– Dane z ubiegłego roku są dość smutne, niemniej jednak w tym roku, a minęły trzy miesiące, do adopcji w naszym rejonie trafiło już czworo dzieci. Liczba ta napawa nadzieją, że kiedyś nastąpi przełom i małżonkowie chętniej będą się decydować na adopcję – twierdzi Silva Lukoševičienė, kierowniczka wydziału ochrony praw dziecka samorządu rejonu wileńskiego.
Opieka najbliższych
Nie każde dziecko trafia do adopcji. Jeśli rodzicom z różnych powodów ogranicza się prawa rodzicielskie, opiekę nad dzieckiem często przejmują krewni – dziadkowie, wujostwo, starsze rodzeństwo, rzadziej – osoby niespokrewnione. Na dzień dzisiejszy dzieci wychowujących się w rodzinach zastępczych jest 187, około 100 znajduje się w instytucjach.
– Zdarzają się przypadki, że do opieki zgłasza się jakieś małżeństwo, które ma już własne dzieci i pragnie zaopiekować się jeszcze kimś pozbawionym rodzicielskiej miłości – opowiada Inga Sławińska, specjalistka wydziału ochrony praw dziecka, dodając, że dział, organizując szkolenia, zajęcia, wykłady, stara się przełamać opór społeczeństwa, uwrażliwić na dzieci porzucone.
Pracownicy ochrony praw dziecka biją na alarm, że nie została wypracowana na Litwie alternatywa dla domów dziecka, z których usług ostatnio tak pośpiesznie się rezygnuje. Np. dziecko, które trzeba natychmiast zabrać od biologicznych rodziców, powinno trafić do tzw. opiekunów dyżurnych – pracowników socjalnych, tworzących rodziny zastępcze. Niestety, do takiej pracy, którą raczej należałoby nazywać misją, zbytnio nikt się nie kwapi. Jak opowiada Sławińska, za ostatnie pół roku w rejonie wileńskim do pracy opiekuna dyżurnego zgłosiła się zaledwie jedna osoba.
Adopcja – szansa na pełną rodzinę
Na adopcję najczęściej się decydują małżonkowie, którzy nie mają własnych dzieci. Chociaż nie jest to zasadą.
– Zazwyczaj każdy chce adoptować jak najmłodsze maluchy, co jest zrozumiałe, gdyż przyszli rodzice wolą, aby te dzieci miały jak najmniej negatywnych emocji i doświadczeń, wyniesionych z biologicznych rodzin – opowiada specjalistka.
Adopcja i opieka – choć podobne i mają ten sam cel: stworzenie prawdziwej rodziny – zapewniają różny status dzieciom. Po adoptowaniu dziecko otrzymuje takie same prawa, jak i biologiczne – m.in. do dziedziczenia, nazwiska nowych rodziców, którzy często wybierają mu również inne imię. Opieka tego prawa nie zapewnia, ale państwo dopłaca 304 euro na dziecko. Jak zauważa Inga Sławińska, spore znaczenie ma też nastawienie psychologiczne: podczas opieki istnieje większa świadomość, że nie jest to własne, biologiczne dziecko.
Wszystko ma być pod kontrolą
Rodzice decydujący się na adopcję, po złożeniu podania w rejonowej służbie ochrony praw dziecka, są kierowani na szkolenia. W rejonie takie szkolenia są przeprowadzane w Ośrodku Interwencji Kryzysowej Rodziny i Dziecka w Kowalczukach oraz w Dziecięco-Młodzieżowym Ośrodku Socjalnym w Niemenczynie. Kursy te są organizowane według planu zatwierdzonego przez Państwową Służbę Ochrony Praw Dziecka i Adopcji przy Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej. Program w skrócie jest określany jako „GIMK” (Globėjų (rūpintojų) ir įtėvių mokymas ir konsultavimas) i skierowany jest zarówno do przyszłych rodziców, jak i opiekunów. Szkolenia pozwalają uczestnikom na podjęcie ostatecznej decyzji, czy adoptować dziecko, czy też podjąć się opieki oraz zrozumieć, czy jest się gotowym na podjęcie tak poważnego kroku. Zajęcia mają na celu pomóc uniknąć w przyszłości rezygnacji z opieki nad dzieckiem. Zdarza się bowiem, choć takie sytuacje są naprawdę rzadkie, kiedy rodzice nie radzą sobie z wychowaniem przyjętego potomstwa i rezygnują z dalszej opieki. Takie „zwrócone” dzieci przeżywają bardzo wielką traumę.
– Podczas zajęć są omawiane różne sytuacje w rodzinach, uczestnicy uczą się określać emocje i wspólnie szukać rozwiązania, jak nad nimi panować, jest wiele tematów nt. zachowania dzieci – w rozmowie z „Tygodnikiem” opowiada Leokadia Pawtel, dyrektor ośrodka w Kowalczukach, w którym z podobnych zajęć skorzystało około 30 rodzin. I choć w większości były to osoby szykujące się do opieki, jednak, zdaniem dyrektorki, coraz więcej jest ludzi otwartych na adopcję. Grupy na szkolenia są organizowane stale. Jak podkreśla pani Leokadia, dla wygody uczestników zajęcia są organizowane wieczorami, po godzinach pracy i odbywają się w samorządzie rejonu wileńskiego. Oprócz szkoleń dla przyszłych rodziców, trenerzy organizują też zajęcia tym, którzy już adoptowali pociechy.
