KOMENTARZ > > Pod włos

2011-10-20, 17:57
Oceń ten artykuł
(1 głos)

Koty nie lubią, gdy się je głaszcze pod włos, a ludzie – krytyki. Najwyraźniej Maria Wiernikowska, publikując na łamach polskiej edycji „Newsweeka” artykuł o „polskim skansenie na Litwie”, o tym zapomniała. Jej artykuł natychmiast stał się najgorętszą sensacją na polsko-litewskim "froncie". Nie jest to pierwszy tekst w polskiej prasie próbujący opisać wileńską rzeczywistość. I chociaż inny niż 99 proc. pozostałych tekstów na ten temat, które się ostatnio okazały, to jednak też ma - w moim przekonaniu - ten sam duży minus co pozostałe.

I wcale nie ten, że „dziennikarka zapamiętale kopie w jedną tylko bramkę. Nie dostrzegła najdrobniejszego argumentu uzasadniającego trwanie Polaków z Wileńszczyzny przy ich polskości, nie wypatrzyła w nas najmizerniejszej sympatycznej cechy <...>. Jesteśmy w jej reportażu tak prymitywni, nieokrzesani i dzicy, że aż niewiarygodni” jak zauważa na łamach „Tygodnika Wileńszczyzny” Lucyna Schiller-Dowdo (nasze rodzime „orle pióra” umieją kopać w jedną bramkę może nawet dziesięciokrotnie lepiej niż Wiernikowska). Po prostu autorka „Newsweeka” jest schematyczna.
Schematy oczywiście bywają różne, zależnie od tego jaką opcję autor wyznaje – „patriotyczno-bogoojczyźniana” czy „liberalno-giedrojciowską”. Jednak jak trafnie ocenił pewien mój znajomy koniec końców wszystko się sprowadza do tego, że „patrioci piszą, że „Polacy na Wileńszczyźnie - to bydło, ale bydło polskie, dobre bydło, a bydło dlatego że źli Litwini nie dają im się rozwijać”, a liberałowie piszą, że „Polacy na Wileńszczyźnie to bydło i bydłem zostaną, bo nie chcą się lituanizować i chodzić do normalnych litewskich szkol”...
Nie jestem kotem i nie chcę by mnie głaskano, a i na krytykę reaguje raczej spokojnie, ale muszę przyznać, że i ja po przeczytaniu tekstu Marii Wiernikowskiej mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony sporo w nim gorzkiej prawdy o Wileńszczyźnie i litewskich Polakach: o Polakach na wiecach „Jedinstwa” (a propos nikt ich nie spędzał z kołchozów, jak się autorce wydaje, w zdecydowanej większości przybywali na nie z własnej woli); o tym, że ekspedientki i kelnerki w Solecznikach nie mówią po polsku, a w wileńskich polskich szkołach „słychać gwar mowy... rosyjskiej”; o tym, że „Polacy oglądają rosyjską telewizję, która o głowę bije słabiutką TVP Polonia. Słuchają rosyjskiego radia - zadziorne informacje i dowcipni didżeje, serwujący rosyjski pop przyciągają dużo więcej polskich słuchaczy niż polskie Radio znad Wilii, pachnące naftaliną”; o zawianych osobnikach wędrujących poboczem podwileńskich dróg, „którzy z trudem odróżnią niebo od ziemi”; i o tym, że każda krytyczna uwaga wkurza naszego nieomylnego Wodza („Słyszałam na antenie Radia znad Wilii wywiad z liderem Polaków na Litwie w dniu, kiedy uczniowie zaczynali rok szkolny strajkiem przeciw reformie edukacji. Waldemar Tomaszewski upierał się, że politycy nie mają z tym nic wspólnego, że to same dzieci i rodzice... Dziennikarka delikatnie zauważa, że odwoływanie się do strajku we Wrześni, gdzie Prusacy karali chłostą za mówienie po polsku, to przesada. Nie wiadomo, czy i tu wkrótce też nie dojdzie do rękoczynów - podbija bębenek europoseł. Jak długo uczniowie mają strajkować? Do skutku. Jak to? - drąży coraz bardziej wzburzona dziennikarka. Dzieci mają wychodzić na ulice, dopóki politycy się nie dogadają? Gęstnieje atmosfera i przy kolejnym pytaniu poseł wybucha. Ja wiem, pani tak naciska, bo pani mąż jest w rządzie! Ale nic się nie stało, posła nikt nie wyrzucił ze studia, dziennikarka nazajutrz przyszła do pracy, skończyło się naganą i przeprosinami, bo przecież wyborcy Tomaszewskiego to najlepsi słuchacze radia, a przywódca uciemiężonych Polaków jest pupilkiem Warszawy” – ten fragment szczególnie lubię, chociaż obawiam się, że diagnoza jest niezupełnie trafna; przeproszono Lidera nie dlatego, że jego wyborcy są najlepszymi słuchaczami owego radia (wyborcy AWPL jak i cała reszta litewskich Polaków słuchają Russkoje radio), tylko dlatego, że Tomaszewski ma bezpośredni wpływ na warszawskie dotacje z których to radio (jak i reszta lokalnych polskich mediów) się utrzymuje).
