… O ile Wielkanoc była radosna wiosennym budzeniem się przyrody, o tyle Boże Narodzenie pełne zimowego zadumania, ale tego radosnego, podniecającego i ekscytującego. Nie przypominam sobie Bożego Narodzenia na Litwie bez śniegu. Śnieg po prostu był. Nawet przez myśl mi nie przechodziło, że może być Boże Narodzenie bez śniegu, bez sań pomykających za oknem po ulicy, bez zamierającego w oddali grania janczarów. Pamiętam, że kilka razy wyjeżdżaliśmy na Boże Narodzenie na wieś do znajomych. Pamiętam jazdę przez ośnieżony las, który stał w ciszy tak wielkiej, że aż dostojnej. To się pamięta. I jeszcze jak się budziłem, a tu już stała choinka cała w bombkach i lametach (...) Nam dzieciom, najbardziej smakowały śliżyki, bardzo chrupkie. Które wrzucało się do mleka makowego. Był karp taki i owaki, śledzie, pierożki z grzybami, barszcz, no i kisiel, koniecznie żurawinowy. Kutii mama nie robiła.
Wie pani, z tym pamiętaniem potraw, i nie tylko potraw, jest różnie. Coś, nie wiadomo co i dlaczego, zapada człowiekowi w głowę i w serce, a nad czymś innym tylko się prześlizguje. We mnie jest i tkwi gdzieś głęboko kolęda, którą śpiewaliśmy wspólnie, siedząc przy stole, obraz mamy płaczącej ze szczęścia i wzruszenia. Myślę, że to właśnie, a nie jakieś tam wydarzenie, jest dla mnie moją Litwą (…)
[Gustaw Lutkiewicz w rozmowie z Barbarą Hołub, autorką książki Przy wileńskim stole]
Rota