W ciągu półtora roku dwaj entuzjaści, przy czynnym udziale i pomocy przyjaciół oraz moralnym wsparciu własnych rodzin „oswoili" kawałek porośniętej zielskiem łąki w pobliżu wsi Mamowie (rej. trocki) i stworzyli osadę, jak gdyby wyjętą ze stronic angielskich opowieści... Porządne drewniane budynki, malowane na biało drewniane ogrodzenie... I to, co w sielski obrazek naturalnie się wpisuje – stado dorodnych owiec, żwawo przemieszczające się po łące.
W przekonaniu Siergieja Jakuszewa, owca – to jedno z najmniej wymagających zwierząt. Poza tym daje i wełnę, i mięso. Właśnie te czynniki przeważyły, że zaczął hodować owce, nie zaś konie, czy krowy.
– Decyzja o założeniu gospodarstwa wynikła z wewnętrznego przekonania, że taka działalność jest słuszna, zgodna z naturą. Hodowla owiec, to zupełnie coś nowego, czego nikt z nas dotychczas nie doświadczył. Obaj z zawodu jesteśmy komputerowcami, a koledzy, którzy nam pomagają, są wojskowymi. Ale to zajęcie nam się spodobało. Widocznie mieliśmy jakieś predyspozycje... Przecież nasi rodzice pracowali na roli. Hodowali kozy, owce. To jakby powrót do przeszłości – mówi Siergiej Jakuszew. Jego zdaniem, ta ciekawość doświadczenia czegoś nowego przesądziła o tym, że podjęli się tego zadania. Awanturniczego, karkołomnego, a z uwagi na ogólny stan rolnictwa na Litwie i notoryczne niedowartościowanie pracy rolnika, zadania niezwykle trudnego, a nawet ryzykownego.
Nasi rozmówcy zgodnie podkreślają, że miejsca na zakotwiczenie szukali po całym kraju, aż po samą Kłajpedę. Ale pewnego dnia zawitali tutaj, do miejscowości odległej od Wilna o prawie 40 km. I nieważna była ani jakość gleby, ani jej stan, bo to ustronne miejsce od razu przypadło im do gustu.
Większość rozległych łąk, należących kiedyś do dawnego gospodarstwa eksperymentalnego w nowych czasach sprywatyzowano. Sporą część pastwisk, znajdujących się nieopodal wsi Nowosielce, nadal użytkuje jedyna działająca w rejonie trockim spółka rolna „Merkys". Właśnie tu, po sąsiedzku z pastwiskami spółki „Merkys", nad rzeczką Żwigżdą, 20 ha ziemi nabyli nowi osadnicy z Wilna.
Ekstremalne przeżycia
Zakładanie gospodarstwa na swej ziemi dwaj nowo upieczeni rolnicy rozpoczęli od zakupu owiec. Na początku kupili nieduże stado – 35 sztuk. Podstawowy warunek hodowli owiec na razie został spełniony – było pastwisko, na którym zwierzęta mogły się wypasać. Ale większość owiec była kotna, dlatego do zimy należało zadbać o godziwy przytułek dla matek oraz ich przyszłego potomstwa.
Pierwszy rok farmerzy poświęcili zagospodarowywaniu terenu. Przesiano dwa kawałki łąki. W szczerym polu wyrosły cztery budynki: owczarnia, stodoła, budynek pomocniczy, dom dla gospodarzy. Przy tym wszystkie prace budowlane farmerzy wykonali własnymi siłami.
– Budowę owczarni ukończyliśmy 25 grudnia. Powiodło nam się, że początek zimy był łagodny. Ale już na Nowy Rok, który powitaliśmy tutaj, spadło sporo śniegu – opowiada Siergiej Jakuszew, wspominając, że znajomi nawet urządzili totalizator, na ile czasu wystarczy im cierpliwości, aby sprawę doprowadzić do końca. A ponieważ owczarnia wyglądała nad podziw ładnie, została docieplona, wyposażona w dachowe okna, co poniektórzy docinali, że w polu wybudowali hotel... Co prawda, sami gospodarze nawet w chłody musieli mieszkać w przyczepie campingowej.
Aby farma wyglądała tak, jak ją sobie wymarzyli, rolnicy potrzebują jeszcze co najmniej roku. Obecnie są na etapie budowania ogrodzeń, żeby w sposób właściwy móc oddzielać stada. Każde stado owiec powinno bowiem, według angielskiego systemu, mieć oddzielne pastwisko, które można użytkować przez 5 dni, a potem przepędzać owce na inną działkę.
Zwierzę też potrzebuje ciepła
– Na początku bardzo brakowało nam doświadczenia, przecież jesteśmy przedstawicielami zawodu, który i z bliska nie przypomina pracy na roli. Jesteśmy ludźmi miasta. Ale stopniowo się uczymy, doświadczenie zdobywamy nie tylko zgłębiając lektury, ale przede wszystkim poprzez pracę – mówi współwłaściciel gospodarstwa Wadim Sukaczow.
Rolnicy z ulgą wspominają pierwsze próby strzyżenia owiec. Dzisiaj wiele wiedzą na temat prawidłowego doboru pasz dla owiec, doglądania i warunków zimowania.