„Obawiam się, że ktoś mocno zamerdał jej obiektywizmem, a co za tym idzie obiektywizmem całego „Newsweeka” - pisze publicystka „Tygodnika Wileńszczyzny” sugerując zapewne jakiś spisek litewski lub masoński w publikacji tego artykułu. Ale „на зеркало неча пенять, коли рожа крива”. Taka niestety jest część prawdy o Wileńszczyźnie i Polakach tu mieszkających. Prawda gorzka, niemiła, starannie zamiatana pod dywan przez lokalnych dziennikarzy i działaczy. Prawda z która wcześniej czy później będziemy musieli się zmierzyć, nawet jeśli dziś powszechnie się na Wileńszczyźnie uważa, że niewygodne pytania mogą zadawać tylko „wrogie elementy”.
Zarazem jest to jednak tylko część prawdy i kształtowanie swojej opinii tylko i wyłącznie na podstawie takich obserwacji jest równie sensowne jak kształtowanie opinii na temat dzisiejszej Polski jedynie na podstawie obserwacji zaczerpniętych w popegeerowskich wsiach na Ścianie Wschodniej, rozmów z obrońcami Krzyża i medialnych doniesień na temat zniszczonych pomników w Jedwabnym czy Puńsku. Mimo to przyjmuje ten „Polaka wileńskiego portret własny” autorstwa Marii Wiernikowskiej do wiadomości i gotów jestem uznać za głos w dyskusji.
Jednak niestety dziennikarka „Newsweeka” nie tylko opisuje wileńskie realia, ale i próbuje udzielać „cennych” rad litewskim Polakom, kierując się bardzo kontrowersyjnymi założeniami i przesłankami, nie mającymi zbyt wiele wspólnego z prawdą. Po spotkaniu z uczniem jakiejś polskiej szkoły zastanawia się: „Ciekawe, do jakiej pracy szykują go polscy nauczyciele, którzy nie chcą, żeby ten młodzieniec zdawał litewską maturę. Widać nie chcą, żeby znał dobrze język kraju, w którym żyje. Bo najpierw sami nauczyciele musieliby się dobrze nauczyć choćby nazw geograficznych. Państwo litewskie proponuje im kursy doszkalające, ale powiedzieć nauczycielowi, że ma się uczyć?! Od nowego roku dostali dodatkowe zeszyty do nauki historii i geografii Litwy oraz wychowania obywatelskiego po litewsku, i o to ta cała awantura”. Otóż cała „awantura” nie jest wcale o „zeszyty po litewsku”, tylko o to, że uszczęśliwia się nas po raz kolejny na siłę. Nawet jeśli polscy politycy, nauczyciele, rodzice i uczniowie nie mają racji i swoim uporem przekreślają fantastyczne możliwości i kariery – to dajcie im prawo do tego błędu. „Z tylu różnych dróg przez życie każdy ma prawo wybrać źle”, o ile nie narzuca swojego wyboru innym. A Polacy go nie narzucają. Skoro chcą mieszkać, zdaniem Wiernikowskiej, w „skansenie” czy „na gdańskiej Starówce zbierać do kapelusza z Cepelii, śpiewając „Nie rzucim ziemi...” – dlaczego władze litewskie miałyby im w tym przeszkadzać? Zresztą i nie o te dodatkowe przedmioty po litewsku kopie się kruszą, tylko o ujednoliconą maturę z litewskiego, którą dzieciaki z polskich szkół już za dwa lata będą musiały składać według tych samych zasad co dzieciaki ze szkół litewskich, chociaż ci ostatni do tej matury (z języka przecież ojczystego!) szykują się przez lat 12, a Polacy będą mieli na przygotowanie zaledwie dwa lata! Do jakiej pracy, na jakie studia średniostatystyczny młody Polak po oblaniu takiej matury się nada, pani Mario?
Im jednak dalej - tym lepiej. Bo o to zdaniem Marii Wiernikowskiej jest jednak ktoś na Litwie, kto ma pomysł na polskie szkoły: „To dziewczyny z Polski, na które tutejsi krzywo patrzą, bo chciały Litwinów. Urodziły im dzieci, posyłają je do normalnych szkół, a w soboty same prowadzą społeczną szkołę polską”. Obawiam się, że jeśli wyłącznie tylko szkoły litewskie uznajemy za „normalne”, zaś jedyną receptę na „polski skansen” widzimy w przekształceniu polskiego szkolnictwa w szkółki niedzielne, to się różnimy z panią Wiernikowską zasadniczo. Znam mnóstwo wileńskich Polaków, którzy ukończyli lokalne polskie szkoły i zrobili zawrotne kariery w litewskim środowisku i nie znam żadnego Polaka, który ukończył litewską szkolę i osiągnął to samo. Nie dlatego, że absolwenci litewskich szkół nie robią karier na Litwie, tylko dlatego, że w większości przypadków, niestety, już nie są oni... Polakami. I obawiam się, że dzieciaki tych „dziewczyn z Polski” po ukończeniu „normalnych” szkół też Polakami już nie będą. Mam sporo zastrzeżeń do polskiego szkolnictwa na Litwie i jego poziomu, ale tylko dzięki polskim szkołom polskość tu przetrwała.

