Spotkanie się odbyło. Zgodnie z ustaloną tradycją – w ostatnią niedzielę czerwca, która przypadła akurat „na Jana”. Solenizanci na spotkanie przybyli. Jedni na krótko, jak to było w przypadku Janiny Gieczewskiej, absolwentki roku 1946 (!), czy Jana Kaszkiewicza. Natomiast Janina Malinowska wraz z kolegami z lat szkolnych dotrwała do końca. Jest zdania, że szkoła jest jej drugą rodziną.
Jan Pakalnis, pomysłodawca i kronikarz spotkań, przekazał pozdrowienia zebranym za pośrednictwem Hanny Strużanowskiej. Nie mógł przybyć osobiście, ponieważ odbywał kurację w szpitalu.
Jak zwykle zrobiono pamiątkowe zdjęcie pod wizerunkiem św. Krzysztofa na fasadzie jednego z gmachów. Trudno było pozować i ustawić się do zdjęcia tak, by parasole nie zasłaniały twarzy i w związku z tym było wiele żartów.
Dwie młode kobiety zwróciły się do nas z prośbą o pomoc. Poszukują śladów siostry zakonnej Heleny Majewskiej, która w latach 1947-49 pracowała w szkole jako sekretarka. Pochodziła z Podola. W Wilnie ukończyła szkołę zawodową, a w październiku roku 1941 o godz. 5 z rana, gdy jeszcze nie było wiernych, złożyła śluby wieczyste w kościele śś. Janów.
Los skierował ją do „Piątki”. Nikt nie wiedział o jej misji, a przyjęła ją do pracy legendarna Kazimiera Likszanka, legionistka z I wojny i członkini AK z II wojny światowej. Prawdopodobnie tylko ta niezwykle wierna polskości i szerokiej duszy kobieta wiedziała o tym, kim w rzeczy samej była Helena Majewska.
Podczas rządów Tatiany Kurylenko s. Helena została zwolniona z pracy, a w roku 1950 władze sowieckie ją aresztowały. Powodem do oskarżenia były „działania antysowieckie” i przynależność do nielegalnie działającego domu zakonnego. Została skazana na 5 lat zesłania do obozu karnego w obwodzie karagandyjskim w Kazachstanie. Wspomnienia s. Heleny, podobnie jak Dzienniczek św. Faustyny, zostały spisane z inspiracji bł. ks. Michała Sopoćki.
Po pięcioletnich „wakacjach” na dalekich stepach zamieszkała w Kalwarii Wileńskiej. Zmarła w roku 1967, spoczywa na cmentarzu w Wirszuliszkach.
Gdyby ktoś z absolwentów „Piątki” lub wilnian pamiętał o skromnej sekretarce szkolnej, proszę o skontaktowanie się z naszą redakcją.
W auli szkolnej, obecnie należącej do Gimnazjum Antokolskiego, rozmów było wiele. Mówiono o tym, co kogo boli. Dotychczas trudno zrozumieć, dlaczego administracja szkolna nie doczekała się decyzji Sądu Administracyjnego, zgodnie z którą administracja samorządu m. Wilna powinna anulować swe rozporządzenie z dnia 1 lipca 2015 roku o przeniesieniu szkoły na ul. Minties.
– To piękny gest ze strony władz stolicy, by na Antokolu od roku 2019 otworzyć polską szkołę początkową przy ulicy Šilo, ale to jest tylko namiastka tego, o co nam i społeczności polskiej chodziło. Zostajemy do końca wierni swym postulatom walki o szkołę na Antokolu i zawsze tu będziemy przychodzić na spotkanie. Niech nasza obecność będzie znakiem, że tu była polska szkoła i że są ludzie, którzy o tym pamiętają – powiedziała Maria Magalińska, absolwentka roku 1950.
–Trudno, nie udało się nam obronić tego, o co walczyliśmy, ale to, że będzie niewielka polska placówka na Antokolu to zawsze lepiej niż nic. Jak mocny to będzie ośrodek polskości pokaże czas – powiedziała Hanna Strużanowska.
Na ile przywiązani są absolwenci „Piątki” do swej szkoły, swych nauczycieli i życia kulturalnego, niech świadczy opowiedziany przez Irenę Szadurównę, dziś Zieniewicz, fakt, która z mężem Wojtkiem, też absolwentem „Piątki”, mają tak wiele wspomnień.
Nasza koleżanka, Stenia Łancucewiczówna, po mężu Masiuk, odeszła niespodziewanie, ale nie mogę zapomnieć ostatniego z nią spotkania w szpitalu. Stenia, zawsze energiczna, pomysłowa, otwarta na ludzi, właściwie była już w stanie agonii. Nie rozmawiała, ale słuchała uważnie, co mówię. Chciałam się przekonać, czy poznaje mnie, więc pytam o to. Stenia przymknęła oczy na znak, że poznaje. Aby kontynuować „rozmowę”, pytam, czy pamięta naszą nauczycielkę Czekotowską. Stenia ożyła. Wymówiła wyraźnie, „ależ oczywiście”. Wiem, że tę niezwykle piękną z ducha i wyglądu nauczycielkę Stenia bardzo lubiła, zbierała jej notatki z lekcji polskiego i francuskiego, często do nich zaglądała – ot tak dla siebie – z rzewną nutką rozczulenia w głosie wspominała Irena.
Na poprzednim spotkaniu była z nami Bronisława Kowalczyk. Niestety, odeszła. Mam osobistą satysfakcję, że zdążyłam opisać dzieje jej rodziny, los jej dzielnego ojca Antoniego Kowalczyka, legionisty, kawalera Orderu Virtuti Militari, spoczywającego na Cmentarzu Bernardyńskim. Bronisławie za życia chodziło o to, by pamięć o ojcu nie zaginęła...
Krystyna Adamowicz
Fot. Jerzy Karpowicz
Rota