Mimo dziewięciu krzyżyków na plecach pani Waleria jest pozytywnie nastawioną do życia pogodynką, która „chciałaby jeszcze trochę pożyć, bo na tym świecie tyle się dzieje i jest ciekawie". I chociaż wędrówka przez mijające noce i dnie, miesiące i lata, nie była usłana różami, jednak sędziwa kobieta kieruje się zwykłą wiejską filozofią, która nakazuje cieszyć się z każdego przeżytego dnia i zadowalać się tym, co się ma, bo „najważniejsza jest zgoda w rodzinie, szacunek i zrozumienie bliskich". Tego jubilatce, która doczekała się 7 wnuków i 6 prawnuków, akurat nie brakuje. Bliscy chętnie ją odwiedzają, bo wiedzą, że babcia nie lubi bywać sama i nie znosi samotności...
Ojciec największym autorytetem
Waleria Grycewicz (z domu Walentynowicz) urodziła się we wsi Pilwiszki – obecnie starostwo bujwidzkie – i miała jeszcze czworo rodzeństwa – trzy siostry i brata. Rodzina byłaby jeszcze liczniejsza, ale troje pierwszych dzieci zmarło niedługo po urodzeniu. Największym autorytetem w rodzinie był ojciec Józef. Mama Stefania była kobietą skromną i całkowicie uległą mężowi, bo „tak w owych czasach było przyjęte". To mężczyzna trzymał kasę i podejmował najważniejsze decyzje. Pani Waleria żartuje, że wtedy to był porządek, bo „gdzie baba rządzi, tam diabeł błądzi". Ponadto ojciec był człowiekiem mądrym, pracowitym, bogobojnym, cichym i spokojnym. Nigdy nie pił i nie palił. Nauczał okoliczne dzieci katechizmów, śpiewał w kościelnym chórze i na pogrzebach. Ze względu na to, że unikał towarzystwa i nie miał czasu na próżne pogawędki ludzie w mig nadali mu przydomek „mnich".
– Ojciec bardzo lubił czytać. Czasami zwykł powtarzać, że bez chleba mógłby przeżyć, ale bez gazety to nijak – wspominała pani Waleria. – Pamiętam do dziś, że prenumerował gazetę „Chłopskie jutro" i od deski do deski ją czytał. Jak stwierdziła Waleria Żwirblis, siostrzenica jubilatki, tą chorobą ojciec „zaraził" również ciocię, która chętnie sięga po „Tygodnik Wileńszczyzny" namiętnie go czytając.
Pogarda wobec „przewrotów"
Według rozmówczyni, ojciec był przywiązany do polskości i wiary. Gdy w czasach carskich w zamian za przejście na prawosławie kuszono nadziałami ziemi, to w sąsiedniej wsi Zawidowo wielu małorolnych chłopów dało się na to kupić.
– Takich odszczepieńców nazywano „przewrotami" i jak mężczyźni szli przez tą wieś, to ostentacyjnie wdziewali kożuchy przewrócone na lewą stronę, wyrażając w ten sposób pogardę wobec zdrajców swej wiary – z przekąsem opowiadała pani Grycewicz.
Chleb ze zgrzytem
O tym, że wybuchła wojna pani Waleria dowiedziała się w bujwidzkim sklepie. Nastały trudne, niebezpieczne i głodne czasy. Chłopi, aby jakoś przeżyć, chowali zboże gdzie się da.
– Ojciec zakopał je w ziemi w skrzyniach zbitych z desek. Deski okazały się słabą przeszkodą dla szczurów, mało tego, że dużo go zżarły, ale namieszały do ziaren piasku i przyszło nam się jeść chleb ze zgrzytem i doprawiony czarną „solą" – wspominała tamte czasy jubilatka. Według niej, nie obeszło się również bez ofiar i tragedii. Podczas jednej z łapanek, która na domiar złego odbyła się w Dniu Wszystkich Świętych, Sowieci zamordowali 6 młodych mężczyzn.
– Jak nieszczęśników chowano, to bujwidzki cmentarz „podejmował się" od lamentów i płaczu – z nieukrywanym żalem i bólem relacjonowała rozmówczyni.
