Słysząc sugestię, że zegarmistrz jest trochę panem bogiem, gdyż ma do czynienia z czasem (a raczej z tym, co ten czas nam odmierza), pan Ryszard szczerze się śmieje. W pracowni, która znajduje się na dworcu kolejowym w Wilnie, cykanie kilkudziesięciu zegarków zakłócają zapowiedzi odjazdów i przyjazdów pociągów. Zegarmistrz zaś cierpliwie siedzi nad mechanizmem, który, dzięki jego wiedzy i interwencji, zacznie komuś znów odmierzać czas.
– Pół swego zawodowego życia spędzam pod stołem – żartuje pan Ryszard tłumacząc, że te różne małe elementy składowe zegarków bardzo lubią spadać na podłogę.
Dzisiaj o zegarmistrza z prawdziwego zdarzenia trudno. Według wilnianina Ryszarda Jeżyńskiego, obecnie znajdzie się niewielu majstrów, którzy wezmą się za naprawę mechanicznych zegarków. Wielu jest takich, którzy się biorą, a naprawiają źle. Niejednokrotnie musiał po takich mistrzach przerabiać robotę.
– Pewnego razu klientka przywiozła do mnie zegar tuż po naprawie. Złamała się struna, którą majster spajał ołowiem, a ten, po pierwsze, zagłuszył jej dźwięk, a po drugie, to miękki metal i przy pierwszym uderzeniu struna się złamała. Majster skarcił właścicielkę, że nieuważnie wiozła zegar do domu i dlatego struna się złamała. A to nie jej wina, tylko tego nieudolnego rzemieślnika, ponieważ tę strunę należało inaczej umocować. Naprawiłem co należało i wszystko gra – opowiada zegarmistrz, przyznając, że w jego pracy jest potrzebny szczególny dar, jakim jest cierpliwość.
O każdym zegarku, nie tylko znajdujących się w pracowni, ale i o tych, które są w domu, pan Ryszard może opowiadać godzinami. Są tu i budziki produkowane w latach 50., i złote oraz srebrne zegarki kieszonkowe, i pozłacane, i duże szafkowe (do naprawy największych zabiera najczęściej same mechanizmy, gdyż na duże obudowy zabrakłoby miejsca). Jest tu też zegar z otworem na specjalny klucz z korbą, którym ustala się dokładność – pokręcisz i zegarek przyśpiesza lub spowalnia. Jest tu również zegar wyprodukowany w wojskowym zakładzie, który ma obudowę z elementami myśliwskimi – strzelba, pies, trąbka, ptak.
– Pewna pani przez 25 lat chodziła do antykwariatu, żeby kupić zegarek „tematyczny”. Patrzę, idzie raz do mnie i coś niesie w worku. Znalazła w antykwariacie zegarek z klownem. Mówi do mnie „Panie Ryszardzie, w tym zegarku trzeba wszystko naprawić” – wspomina zegarmistrz.
W pracowni są w większości zegarki stare, niektóre ponad stuletnie. Zdaniem pana Ryszarda, naprawić można każdy zegarek, pod warunkiem, że w jego mechanizmie zachowały się wszystkie części.
Zegarmistrz i jubiler
Lata młodzieńcze pana Ryszarda przypadły na okres Litwy Radzieckiej. Do wojska był wysłany na północ Rosji – do Siewieromorska, nieopodal Murmańska. Najczęściej w wojsku był odpowiedzialny za zaopatrzenie, czasami pracował jako kucharz. Wspomina, że nie lubił brudnej roboty, dlatego po służbie wojskowej podjął się pracy w zakładzie „Kibirkštys”, gdzie produkowano m.in. anteny. Po pewnym czasie chciał odejść i poszukać czegoś innego. Kierownictwo zaproponowało, że wyśle go na naukę jakiegoś fachu, tym bardziej, że w fabryce był punkt naprawy żelazek, maszyn do szycia, lodówek – wspólnie ustalili, że będzie się uczył w cechu zegarmistrza i jubilera. Specjalistów do tych zawodów przygotowywano wówczas razem.
