się rządowe dotacje z Polski oraz dotacje kontrolowanych przez Akcję Wyborczą Polaków na Litwie (AWPL) i Związek Polaków na Litwie (ZPL) samorządów. A jak wiadomo: „Кто девушку ужинает, тот её и танцует”. Dlatego od kilku lat widzimy przekształcanie się kolejnych lokalnych polskich tytułów w namiastkę tego, co na swoim blogu Tomasz Samsel trafnie nazwał, „biuletynem frontowym”: „Nie ma w polskich mediach krytycznej analizy sytuacji politycznej w przewodniej partii. Bez złośliwości czy niechęci tylko tak na tyle obiektywnie jak się tylko da. Bo chyba jednak nie wszystko jest tak super jak to można wyczytać, usłyszeć czy obejrzeć. Ja w każdym razie nie słyszałem o takiej partii, która by od wielu lat wszystko robiła super. To znaczy nie słyszałem do czasu aż nie zapoznałem się z polskimi mediami na Litwie <…>. Z mediów można się dowiedzieć, że walczy on (Polak wileński – przyp. blog.) dzień i noc o polskość. Na każdym kroku. Praktycznie wszyscy od oseska do staruszka wesoło śpiewają w zespołach ludowych. Zaczytują się w polskiej literaturze klasycznej. Z kina czy teatru gdzie polska kultura, to ich wręcz trudno wypędzić. W przerwach się modlą. Nie istnieją w tych mediach takie zjawiska jak alkoholizm, narkomania, prostytucja, kradzieże czy nawet handel dziećmi. Tego po prostu nie ma. Każdy, kto czerpie wiedzę o Litwie nie tylko z tych mediów wie, że one są, ale skrzętnie ukrywane w polskich mediach. Dlatego mamy biuletyny frontowe. Żołnierze jak siedzą w okopach to czasem i je przeczytają. Kiedy jednak mają czas wolny to walą do karczmy.<…>. Wszystko byłoby fajnie gdyby nie to, że biuletyny frontowe rozdaje się za darmo. Żaden żołnierz bez rozkazu czy innej formy przymusu, nie zapłaci”.
W dzisiejszych czasach nikt nie będzie płacić za lichy świstek papieru, udający gazetę. Na entuzjazmie i patriotycznych hasłach medialne biznesy się robiło być może 20 lat temu, dziś konsument chce przede wszystkim dostać jakościowy produkt. Dobrze to rozumieją wydawcy rosyjskojęzycznej prasy na Litwie – właśnie dlatego np. nakład tygodnika „Ekspres Nedelia” sięga 60 tys. egzemplarzy, a w regionie wileńskim jego czytelnictwo jest większe niż czytelnictwo jakiejkolwiek innej gazety (rosyjsko-, polsko- lub litewskojęzycznej!) — w ich pismach każdy znajdzie coś dla siebie: tęskniący za Związkiem Radzieckim emeryta – komentarz na temat złych „pribałtów-nacjonalistów”, interesujący się polityką inteligenta – komentarze przywódców wszystkich liczących się litewskich partii politycznych (od skrajnej prawicy do lewicy), młodzież – artykuły o gwiazdach kina i muzyki, i nawet patriotyczny Polak – wywiad z Tomaszewskim. I niestety nie rozumieją tego wydawcy prasy polskojęzycznej. „Tygodnik Wileńszczyzny” (własność kilku prominentnych działaczy AWPL z rejonu wileńskiego) i „Magazyn Wileński” (własność prezesa ZPL Michała Mackiewicza) w „biuletyny frontowe” przekształcili się już dawno temu. W zamian dostali pieniądze, komfortowe warunki pracy, kolorowy druk i już nie muszą się troszczyć o to ilu czytelników „biuletyn” czyta. „Kurier” przez jakiś czas mniej lub bardziej skutecznie próbował lawirować pomiędzy wiernością Partii i wiernością zasadom. I teraz za to płaci. Nisza „biuletynów frontowych” jest już zajęta, Partia nie potrzebuje jeszcze jednej ulotki (w dodatku do niej nienależącej, a więc potencjalnie niepewnej), zaś na walkę o inne nisze – nie ma ani pieniędzy, ani pomysłu.
Moim zdaniem całe to obecne zamieszanie skończy się jednak słodko-kwaśnym happyendem. Senatorzy ostatecznie pójdą po rozum do głowy i przydzielą tych dodatkowych 27 tysięcy złotych („Ja uważam, że „Kurier Wileński” również wytrzyma zmniejszenie o 27 tysięcy zł, jeśli idzie o działalność bieżącą. Proszę mi uwierzyć. Kupią tańszy papier, cieńszy” – miał podobno powiedzieć senator Łukasz Abgarowicz) na wsparcie dla „jedynego polskiego dziennika na wschód od Bugu”. Trzeba będzie tylko jeszcze trochę niżej się senatorom pokłonić. Niestety ani 27, ani 50 tysięcy złotych nie rozwiążą fundamentalnych problemów „Kuriera Wileńskiego” (jak żadnego problemu nie rozwiązały miliony (podobno 63!) złotych wpakowane przez RP wciągu ostatnich kilku lat w różne inne projekty na Wileńszczyźnie), a tylko przedłużą jego agonię.
Aleksander Radczenko; ifpl
www.lietuvosvalstybe.com