Okazało się, że owce potrzebują dobrze zbilansowanego, bogatego w witaminy pokarmu, cierpią na „ludzkie" choroby, mają różne charaktery i, tak jak ludzie, potrzebują uwagi i... ciepła.
– Do zwierzęcia trzeba odnosić się tak, jak do człowieka, a wtedy taka praca będzie przynosić i korzyść, i zadowolenie – podsumowuje Siergiej Jakuszew.
– Swoich dzieci już dawno nie niańczymy, ale życie zmusiło nas do tego, aby piastować jagnięta. Kiedy w zimie zginęła owca matka, zostawiając małe, musieliśmy je pielęgnować. Trzeba było grzać mleko i karmić je z buteleczki tak samo jak niemowlaki, co 4 godziny. Wstawać w nocy i biec do owczarni... Zaskakujące, że gdy podrosły, też lubią czasami wskoczyć na kolana – śmieje się Wadim Sukaczow.
W ciągu ponad roku z 35 sztuk stado owiec rozrosło się do 117. I choć nie obeszło się bez strat, przychówek, który głównie stanowią owcy rasy litewskiej czarnogłowej, stale się powiększa. W planach gospodarzy – powiększenie stada do 600 sztuk. Gospodarze zdają sobie sprawę z tego, że wraz z powiększeniem stada, trzeba będzie powiększyć także obszary pastwisk. Obecnie użytkowane pastwiska są rozliczone na 250 sztuk.
Rasa owcy litewskiej czarnogłowej jest dobrze przystosowana do lokalnych warunków klimatycznych, odporna na choroby. Niemniej jednak, z czasem hodowcy zamierzają wprowadzić także nowe rasy owiec, np.: dorper, romanowska.
Fundament – entuzjazm i własne oszczędności
Gdy rozpoczynali działalność gospodarczą, pieniądze unijne przeznaczone na rozwój rolnictwa w ramach programów wspierania właśnie rozdano. Dlatego, jak powiada Wadim Sukaczow, gospodarstwo zbudowali wyłącznie na własnym entuzjazmie i oszczędnościach. Nasi rozmówcy nie ukrywają, że w przyszłym roku, gdy można będzie ubiegać się o wsparcie unijne na lata 2014-2020, postarają się o pozyskanie środków na rozwój gospodarstwa.
Według Siergieja Jakuszewa, pieniądze są potrzebne przede wszystkim na nabycie niezbędnego w gospodarstwie sprzętu technicznego. Dotychczas w pracach polowych początkujących farmerów wyręczali pracownicy spółki rolnej „Merkys".
– Był moment, że zadawałem sobie to pytanie: w co się właściwie wpakowałem?.. Ale już nastąpił ten przełom, bo kiedy dłużej jestem poza farmą, zaczyna mi jej brakować – zwierza się Wadim Sukaczow, który nadal jest zaangażowany zawodowo w Wilnie, często odbywa delegacje służbowe do Moskwy.
– Taka praca jak ta, albo się podoba, albo nie. Bo zmuszać siebie do czegoś można przez tydzień, ale nie dłużej – podkreśla Jakuszew. – Nam się podoba, że jest tu cicho i spokojnie. Bardzo lubię wiatr, morze. A tutaj wiatr ma też swoje dodatnie strony, bo odpędza owady.
Pomysłowi farmerzy wiatr zamierzają wykorzystać także w innym celu. Mają już konkretne plany wybudowania wiatraka, produkującego prąd. Zawodowi komputerowcy pracują nad tym, aby część obecnie ręcznie wykonywanych prac zmechanizować i skomputeryzować. W niedługiej przyszłości wszystkie owce będą miały wszczepione chipy, które pomogą odczytywać informację o zwierzęciu, a pokarm będzie rozdawany przez komputer przy pomocy sterowanego dozownika.
Odradzająca się tradycja
Tradycja hodowli owiec na Litwie, według Siergieja Jakuszewa, dopiero się odradza. Ale tylko nieliczni rolnicy odważają się tym zająć. Obecnie w całym kraju pogłowie owiec liczy ok. 90 tys. sztuk, podczas gdy jeszcze ponad 20 lat temu na Litwie hodowano około miliona owiec.
– Jak na razie baranina u nas nie cieszy się zbytnim popytem, a większych ilości mięsa potrzebują raczej przybysze z Bliskiego Wschodu, zwłaszcza w okresie ramadanu – wyjaśnia. Hodowcy owiec z Mamowia problemu ze zbytem mięsa na razie nie odczuwają. Mięso jest realizowane we własnym kręgu. Zresztą, jak twierdzą, pod nóż trafiają tylko baranki, a owce, dopóki stado trzeba będzie powiększać, będą miały za zadanie rodzić małe.
Praca na farmie, nie patrząc na cały ciężar, który się z nią wiąże, dostarcza gospodarzom tylko pozytywnych emocji.
W rozmowie z gazetą Siergiej Jakuszew zaznacza, że hodowla owiec, wykańczanie nowego domu, które pochłania praktycznie cały jego czas, to więcej niż interes, czy przelotne zainteresowanie. To pasja, dla której nie żal było zostawić ciepłe przytulne mieszkanie i pracę, która karmiła.
Irena Mikulewicz
"Tygodnik Wileńszczyzny"