Specjaliści, prowadzący szkolenia, mają za zadanie zbadać okoliczności, w jakich żyją zgłaszający się na adopcję. Przyszli rodzice muszą dostarczyć zaświadczenia lekarskie o stanie zdrowia oraz z miejsca pracy o zarobkach. Pracownicy wydziału ochrony praw dziecka mają stały kontakt z dziećmi, które trafiły do opiekunów – odwiedzają je kilka razy w roku, badają, czy mają one zapewnioną odpowiednią opiekę.
Nie dlaczego, tylko jak?
To, że życie bywa do bólu okrutne, ale zarazem zaskakujące, specjaliści rejonowej służby ochrony praw dziecka doświadczają na co dzień. Bolesne są sytuacje, gdy matka porzuca dziecko w szpitalu; kiedy maleństwo jest zostawione na pastwę losu przez najbliższych; kiedy trzeba interweniować, aby zabrać dziecko z biologicznej rodziny… Niemniej jednak, radością napawają sytuacje, kiedy znajdują się ludzie, pragnący stworzyć przytulny dom dla porzuconych, czy gdy nastolatki z patologicznych rodzin znajdują w sobie tyle determinacji, żeby nie poddawać się złym wpływom najbliższego otoczenia.
Krystyna Malinowska, od ośmiu lat pracuje w wydziale ochrony praw dziecka i, jak twierdzi, nigdy nie myślała, że zdobyte w pracy doświadczenie będzie musiała wykorzystać w życiu osobistym.
– Od lat staraliśmy się z mężem o dziecko, sytuacja była trudna: z jednej strony nacisk społeczeństwa, z innej złość i bunt. Widzieliśmy, jak zdegradowane kobiety rodzą dzieci, które od razu są porzucane. Powstawało pytanie, dlaczego my nie możemy mieć dzieci, czyżby i Bóg się od nas odwrócił. Po czasie złości i wewnętrznego buntu postawiliśmy pytanie w inny sposób: nie dlaczego, tylko, jak sobie z tym poradzić. I wtedy odpowiedź przyszła sama: adopcja – dzielą się swoimi doświadczeniami Krystyna i Andrzej Malinowscy, rodzice 2,5-letniego Adama.
Pokochaliśmy zanim zobaczyliśmy
Krystyna Malinowska opowiada, że szkolenia dla adopcyjnych rodziców bardzo się im przydały – był to czas szczególnego oczekiwania na dziecko, a przy okazji poznania siebie, uczenia się panowania nad emocjami i wielu pożytecznych rzeczy o wychowaniu. Także nawiązania pewnych relacji z parami, które zdecydowały się na adopcję.
– Pokochaliśmy naszego syna od razu, gdy tylko otrzymaliśmy jego dokumenty i powiedziano nam, że jest to nasz kandydat. Miał wtedy trzy miesiące. Najpierw były spotkania zapoznawcze w domu dziecka. I kiedy po pierwszym takim spotkaniu, nie wolno nam było go jeszcze zabrać ze sobą, czułam się tak, jakbym zostawiała własne dziecko w obcym dla niego środowisku. Od razu, gdy go zobaczyłam, wiedziałam, że to mój syn – wspomina Malinowska, podkreślając, że w ich dążeniu otrzymali wsparcie od najbliższych, przyjaciół i znajomych. W jej przekonaniu, adopcja – to okazja dla dziecka na wzrastanie w rodzinie, ale także dla nich – rodziców na doświadczenie rodzicielstwa.
Na pytanie, czy nie powstaje u adopcyjnych rodziców obawa, że dziecko może mieć złe skłonności, odziedziczone „negatywne geny”, pani Krystyna z przekonaniem twierdzi, że od tego nikt nie jest zabezpieczony. Podobnemu ryzyku są poddane także dzieci biologiczne i żadna matka nie ma 100 proc. pewności, że jej dziecko wyrośnie na porządnego człowieka.
– Adam, który jest oczkiem w głowie całej naszej rodziny, jest bardzo kochanym i wspaniałym dzieckiem, najlepszym na świecie. Poza tym widzimy, jak staje się do nas podobny: np. naśladuje nasze zachowanie i, co ciekawe, zauważyliśmy, że ma zdolności muzyczne, więc rośnie godny nasz następca w chórze „Wilia” – z uśmiechem mówi szczęśliwa mama, twierdząc przy tym, że adopcja dała im szansę na zaznanie szczęścia bycia prawdziwą rodziną.
Doświadczenie rodziny Malinowskich może posłużyć zachętą dla wielu rodzin, które zetknęły się z problemem bezdzietności. Jeśli brak dzieci zaczyna ciążyć na małżeństwie niczym stupudowy głaz, to może warto go zrzucić z pleców i podzielić się swoją miłością z tym, który czeka…
Teresa Worobiej
"Tygodnik Wileńszczyzny"