Koleżanka z klasy Helena Gołubówna-Kalwajt z podziwem stwierdziła: „To, co przeżyła Staszka, starczyłoby na wielu, chociaż i nasze drogi życiowe nie były usłane różami". Harcerstwo, tajne nauczanie, walka w szeregach AK, całodobowe czuwanie przy rannych żołnierzach walczących o wyzwolenie Wilna. Po wojnie – codzienny pieszy „spacer" do gimnazjum, najpierw na Ostrobramską, później – na Antokol, a potem Gułag w dalekiej Syberii. Głód, ciężka praca, poniżanie godności ludzkiej. Po powrocie do Wilna – miłość od pierwszego wejrzenia, świadomy w swych konsekwencjach ślub z więźniem politycznym i podróż za mężem w dalekie przestworza mroźnej Rosji. Czyżby chciała kontynuować los żon dekabrystów, jaki same obrały arystokratki rosyjskie?
Ciepło rodzinnego domu
Stanisława Kociełowicz, z domu Kowalewska, nie należała do rodu arystokratycznego. Uważana jest jednak za arystokratkę ducha. Wychowała się w rodzinie, gdzie panowała dobroć, miłość i szacunek względem innych. Gdzie przyroda i klimat Kolonii Wileńskiej kształtowały najszlachetne cechy i wrażliwość. Podobnie, jak wielu w tej dzielnicy, jej dziadek i ojciec byli kolejarzami. Działkę i dom przy ulicy Wędrownej 22, w którym mieszkali Karol Kowalewski i Michalina z Piekarskich oraz trójka ich dzieci, pozostawił im w spadku dziadek. Był to dom, otoczony pięknym sadem, gdzie na wiosnę kwitły bzy, latem odurzał swym zapachem jaśmin, a jesienią cieszyły oko korale jarzębiny. W pamięci Stanisławy utkwił też obraz kochanej mamusi, która każdego ranka witała dzieci z uśmiechem i filiżanką kakao bądź mleka. Może ona godzinami opowiadać o tym, jak się chodziło po schodach, które łączą Kolonię Górną z Dolną, o Dolinie Krynicznej i kryształowo czystym strumyku, o wartko płynącej Wilence i legendarnej Puszkinówce, o ludziach, którzy tam mieszkali.
Złote serce i ręce
O ojcu – Karolu Kowalewskim – mówiono, że ma złote serce i ręce. To właśnie jego ręce naprawiały dach miejscowego kościółka, on też pomagał w zainstalowaniu piorunochronu na Trzech Krzyżach, to on, wraz z kolegami, zmontował mostek przez Wilenkę, ten sam, który wykorzystali żołnierze AK w czasie operacji „Ostra Brama". W 1943 roku ojciec wraz z kolegami, przestawił na boczny tor wagon z bronią, która miała być przekazana dla partyzantów polskich. Po aresztowaniu i przesłuchaniach w gestapo, po torturach, którym tam był poddany, nigdy nie odzyskał zdrowia. Tym niemniej, gdy w Kolonii grzebano żołnierzy AK, pan Karol pierwszy wykonał drewniany krzyż nad grobem Staszka Michałowicza, studenta USB, poległego w walkach na Belmoncie i pogrzebanego tuż przy kościele. Od tych pierwszych mogił akowców wziął początek cmentarz w Kolonii Wileńskiej. Poległych żołnierzy pan Karol pomagał grzebać razem ze swym synem Witoldem.
Harcerskie chlubne lata
Szpital polowy w Kolonii Wileńskiej - to chlubna karta mieszkańców tej dzielnicy, to bohaterstwo i poświęcenie. Czternastoletnia Stasia Kowalewska, już jako harcerka zastępu „Iskra" o pseudonimie „Żuczek", razem z koleżankami włączyła się do udzielania pomocy rannym chłopakom z AK. Zadaniem najmłodszych harcerek było szycie i pranie bandaży, zdobywanie i przynoszenie żywności, przekazywanie wiadomości.
Po zajęciu Wilna przez Armię Czerwoną nadal działała w harcerstwie. Jako uczennica piątego gimnazjum, wraz z innymi harcerzami i uczniami tej szkoły, poszła na Cmentarz w Kolonii oraz na Rossie, by złożyć wiązanki i zapalić znicze. „Do krzyży przywiązaliśmy biało-czerwone proporczyki, na grobie Matki i Serca Syna położyliśmy kwiaty. Zostawiliśmy uroczyście przyniesioną żałobną szarfę z napisem: „Ukochanemu Dziadkowi – młodzież V Polskiego Gimnazjum" – wspomina pani Stanisława. – W kilka dni później NKWD aresztowało wielu uczniów, w tym m.in. druhny – Giesię Wołkowską i Jankę Worobiejównę. Każdego dnia przychodziliśmy do szkoły w obawie, że kogoś z nas zabraknie. Ja również byłam przesłuchiwana na ul. Ofiarnej przez niejakiego Kanaczyńskiego. Nie przyznałam się do udziału w uroczystościach i przynależności do organizacji. Nie miałam jeszcze 18 lat, więc wypuszczono mnie".
Działalności nie zaprzestała. W tym czasie transporty z aresztowanymi akowcami, „kułakami" i „wrogami ludu" wysyłano w kierunku Workuty, Kaługi. Saratowa, Komi, a dziewczęta starały się dowiedzieć, gdzie są postoje, aby przekazać im paczkę lub wiadomość. Odważna Staszka pomogała też „przerzucić" żołnierza AK Mariana Michniewicza z Wilna do punktu kontaktowego w Grodnie.
