Wojska polskie 96 lat temu zatrzymały na przedpolach Warszawy pochód bolszewików. Na szalach losów ważyła się w sierpniu 1920 roku nie tylko niepodległość Polski, ale także oblicze całej Europy. Po raz drugi w dziejach – po wiktorii wiedeńskiej – Polacy uratowali Stary Kontynent.
Dlatego Bitwę Warszawską brytyjski obserwator wojenny lord Edgar Vincent d’Abernon nazywał już wtedy 18. decydującą bitwą w dziejach świata, a historycy zgodnie przyznają, iż cała wojna polsko-bolszewicka była w istocie cywilizacyjnym starciem „dwóch światów”.
Czy ta wojna musiała wybuchnąć?
Historiografia komunistyczna przedstawiała wojnę z bolszewikami jako następstwo „awanturniczej polityki Piłsudskiego” wymierzonej w „pokojowo nastawione do Polski i świata młode państwo radzieckie”. Taka była narracja wszechobecna w podręcznikach historii i opracowaniach naukowych. Tymczasem wybuch konfliktu zbrojnego między Rosją sowiecką a Polską był naturalną konsekwencją planów, jakie Sowieci prezentowali od przewrotu bolszewickiego z 1917 r. Plan ten sprowadzał się do hasła ekspansji komunizmu na całą Europę i tym samym zniszczenia cywilizacji łacińskiej. Na kongresie III Międzynarodówki, który odbył się w Moskwie w marcu 1919 r., Trocki grzmiał: „Po rozgromieniu kontrrewolucji w Rosji nastąpi pochód na kraje kapitalistyczne Europy”. A Lenin dodawał: „Wszyscy zobaczą, jak powstaje Ogólnoświatowa Federacyjna Republika Rad”.
Nie były to pozbawione realizmu marzenia. Bolszewickie hasła znajdowały niestety poparcie wśród środowisk robotniczych w Niemczech, we Francji, Wielkiej Brytanii, a także częściowo w Hiszpanii. Stwarzało to realne zagrożenie, iż „ogień rewolucji” wraz z maszerującą na Zachód Armią Czerwoną przeniesie się poza obszar Rosji. I że dotrze aż po Gibraltar. Na przeszkodzie tym planom stawała Polska, w której hasła bolszewickie nie trafiały szerzej na podatny grunt. Nawet ugrupowania polskiej lewicy (wyłączając komunistów, ale ci stanowili absolutny margines), miały oblicze niepodległościowe, a nie internacjonalistyczne. Dlatego – jak określał to marszałek Michaił Tuchaczewski – dopiero „ponad martwym ciałem Polski jaśnieje droga ku ogólnoświatowej pożodze”.
Plan Piłsudskiego
Intencje bolszewików doskonale odczytywał Naczelnik Państwa Józef Piłsudski. Znał on Rosję jako zesłaniec Sybiru i więzień carski. Znał poglądy i wizje świata głoszone przez przywódców sowieckich, bo jako działacz PPS miał okazję się z nimi zapoznawać jeszcze w końcu XIX wieku. Wiedział, że wpojone w rosyjską duszę w czasach carskich uczucia imperialistyczne paradoksalnie odnajdują się w nowej „internacjonalistycznej” rzeczywistości. W wywiadzie dla „Le Petit Parisien” z 16 marca 1919 r. Piłsudski oceniał: „Bez względu na to, jaki będzie jej rząd, Rosja jest zaciekle imperialistyczna. Jest to nawet zasadniczy rys jej charakteru politycznego. Mieliśmy imperializm carski; widzimy dziś imperializm czerwony – sowiecki. Polska stanowi zaporę przeciw imperializmowi słowiańskiemu, bez względu na to, czy jest carski, czy bolszewicki”.
Piłsudski marzył, że uda mu się stworzyć w Europie Środkowo-Wschodniej blok niepodległych państw, które połączone sojuszem z Polską odsuną możliwie jak najdalej od wschodnich granic żywioł bolszewicki. „Przyniesienie wolności ludom z nami sąsiadującym będzie punktem honoru mojego życia jako męża stanu i żołnierza” – mówił. To leżało u podstaw prowadzonej aktywnie na różnych polach od wiosny 1919 r. polityki federacyjnej.