Swego mistrza Kazimierasa Zamblauskasa pan Ryszard wspomina ciepłym słowem. Mówi, że sporo się u niego nauczył, pracował z nim rok, ale dotychczas utrzymuje kontakt. W pracowni zegarmistrza na ścianie wisi kartka z numerem telefonu Zamblauskasa, do którego pan Ryszard dzwoni gdy tylko potrzebuje rady na temat naprawy jakiegoś skomplikowanego mechanizmu.
Po roku nauki u majstra, wyjechał na kilkutygodniowe szkolenia do Moskwy. W tym samym czasie „Roll” wyprodukował zegarki elektroniczne i trzeba było znów jechać do Moskwy, żeby uczyć się naprawy zegarków w zakładzie, w którym je produkowano. Mniej więcej od połowy lat 70. Ryszard Jeżyński na dobre związał się z zawodem zegarmistrza i nie rozstaje się z nim po dziś dzień.
Przywilej Żydów
– Mój nauczyciel był i muzykantem (na pamięć umiał ponad 70 piosenek), i szoferem, i zegarmistrzem, i jubilerem. Kiedy nie mógł być kierowcą, był zegarmistrzem. Ma teraz ponad 80 lat – opowiada pan Ryszard, dodając, że w tamtych czasach nie wszyscy przedstawiciele tego zawodu skłonni byli dzielić się swoimi tajemnicami. – Byli i tacy, którzy naprawią zegarek, ale nie chcą zdradzić, jak to zrobili. Cóż, wtedy była w naszym zawodzie konkurencja. Przecież w 4-osobowej rodzinie każdy miał co najmniej jeden zegarek na rękę, do tego dochodziły dwa budziki i zegarki ścienne, a dzisiaj w mieszkaniu najwyżej jeden zegar wisi, pozostałe zastępuje ten w telefonie.
W zawodzie zegarmistrza liczy się przede wszystkim cierpliwość i, jak podkreśla Jeżyński, pracę tę trzeba lubić. Teraz zegarmistrz najczęściej zajmuje się wymianą baterii, bo zegarków mechanicznych prawie nie ma. Dlatego i majstrowie już nie potrafią naprawić skomplikowanego mechanizmu nakręcanego na kluczyk lub łańcuszek.
W ciągu kilkudziesięciu lat Ryszard Jeżyński pracował w różnych miejscach – najdłużej zaś w pracowniach przy ulicy Zawalnej i na Zwierzyńcu.
– Były w tamtych czasach tzw. punkty, gdzie przyjmowano zegarki do naprawy. Nie wszędzie na miejscu je naprawiano. Taki punkt z naprawą był m.in. przy ulicy Zawalnej. Pracując w nim, byłem też i magazynierem, do którego obowiązków należało zamawianie części zamiennych w zakładzie i dostarczanie ich do różnych punktów. To była żmudna praca, gdyż trzeba było bardzo pilnie wypełniać wszelkie zaświadczenia i rachunki. Potem 15 lat pracowałem w pracowni na Zwierzyńcu, następnie, już przy wolnej Litwie, mieliśmy wynajęte miejsce w dawnym hotelu „Gintaras”, koło dworca.
Z czasów przedwojennych pozostało przekonanie, że praca zegarmistrza – to przywilej Żydów. Również za czasów młodości pana Ryszarda pracowało w tym fachu dużo przedstawicieli narodu wybranego. Kwapili się przede wszystkim do pracy w punktach, gdyż tam wszystko było wycenione: np. wstawienie szkiełka kosztowało 50 kopiejek, wskazówki – 30 kopiejek itp…. Do dzisiaj zegarmistrz pamięta, że sprężynka kosztowała 80 kopiejek, mostek – 4,50 rubla, obudowa – 1,60 rubla, pozłacana – 6,50 rubla, cyferblat – 50 kopiejek.
