Narzekanie wbrew pozorom nie jest domeną Polaków. Umiejętność dostrzegania zła w otaczającej rzeczywistości charakteryzuje większość narodów Europy Wschodniej. Zdolność krytykowania i pesymistycznego patrzenia na świat łączy wszystkich na prawo od Odry. Czy to dobrze?
Psycholodzy twierdzą, że wręcz szkodliwe. Osłabia nasz układ nerwowy, demotywuje, prowadzi do depresji, poczucia pustki. Ale to nie wszystko. Jest pewien aspekt krytycyzmu, który odbija się negatywnie nie tylko na naszej psychice, ale wyciska piętno na naszej duszy.
Wyolbrzymianie zła oddala nas tak naprawdę od rzeczywistości, od nas samych, a wreszcie od samego Boga. Zaczynamy wszędzie dostrzegać destrukcyjną siłę szatana. Jego potęga zdaje się rozpościerać swoje panowanie nad światem, nad naszym losem. Zło jawi się jako siła dominująca bez początku i bez końca. W takiej wizji świata człowiek jawi się jako istota niemająca żadnego wpływu na rzeczywistość. Duchowość wyraża się wtedy zaciśnięciem zębów, kurczowym trzymaniem się różańca i ucieczką w świat eschatologicznej fantazji, czyli jeszcze trochę i wszystko się skończy.
Byle by mi było dobrze
Niektórym z nas udało się jakoś wyrwać ze szponów krytycyzmu. Młodzi pozostający pod wpływem zachodnio–europejskich trendów wypracowali złotą zasadę – rób, co chcesz, byleś innych nie skrzywdził. Zgodnie z tą dewizą kwestia zła zaczyna być sprawą osobistą. Libacja alkoholowa, seks przedmałżeński, wizyta u wróżki nie są już złem moralnym, bo nikt nie płacze z tego powodu. Ba, nawet więcej. Takie czyny są źródłem radości, a więc są dobre.
Bezgraniczny optymizm zatrzymuje nasz rozwój na etapie pięcioletniego dziecka. W efekcie społeczeństwo zaczyna składać się z przebranych za dorosłych przedszkolaków, niezdolnych do przyjęcia odpowiedzialności ani za siebie, ani za innych. Ale człowiek i tak czuje się zagubiony. Nie wie, dokąd idzie. Jedyne, co może zrobić, to ulegać chwilowym zachciankom i poddawać się prawom natury. Jednak pytanie – po co żyję, pozostaje bez odpowiedzi.
Duchowość w takiej wizji staje się subiektywnym poszukiwaniem doznań emocjonalnych. Bóg może być dla mnie na tyle przydatny, na ile obcowanie z nim stanowi dla mnie źródło przyjemności. W praktykach religijnych dominuje sentymentalizm pozbawiony wszelkiego racjonalizmu. Na refleksję na temat moralności własnych czynów nie ma miejsca.
Humanizm niechrześcijański
Są też tacy, którzy uznają istnienie zła w świecie. Mają nawet odwagę nazwać je po imieniu. Jednakże twierdzą, że człowiek nie może być odpowiedzialny za nie. Homo sapiens jest przecież ze swej natury istotą dobrą. To uwarunkowania społeczne, psychologiczne czy wreszcie genetyczne czynią z człowieka potwora. Tak naprawdę alkoholik nie jest alkoholikiem. W rzeczywistości to stuprocentowy abstynent będący jedynie nosicielem genów na alkoholizm. Gdyby nie odziedziczony po przodkach zestaw chromosomów, nie musiałby wcale zaglądać do butelki. Rodziców się nie wybiera (tym bardziej DNA), dlatego żadna w tym jego wina, że bez trunków żyć nie może.
W takiej wizji świata człowiek jest niewolnikiem swoich uwarunkowań psychologiczno–społecznych. Nie ma miejsca na wolność. To, co go różni od zwierzęcia, to być może głębsza świadomość swojej egzystencjalnej sytuacji. Ów ból spowodowany poczuciem zamknięcia i izolacji otwiera nas nieraz na Boga. To właśnie od Niego zaczynamy oczekiwać pomocy.