Pierwsze boje
Już w grudniu 1918 r. oddziały Armii Czerwonej ruszyły na zachód, zajmując Mińsk Litewski i Wilno. Wraz z ich ofensywą instalował się bezlitosny aparat represji. Gwałty, rabunki, płonące domostwa, kościoły, masowe mordy przypominały najazdy tatarskie z XIII wieku, o których ludzie ze zgrozą wspominali w opowiadaniach rodzinnych przenoszonych z pokolenia na pokolenie. Dla mieszkańców polskich Kresów okrzyk: „Idą bolszewicy!” brzmiał jak dzwon na trwogę.
Opór stawiały początkowo ochotnicze formacje polskiej samoobrony. W lutym 1919 r. ruszyła polska ofensywa. Wielkanocne dzwony roku Pańskiego 1919 radośnie obwieściły wyzwolenie Wilna. Pod Ostrą Bramą przedefilowały oddziały polskiej kawalerii dowodzone przez legendarnego płk. Władysława Belinę-Prażmowskiego. A dumny syn wileńskiej ziemi – Józef Piłsudski stał przed obrazem Matki Bożej Ostrobramskiej i – jak zgodnie twierdzą uczestnicy wydarzeń – po policzkach i wąsach spływały mu łzy wzruszenia. Do dziś pozostało niezwykłe świadectwo tego radosnego dla Wilna kwietnia 1919 r. – wotum od Naczelnika Państwa złożone w kaplicy Cudownego Obrazu. A na nim krótki napis „Dzięki Ci, Matko, za Wilno”…
W geopolityce istnieje niepisana zasada: „Kto rządzi Kijowem, ten ma klucz do Rosji”. Dlatego też wiosną 1920 r. Wojsko Polskie rozpoczęło kolejną ofensywę, wybierając za teatr działań wojennych Ukrainę, co stawało się ważnym elementem polityki federacyjnej Piłsudskiego.
W maju 1920 r. wojska polskie wspierane przez oddziały ukraińskie atamana Symona Petlury zajęły Kijów. Pułkownik Adam Ludwik Korwin-Sokołowski zanotował we wspomnieniach: „Nigdy nie zapomnę ogromnego wrażenia, gdy zostaliśmy powitani przez ogromne wprost tłumy różnojęzycznej ludności.
Niestety, entuzjazm ludności ukraińskiej nie przełożył się na zaciąg do armii Petlury, a jej rozbudowa, będąca jednym z warunków powodzenia realizacji celów politycznych i militarnych, nie spełniała oczekiwanych rezultatów.
Mimo to Piłsudski wracał z frontu do stolicy w glorii zwycięstwa. Po radosnym „Te Deum” zaintonowanym w kościele św. Aleksandra przez biskupa polowego Stanisława Galla młodzież akademicka wyprzęgła konie z powozu Naczelnika Państwa i osobiście odwiozła go do Belwederu.
Na Wilno, Mińsk, Warszawę -– marsz!
Na sukcesy polskiego oręża Lenin odpowiedział odezwą, w której wezwał cały naród rosyjski do walki z Polską – „naszym największym wrogiem”. Propaganda bolszewicka zgrabnie rozbudzała ducha imperializmu rosyjskiego, który Piłsudski tak celnie diagnozował w cytowanym wcześniej wywiadzie. Do Armii Czerwonej zaczęli masowo zgłaszać się nawet ci, którzy szczerze nie znosili bolszewizmu. Przykładowo, w Moskwie powołano Radę Rzeczoznawców Wojskowych, na czele której stanął gen. Aleksiej Brusiłow, były naczelny wódz armii rosyjskiej. Wydał on specjalną odezwę do oficerów byłej armii rosyjskiej, w której wzywał, aby „zapomnieli o doznanych krzywdach […] i ze wszystkich sił bronili drogiej nam Rosji i nie dopuścili do jej uszczuplenia”.