Podzieliła los Tereski
Rodzina Kowalewskich należała do tych, którzy nie podzielali opinii, że należy wyjeżdżać do Polski, bo „tutaj są nasze korzenie i tu musimy pozostać". A Stasia po ukończeniu „Piątki" wstąpiła na studia polonistyczne w Moskwie. Tam na uniwersytecie zebrała się grupa Polaków, którzy trzymali się razem. W akademiku mieszkała z Teresą Skupiówną, też absolwentką „Piątki".
Najpierw aresztowali Teresę i skazali na 5 lat więzienia. Zostały w akademiku jej wiersze, które Stasia przechowywała niczym relikwię. 12 kwietnia 1951 roku wprost na ulicy podszedł do niej jakiś jegomość. Zrozumiała od razu, że podzieli los Tereski...
„Czornyj woron" zawiózł ją na Łubiankę. Nocne przesłuchania były coraz częstsze, aż po czterech miesiącach została skazana na 8 lat pozbawienia wolności na podstawie art.58 za przynależność do antyradzieckiej organizacji.
Nigdy nie traciła nadziei
W Butyrce siedziała w jednej celi z Ireną Miszkinis, nauczycielką jęz. francuskiego, która uczyła ją języka. Pamięta też, jak nią się opiekowały inne więźniarki, bo była po operacji wyrostka robaczkowego. Pamięta wszystko, co było dobre. Nawet wtedy, gdy zawieziono ją do Tajszetu i gdzie doznała upokorzenia ze strony strażników, usiadła w ciszy i przypominała dom rodzinny, wycieczki do Kalwarii, kaziukowe jarmarki, święta Wielkanocne i Bożonarodzeniowe. Nigdy nie traciła nadziei, że to wszystko powróci...
Trzy lata wyrwane z życia – to długi i trudny okres, mierzony nieludzkim trudem i niemal codziennymi upokorzeniami, w którym liczył się każdy dzień, tydzień, miesiąc...
Koleżankę z baraku - Marysię Skrendo - wypuszczono wcześniej. Zatrzymała się u jej rodziców w Kolonii i to ona z radością witała Staszkę na progu rodzinnego domu wraz z zapłakanymi mamą i ojcem.
Ślub i „wiecznoje posielenije"
Dziewczyna nie mogła się nacieszyć swoim domem, uliczkami Wilna, pięknymi krajobrazami podwileńskimi, kolegami z lat szkolnych i trudnych czasów wojennych. Koleżanka klasowa z tegoż V gimnazjum Marysia Samoszuk (Maria Magalińska, wieloletnia nauczycielka Gimnazjum im. A. Mickiewicza), która wtedy pracowała w Bukiszkach, dowiedziała się, że nieopodal, w Pikuciszkach, jest miejsce pracy dla nauczycielki. Stanisława objęła tę posadę, której oddawała całą siebie. Ale znów przypadek. Do mieszkającej nieopodal pani Kociełowiczowej po dziesięciu latach więzienia w łagrach powrócił syn. Wiktor był żołnierzem 3. Wileńskiej Brygady AK „Szczerbca". Przybył do rodziny nielegalnie – „na chwilkę". Staszka i Wiktor zapoznali się na przyjęciu rodzinnym i była to miłość od pierwszego wejrzenia. Tego samego wieczoru chłopak się oświadczył, a Staszka oświadczyny przyjęła.
Dosłownie w kilka dni, po wielu zachodach i prośbach, uwzględniając nietypową sytuację, po otrzymaniu dyspensy u biskupa, ks. Hoppe pobłogosławił młodą parę. Ślub odbył się w Ławaryszkach. I już nazajutrz wyruszyli w „podróż poślubną" do miejsca „wiecznego posielenija", do republiki Komi. „Miodowy miesiąc, który przeżywaliśmy, mimo wszystko, nadawał naszym twarzom wyraz szczęścia i pogody" – wspomina Staszka. Ich miejscem zamieszkania był Uść-Kułom. Mąż był technikiem dentystycznym, co pozwoliło młodym żyć w dość znośnych warunkach.
„Wiecznoje posielenije" zakończyło się po roku. Nadeszły czasy rehabilitacji i młode małżeństwo otrzymało prawo na wyjazd do Polski. Stasia, będąc w ciąży, dzielnie zniosła trudy podróży, a ich pierwszą przystanią był Nowy Sącz. Tutaj przyszedł na świat Tadeusz...
W Szczecinie tylko zameldowana
Stanisława i Wiktor Kociełowiczowie mieszkają w Szczecinie, w pięknej willowej dzielnicy. Otoczeni są miłością syna i córki Doroty, wnuków. Można by było spokojnie odpoczywać po tak trudnych doświadczeniach, ale Staszka nie może na to sobie pozwolić. Do Wilna, do Wilna... Choć na jeden dzień wyrwać się na spotkanie z kolegami z klasy. W żadnym roku nie opuściła spotkań absolwentów „Piątki". Nadal jest aktywna i pełni funkcje prezesa Zarządu Okręgu Szczecińskiego Światowego Związku Żołnierzy AK oraz wiceprezesem Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK. „Te obowiązki i zaszczyty nie przyćmią mej miłości do „Piątki", kolegów z klasy, do Wilna. Gdy mówię, że tam w Szczecinie jestem zameldowana, a moje serce mieszka w Wilnie, to nie jest slogan. Ja tak naprawdę czuję".
Krystyna Adamowicz
"Rota"
www.L24.lt
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.