Jezus zostaje postrzegany prze nas jako uzdrowiciel. Rozpoczyna się bieganie po różnych grupach charyzmatycznych połączone z poszukiwaniem doświadczeń zgoła mistycznych. Wiara przybiera charakter magiczny. Nie ma miejsca na osobistą relację z Bogiem. Również autorefleksja zostaje zredukowana do minimum. Pozostaje jedynie cierpliwe czekanie na cud.
„trzeba wyrobić sobie właściwy obraz Boga..."
- tymi słowami już za życia zwracał się do czcicieli Bożego Miłosierdzia bł. Ks. Michał Sopoćko. Twierdził on, że przyczyną naszych niepowodzeń na polu duchowym jest fałszywy obraz Boga, a w konsekwencji - samego siebie.
„Święty, święty, święty Pan Bóg Zastępów! Cała ziemia jest pełna Jego chwały!" (Iz 6, 3) pisał o naszym Stworzycieli przed wiekami jeden z proroków Starego Przymierza. Pomimo upływu czasu jego stwierdzenie nie straciło na wartości. To, co zostało objawione Izajaszowi, ma wartość ponadczasową.
Nasz Bóg jest przede wszystkim święty i dlatego brzydzi się wszelkim grzechem. Nawet najmniejsze zło rani Go i jednocześnie oddala człowieka od owego źródła szczęścia. Z drugiej jednak strony, o czym przekonuje nas Biblia, Bóg jest Bogiem Miłosierdzia. Pomimo wstrętu, jaki odczuwa względem grzechu, nie boi się zbliżyć do grzesznika. Na kartach Pisma Świętego wielokrotnie znajdujemy opisy mówiące nam o swoistym współczuciu, jakiego doznaje Bóg na widok człowieka zagubionego, poranionego grzechem, pogrążonego w moralnym upadku.
Jego reakcja nie jest jedynie sentymentalnym poruszeniem. Bóg wychodzi naprzeciw człowiekowi zniewolonemu przez zło. Jednakże Jego wszechmoc, zdolna dokonać także zmartwychwstania, zostaje ograniczona przez wolność człowieka.
Bóg na służbie człowieka
„Większe jest miłosierdzie moje aniżeli nędze twoje i świata całego. Kto zmierzył dobroć moją? Dla ciebie zstąpiłem z nieba na ziemię, dla ciebie pozwoliłem przybić się do krzyża, dla ciebie pozwoliłem otworzyć włócznią Najświętsze Serce swoje i otworzyłem ci źródło miłosierdzia; przychodź i czerp łaski z tego źródła naczyniem ufności. Uniżonego serca nigdy nie odrzucę, nędza twoja utonęła w przepaści miłosierdzia mojego. Czemuż byś miała przeprowadzać ze mną spór o nędzę twoją. Zrób mi przyjemność, że mi oddasz wszystkie swe biedy i całą nędzę, a ja cię napełnię skarbami łask."
To tylko jeden z wielu fragmentów z „Dzienniczka" św. Faustyny Kowalskiej mówiący o bezmiarze miłości Boga do grzesznika. Jezus, zwracając się do prostej zakonnicy, niekiedy żalił się jej z powodu grzechów ludzkości, ale jego smutek, o czym mówił wielokrotnie, spowodowany jest przede wszystkim brakiem ufności w Jego dobroć. Nasz Pan na różne sposoby wzywał Apostołkę Bożego Miłosierdzia do głoszenia prawdy o Jego Miłości. Pragnął, aby tajemnicę Bożego Miłosierdzia poznali najzatwardzialsi grzesznicy, synowie marnotrawni, którzy zapomnieli już drogę do domu.