Aleksander Radczenko; ifpl,

www.lvcom.lt

Komentarze   

 
#6 Waldek 2011-11-05 13:47
oCh, przepraszam! Mialem na mysli oczywiscie pana Aleksandra a nie Antoniego.
Cytować | Zgłoś administratorowi
 
 
#5 Waldek 2011-11-05 10:47
Niepotrzebnie pani Maria się urazila na tekst redaktora. Mi akurat jest blizszy tekst pana redaktora Antoniego, niz Pani. On jest w temacie, Pani, nestety - nie. I nie powinna się pani gniewac. Trochę obeznania w temacie i napisze pani zupelnie inny tekst. Zapewniam.
Cytować | Zgłoś administratorowi
 
 
#4 Maria Wiernikowska 2011-11-04 15:08
Cenię sobie Pańskie uwagi, jednak pozwolę sobie na skarcenie Pana za fałszywy skrót myślowy, że niby szkółki niedzielne proponuję jako lekarstwo na skansen. Chciałabym, żeby Pan mógł poznać bardzo cenną inicjatywę szkoły społecznej, która moim zdaniem jest przyszłością dla alternatywnego szkolnictwa, ale odłóżmy to na bok. Skansen czy getto, do którego litewscy Polacy dają się wpychać przez nacjonalistów z obu stron granicy potrzebuje dużo mocniejszego lekarstwa, i oby to nie było upuszczenie krwi. Widziałam Czeczenię, Gruzję, Armenię, Bośnię, Afganistan... I dlatego wolę dziś zagęszczać farbę. Nie - żeby pouczać, lecz pobudzać wyobraźnię. Pozdrowienia z Warszawy. MW
Cytować | Zgłoś administratorowi
 
 
#3 Maria Wiernikowska 2011-11-04 15:06
A co to znaczy, że ci, co wyjdą z litewskiej szkoły "nie są już Polakami"? Pytam, bo ja tego kompletnie nie rozumiem. Z doświadczenia własnego na emigracji, z doświadczenia moich przodków na zesłaniu wiem, że jak chcesz być Polakiem, to jesteś. Warto by się zastanowić, dlaczego tamci nie chcieli. I czy to grzech? Może chcieli uciec od skansenu, powiem więcej - od getta. Wiem, że to źle brzmi, tak jak źle kojarzy się nacjonalizm i szowinizm, bo to są słowa z jednego kotła. Macie na to takie ładne określenie (z litewskiego czy z rosyjskiego?) - zgęszczanie farby. Robię to celowo, zwłaszcza teraz, gdy daleko wychodzę poza ramy reportażu.
Cytować | Zgłoś administratorowi
 