Na front południowy ściągnięto Armię Konną Siemiona Budionnego, którą nawet sami bolszewicy określali jako następczynię zagonów Czyngis-chana. Wraz z tą armią, liczącą ponad 20 tysięcy krasnoarmiejców, wspieranych przez trzy eskadry lotnicze, cztery pociągi pancerne i niezwykle silną artylerię, szła śmierć!
W lipcu 1920 r. wojska sowieckiego frontu północnego przełamały polską obronę na linii Bugu i Narwi. Marszałek Michaił Tuchaczewski wydał osławiony rozkaz, w którym pisał: „Armia spod Czerwonego Sztandaru i armia Białego Orła stają twarzą w twarz, w śmiertelnym pojedynku. Na naszych bagnetach poniesiemy szczęście i pokój ludzkości pełnej mozołu. […] Nim minie lato, a przemkniemy ze stukotem kopyt ulicami Paryża”.
Laliśmy krew osamotnieni
Ofensywa sowiecka nabrała niezwykłego tempa. Polska niepodległość była coraz bardziej zagrożona. A wraz z nią zagrożona była Europa, która jakby nie chciała tego niebezpieczeństwa dostrzegać. We Francji i Anglii już od początków maja 1920 r. nasiliły się fale strajków, których uczestnicy solidaryzowali się z Sowietami. Robotnicy zachodni wznosili hasło: „Ręce precz od Rosji”. Dokerzy londyńscy zatrzymywali statki załadowane wojskowym zaopatrzeniem zakupionym w Anglii przez polski rząd.
Z pomocą ruszyli Węgrzy, dając Polakom 100 milionów sztuk amunicji. Transport ten w większości do Polski nie dotarł, gdyż na przeszkodzie stanęli Czesi, którzy nie dopuścili do tranzytu tej pomocy dla krwawiącej Polski!
Bolszewicy od początku prowadzenia działań wojennych mogli też liczyć na wsparcie wojskowych kół niemieckich z gen. Hansem von Seectem na czele. Niemcy przerzucali na front oficerów do obsługi sprzętu wojskowego, udzielali pomocy technicznej, a także, jak ustalił polski wywiad, znaczącej pomocy finansowej. Wyrazili także zgodę na utworzenie biur werbunkowych Armii Czerwonej w Tylży i Królewcu.
Nie lepiej zachowywali się przywódcy zachodniego świata, a zwłaszcza Wielkiej Brytanii. Premier Lloyd George w zamian za deklarację pomocy mediacyjnej między Polską a Sowietami starał się na konferencji w Spa 10 lipca 1920 r. wymusić na rządzie polskim przyjęcie tzw. linii Curzona (biegnącej mniej więcej na linii Bugu) jako wschodniej granicy. Co więcej, żądał od Polski natychmiastowego przerwania działań wojennych, demobilizacji w ciągu miesiąca Wojska Polskiego, a następnie zredukowania armii polskiej do 50 tysięcy, likwidacji polskiego przemysłu zbrojeniowego oraz przekazania zapasów broni przekraczających potrzeby zredukowanej armii polskiej na potrzeby… Armii Czerwonej.
Wielka mobilizacja Narodu
Polacy potrafią w chwilach trudnych dokonać pełnej konsolidacji i solidarnie walczyć o wolność. 1 lipca 1920 r. Sejm powołał Radę Obrony Państwa, w której pod przewodnictwem Józefa Piłsudskiego zasiedli przedstawiciele wszystkich, często niezwykle zwaśnionych sił politycznych.
Dwa dni później Rada wydała odezwę, w której wzywała Polaków do zgłaszania się do wojska. Społeczeństwo polskie dało w tym czasie jeden z najbardziej żywiołowych w historii przykładów patriotyzmu. Do armii zgłaszali się masowo ochotnicy ze wszystkich grup społecznych. Ogromną w tym rolę odegrał nowy rząd polski, na którego czele stanął jako premier przywódca włościan Wincenty Witos i jako wicepremier przywódca robotników Ignacy Daszyński. Do ostatecznej rozprawy z bolszewikami stanąć miał blisko milion polskich żołnierzy.