Złote, drewniane i z ceramiki
Ceniono pana Ryszarda za dokładność, dlatego i teraz w Wilnie uchodzi za jednego z niewielu, którzy potrafią każdy mechanizm przywrócić do życia. W ciągu sego życia zawodowego reperował najprzeróżniejsze zegarki, zarówno kolekcjonerskie, jak i zwykłe budziki. Naprawiał w Urzędzie Prezydenckim, w ministerstwach, na uczelniach i w laboratoriach. Kolekcjonerzy z Niemiec specjalnie do niego przywozili do naprawy skomplikowane mechanizmy zegarów.
– Najczęściej trzeba było naprawiać sprężyny w budzikach, czasem wymieniać szkiełka, innym razem – złamane podstawki. Do zegarków ręcznych produkowano specjalne kamienie, np. sztuczny rubin, z niego robiono części o różnych kształtach. Sprawiają one, że nie znaszają się w zegarku metalowe kółka – opowiada zegarmistrz, wysypując z pudełeczka maciupeńkie czerwone kamyczki i tłumaczy, że właśnie je ma się na myśli, gdy się widzi na ręcznym zegarku mechanicznym napis „17 kamieni”.
Czasem trzeba było wyregulować wahadło, które ważyło 14-16 kg. Ostatnio pracuje nad kurantem, który ma kilka ciężarków, a każdy waży około 3 kg. W pracowni pana Ryszarda są zegarki drewniane z metalową inkrustacją, są pozłacane, poszczególne mają cyferblaty ceramiczne. Niektóre egzemplarze klienci przynoszą, żeby je wycenić. Zdarzają się również i takie sytuacje, gdy przyniesiony przez klienta złoty zegar, ma całkowicie zniszczony przez rdzę mechanizm, gdyż przez wiele lat był zakopany w ogrodzie.
Rytmiczne tik-tak
Mieszka pan Ryszard z rodziną na Lipówce w pożydowskim domu. Dzisiaj, po niedużej rozbudowie, znajdują się z w nim trzy mieszkania: jedno zajmuje zegarmistrz z żoną Krystyną, dwa inne – syn Jarosław i córka Renata z rodzinami. Teraz największą radością dziadka są wnuki – dzieci syna – Adrian i Kamila oraz najmłodsza latorośl córki – półroczna Weronika. To właśnie po tych najmłodszych można spostrzec, jak szybko upływa czas. Dzieci lubią dziadka i jego opowieści, nie tylko te zegarkowe (w każdym mieszkaniu ściany zdobią piękne zegarki, wygrywające różne melodie). Pan Ryszard ma też żyłkę kolekcjonerską, jego pasja to – stare samowary, lampy naftowe. W jego kolekcji można zobaczyć sprezentowane przez kogoś cyferblaty z napisem Wilno, ul. A. Mickiewicza, Witold Jurewicz, były majster firmy Paweł Bure… Kolekcjonerskie zamiłowanie i dokładność po ojcu odziedziczyła córka Renata. To zainteresowanie do rzeczy starych wzmocniło przypadkowe znalezienie w ogródku starych monet, guzików od wojskowych mundurów.
Zwykliśmy mówić, że czas – to pieniądz. Jednak nie zawsze umiemy go należycie cenić i chociaż wydaje nam się, że staramy się wykorzystać każdą chwilę, nie potrafimy czekać, stale pędzimy, a taka cecha jak cierpliwość odchodzi do lamusa. Opowiadając ciekawostki z życia zegarmistrzów pan Ryszard mówi, że szanujący się mistrz zawsze powinien kierować się zasadą: jeśli nie potrafisz czegoś naprawić dzisiaj, powróć do tego jutro lub pojutrze. Dlatego, gdy bliżej przyjrzymy się pracy zegarmistrza z prawdziwego zdarzenia, który potrafi tchnąć życie w zardzewiałe mechanizmy i wprawić w ruch nieruchome strzałki zegara, dostrzeżemy, że zniecierpliwienie i pochopność – tak bardzo obecne w naszym życiu – do niczego nie prowadzą. W pracowni zegarmistrza na chwilę zatrzymuje się czas, ale zegary rytmicznie wystukują tik- tak...
Teresa Worobiej
"Tygodnik Wileńszczyzny"
Fot. autorka i archiwum rodzinne Jeżyńskich
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.