Kawaler z podejściem
Po wojnie pani Waleria założyła rodzinę. Jej wybrańcem został sympatyczny i miły w obejściu kawaler z majątku, leżącego nieopodal jej rodzinnej wsi.
– Aleksander ładnie śpiewał, ciekawie rozmawiał i w ogóle miał tzw. podejście. Zauroczył mnie i chociaż ojciec przez dłuższy czas patrzył niezbyt przychylnym okiem na kandydata na zięcia, w drugi dzień Bożego Narodzenia 1947 roku wzięliśmy w kościele ślub – z pewnym rozkojarzeniem opowiadała pani Waleria. Dodała też, że do kościoła orszak weselny jechał na sankach, ale nie na byle jakich karukach (tych używano do przewozu siana lub słomy), a na prawdziwych eleganckich „kaczuszkach" (sanie na wyjątkowe okazje oraz na niedzielną podróż np. do kościoła), a załatwił je swat.
Na weselnym zdjęciu wiele kobiet na kołnierzach miało zawieszone lisy. Na pytanie, czy było to świadectwem bogactwa, pani Waleria odpowiedziała przecząco tłumacząc, że wtedy to było po prostu modne. Jeden z krewnych był ponadto wziętym myśliwym, a więc piękniejsza część rodziny była w futerka lisów zaopatrzona.
Milsi, grzeczniejsi i porządniejsi
– W ogóle muszę stwierdzić, że kiedyś było jakoś inaczej. Ludzie ubierali się skromniej, ale byli jacyś milsi, grzeczniejsi, porządniejsi – rozważała. – Obecnie młodych nie zagabnij (zaczep), tacy są przemądrzali, ale z tą mądrością bywało później tak, że „wesele odkładało się na potem, a ślub był pod płotem". W moich czasach było to nie do pomyślenia – z zadziwiającą kategorycznością stwierdziła sędziwa seniorka.
Kara boska
Pani Waleria całe swe życie przepracowała w kołchozie. Była pracownicą polową. Ciężka to była praca, bo przeważnie ręczna. Na dodatek z rana, w obiad i wieczorem trzeba było zrobić obejście w swoim gospodarstwie. Za swą oddaną pracę została wyróżniona medalem „Za długoletnią i sumienną pracę". Nigdy natomiast nie skorzystała z propozycji wyjazdu na wycieczkę, bo „nie było jak gospodarkę zostawić...".
Według niej, mąż w pracy rządowej pracował do ostatnich swych dni, ale do gospodarki zbytnio się nie przykładał, chociaż podstawowe obowiązkowe roboty wykonywał, ale bez zapału. – Mąż lubił raczej „czystszą" robotę i nieprzypadkowo obrał zawód listonosza – tłumaczyła jubilatka. Przypomniała też zabawne zdarzenie, gdy mąż wbrew jej namowom i przestrogom, pojechał kosić trawę na śś. Piotra i Pawła, a „przecież to dzień święty".
– Proszę sobie wyobrazić, że gdy wracał z sianokosu, to się przewrócił na rowerze i go połamał. Rower był nowiuteńki, a na dodatek ucierpiało również kosowisko. Dobrze, że sam nie skaleczył się i miał tylko lekkie zadrapania – z pewnym rozbawieniem relacjonowała pani Waleria.
Wesoło i fajnie
Za swój sukces życiowy uważa to, że w rodzinie nigdy nie było żadnych większych nieporozumień czy kłótni, a i z sąsiadami zarówno ona, jak i mąż żyli w zgodzie i wzajemnym szacunku.
– A ile majówek razem odhulaliśmy, jak było wesoło i fajnie. Mimo że tamte lata już dawno odfrunęły w siną dal i nigdy nie wrócą, ale wspomnienia pozostaną na zawsze – podsumowała z pogodnym uśmiechem na twarzy szanowna jubilatka.
Zygmunt Żdanowicz
Fot. autor, archiwum prywatne
Tygodnik Wileńszczyzny
http://l24.lt/pl/spoleczenstwo/item/112859-zyciowy-sukces-pani-walerii#sigProGalleria1db1963f4d
Komentarze
Karol Dworzak
200 lat!!!
Halina Szymańska Polska
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.