„Kiedy się zbliżasz do spowiedzi, wiedz o tym, że ja sam w konfesjonale czekam na ciebie, zasłaniam się tylko kapłanem, lecz sam działam w duszy. Tu nędza duszy spotyka się z Bogiem miłosierdzia. Powiedz duszom, że z tego źródła miłosierdzia dusze czerpią łaski jedynie naczyniem ufności. Jeżeli ufność ich będzie wielka, hojności mojej nie ma granic. Strumienie łaski zalewają dusze pokorne. Pyszni zawsze są w ubóstwie i nędzy, gdyż łaska moja odwraca się od nich do dusz pokornych" (Dz. 1602)
Sposobem na walkę ze złem jest zatem szczere przyznanie się do WŁASNYCH win i wyznanie ich ze skruchą na spowiedzi. Jezus obiecuje morze łask pokornym, czyli niedoskonałym, pewnym siebie, zrzucającym odpowiedzialność za grzechy na społeczeństwo, rodzinę czy geny, ale mającym odwagę przyznać się do swoich błędów oraz pomyłek.
Boża ekonomia jest dalece różna od tej ludzkiej. Podczas gdy w relacjach międzyludzkich kombinowanie na lewo i prawo oraz życiowy spryt gwarantują sukces i przysłowiowy spokój, z Panem Bogiem można się dogadać jedynie stając w prawdzie. Spowiedź nie ubliża człowiekowi, nie obniża jego godności. Wręcz przeciwnie. Otwiera mu możliwość odkrycia głębi swojego powołania, przebóstwia go i pozwala odzyskać utracone boże synostwo.
Uczta dla grzeszników
„Ja pragnę, aby było święto Miłosierdzia. Chcę, aby ten obraz, który wymalujesz pędzlem, był uroczyście poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, ta niedziela ma być świętem Miłosierdzia. (Dz.49) Pragnę, aby święto Miłosierdzia było ucieczką i schronieniem dla wszystkich dusz, a szczególnie dla biednych grzeszników (Dz. 699). Dusze giną mimo mojej gorzkiej męki. Daję im ostatnią deskę ratunku, to jest święto Miłosierdzia mojego. Jeżeli nie uwielbią miłosierdzia mojego, zginą na wieki (Dz. 965)."
Miłość Boga do grzesznika jest tak przeogromna, że z myślą o nich zechciał ustanowić w Kościele specjalne święto. Siejącą początkowo zgorszenie wśród teologów i wielu przedstawicieli duchowieństwa ideę udało się wreszcie zrealizować dzięki nieugiętej postawie bł. Ks. Michała Sopoćki. Bez jego wytężonej pracy, która zaowocowała ponad 200 publikacjami w większości poświęconymi tajemnicy Bożego Miłosierdzia, nie doszłoby do wydania 5 maja 2000 roku przez Kongregację ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów dekretu ustanawiającego drugą niedzielę po Wielkanocy Niedzielą Miłosierdzia.
„Kto w tym dniu przystąpi do Źródła Życia, ten dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar (Dz. 300). W dniu tym otwarte są wnętrzności miłosierdzia mego, wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła Miłosierdzia Mojego; która dusza przystąpi do spowiedzi i Komunii świętej, dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar. Niech się nie lęka zbliżyć do mnie żadna dusza, chociażby grzechy jej były jako szkarłat (Dz. 699)."
I my możemy doświadczyć na sobie samych ów bożej hojności. Wystarczy w Niedzielę Miłosierdzia przystąpić do spowiedzi i do Komunii św. Potrzeba tak niewiele – odrobiny pokory i dobrej woli, a cuda, o których pisała św. Faustyna, mogą stać się naszym udziałem.
Happy end
Jest źle. Ba, nawet coraz gorzej. Wszystko drożeje. Pracy nie ma, a Malinowska z drugiego piętra była operowana przedwczoraj. W Izraelu...
Zło już zostało pokonane. Pusty grób - to dowód triumfu Życia nad Śmiercią. Nie warto zatem narzekać i widzieć świat w ciemnych barwach. Nie pomoże nam też ucieczka w infantylizm przejawiający się nieustannym poszukiwaniem przyjemności. Donikąd prowadzi postawa skrzywdzonej przez wszystkich ofiary. Pora zacząć zmieniać świat od swojego ogródka. I nie chodzi tu o przedświąteczne porządki, ale o rewizję swojego życia, bo odrobina kosmetyki przyda się każdej duszy. Może już teraz, wypełniając swój terminarz kolejnymi spotkaniami, warto pomyśleć o wieczorze na rachunek sumienia i spowiedź.
Ks. Mariusz Marszałek