Naród wspierał ich modlitwą. W końcu lipca 1920 r. na Jasnej Górze biskupi dokonali aktu zawierzenia Najświętszej Maryi Pannie, a w warszawskich kościołach odprawiano od początku sierpnia nowennę, której towarzyszyły procesje z relikwiami św. Andrzeja Boboli. Na duchu podtrzymywał Polaków nuncjusz papieski, późniejszy Papież Pius XI, Achilles Ratti, który jako jedyny dyplomata zagraniczny nie opuścił Warszawy.
O dobrych kapelanów dla walczących oddziałów prosił ks. kard. Aleksandra Kakowskiego sam Piłsudski… Jak ważna była ich rola, świadczy postać ks. Ignacego Skorupki, który jako duszpasterz oddziałów ochotniczych poderwał pod Ossowem przerażone szturmem bolszewickim oddziały polskie, stając się wielkim symbolem „niewzruszonej wiary w niepodległość”.
Bóg dał zwycięstwo!
Decydująca okazała się dla losów wojny Bitwa Warszawska rozegrana w połowie sierpnia 1920 r. Złożyły się na nią zarówno obrona stolicy pod Radzyminem przez 1. Armię gen. Franciszka Latinika i Armię Ochotniczą gen. Józefa Hallera, działania obronne pod Modlinem i nad Wkrą prowadzone przez 5. Armię gen. Władysława Sikorskiego, jak przede wszystkim kontrofensywa wojsk polskich znad Wieprza rozpoczęta 16 sierpnia 1920 r. i dowodzona osobiście przez Józefa Piłsudskiego.
Plan kontrofensywy, wytyczony i zatwierdzony przez Piłsudskiego, a opracowany w szczegółach przez szefa jego sztabu gen. Tadeusza Rozwadowskiego, zakładał uderzenie na bolszewików w miejscu, gdzie powstała luka między frontem północnym Michaiła Tuchaczewskiego a południowym Aleksandra Jegorowa. Ogromną rolę przy opracowaniu szczegółów operacji odegrali polscy kryptolodzy, którym udało się złamać szyfry bolszewickie. Znajomość słabych punktów przeciwnika dawała ogromną przewagę.
Najważniejsza jednak dla powodzenia całej operacji była jej błyskawiczność. Oznaczało to dla żołnierza polskiego podjęcie nadludzkiego niemal wysiłku. Umiłowanie niepodległości wzięło górę nad zmęczeniem i ofiarą. Generał Maxime Weygand zapisał, że w ciągu trzech dni poprzedzających polski szturm Marszałek Piłsudski „przelał z własnej duszy w duszę walczących ufność i wolę pokonania wielkich przeszkód”. Wiedzieli, że muszą zwyciężyć! I zwyciężyli! Bolszewicy w panice rzucili się do odwrotu.
Zaczęto mówić, że nad Wisłą stał się cud, bo niemożliwe po ludzku zwycięstwo stało się faktem. Celnie zdefiniował ten cud Ojciec Święty Jan Paweł II, gdy podczas pielgrzymki do Polski w 1991 r., modląc się przy trumnie Marszałka na Wawelu, powiedział, że „narzędziem tego cudu w znaczeniu militarnym był niewątpliwie Marszałek Józef Piłsudski i cała polska armia”.
Dopełnieniem wiktorii była sierpniowa bitwa pod Komarowem, w której polska kawaleria starła w pył Armię Budionnego, oraz wrześniowa bitwa nad Niemnem. Tuż po niej Lenin stwierdził z wściekłością: „Polska wojna 1920 r. była najważniejszym punktem zwrotnym nie tylko w polityce Rosji sowieckiej, ale także w polityce światowej. Tam wszystko było do wzięcia. Lecz Piłsudski i jego Polacy spowodowali gigantyczną, niesłychaną klęskę sprawy światowej rewolucji”.
Nie mylił się. Polska ocaliła Europę przed inwazją komunizmu. I to Europie przypominać musimy, gdy z różnych powodów jej przywódcy próbują traktować Polskę jako kraj drugiej kategorii. Bez sukcesu Polaków w 1920 r. nie byłoby dzisiejszej Europy!
Jan Józef Kasprzyk
"Nasz Dziennik"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.