 
#2 Maria Wiernikowska 2011-11-04 15:05
Panie Aleksandrze, skoro mnóstwo wileńskich Polaków po polskiej szkole zrobiło zawrotne kariery na Litwie, to dlaczego mieliby oblać litewską maturę? MW
Cytować | Zgłoś administratorowi
 
 
#1 zieger 2011-10-21 11:21
Uwazam, ze dziennikarka z Polski nie miala moralnego prawa wydawac takiego typu artykulu - moralizujacy i pouczajacy. Sadze ze nic ona nie wie o poczatkach tego konfliktu, a pisala nalapawszy rozne bzdury od roznych niepelnosprawnych umyslowo osob.
Cytować | Zgłoś administratorowi
 

Dodaj komentarz

radiowilnowhite

EWANGELIA NA CO DZIEŃ

  • 30 czerwca 2024 

    13 niedziela zwykła

    Mk 5, 21-43

    Ewangelii według świętego Marka

    Gdy Jezus przeprawił się łodzią na drugi brzeg Jeziora Galilejskiego, zebrał się wokół Niego wielki tłum. Przyszedł też jeden z przełożonych synagogi, który nazywał się Jair. Gdy zobaczył Jezusa, upadł Mu do stóp i błagał: „Moja córeczka jest umierająca. Przyjdź i połóż na nią ręce, aby wyzdrowiała i żyła”. Jezus poszedł z nim, a wielki tłum podążał za Nim, napierając na Niego ze wszystkich stron. Była tam pewna kobieta, która dwanaście lat chorowała na krwotok. Dużo wycierpiała od wielu lekarzy. Wydała wszystkie swoje oszczędności, ale nic jej nie pomagało, a nawet czuła się coraz gorzej. Gdy usłyszała o Jezusie, podeszła w tłumie od tyłu i dotknęła Jego płaszcza. Mówiła bowiem: „Jeśli tylko dotknę Jego płaszcza, odzyskam zdrowie”. Od razu miejsce krwotoku zagoiło się i poczuła, że jest uzdrowiona ze swej dolegliwości. Również Jezus natychmiast odczuł, że moc wyszła od Niego. Zwrócił się do tłumu, pytając: „Kto dotknął mojego płaszcza?”. Lecz uczniowie mówili do Niego: „Widzisz, jak tłum ze wszystkich stron napiera na Ciebie, a Ty pytasz: «Kto Mnie dotknął?»”. On jednak spojrzał wkoło, by zobaczyć tę, która to zrobiła. Kobieta, przelękniona i drżąca, wiedząc, co się jej stało, przyszła, upadła przed Nim i wyznała całą prawdę. A On powiedział do niej: „Córko, twoja wiara cię uzdrowiła, idź w pokoju i bądź wolna od twojej dolegliwości”. Kiedy jeszcze to mówił, przyszli z domu przełożonego synagogi i oznajmili: „Twoja córka umarła. Czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?”. Lecz Jezus, słysząc, co mówią, zwrócił się do przełożonego synagogi: „Nie bój się, tylko wierz!”. I nie pozwolił nikomu iść ze sobą, z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakuba. Gdy przyszli do domu przełożonego synagogi, zobaczył zamieszanie i płaczki głośno lamentujące. Wszedł, mówiąc do nich: „Dlaczego robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi”. Lecz oni wyśmiewali się z Niego. On zaś wyrzucił wszystkich, wziął z sobą tylko ojca i matkę dziecka oraz tych, którzy Mu towarzyszyli, i wszedł tam, gdzie leżało dziecko. Wziął dziecko za rękę i rzekł: „Talitha kum”, to znaczy: Dziewczynko, mówię tobie, wstań! Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I zdziwili się ogromnie. Lecz przykazał im stanowczo, aby nikt się o tym nie dowiedział, i powiedział, aby dali jej jeść.

    Czytaj dalej...
 

 

Miejsce na Twoją reklamę
300x250px
Lietuva 24Litwa 24Литва 24Lithuania 24