Czy akcja zbierania żywności dla potrzebujących, zwana jałmużną wielkopostną, cieszy się popularnością w Księdza parafii?
W tym roku akcję rozpoczęliśmy wcześniej niż w poprzednich latach; kiedyś zbierano w Wielką Sobotę, kiedy ludzie przychodzili poświęcić pokarmy, więc niektórzy czekają jeszcze na ten dzień. W pierwszym tygodniu akcji było pusto, ale potem ludzie zaczęli przynosić takie produkty jak: kasza, cukier, olej, makarony. Ale niektórzy przynoszą także słodycze, mówiąc: „Wszyscy niosą krupy, to niech dla dzieci będą słodycze". Ktoś nawet przyniósł jakiś komplet szklanek...
Przydały się?
Jeszcze nie rozdysponowaliśmy, bo to niedawno było. Ale pierwszą serię darów, kiedy skrzynia była podwójnie wypełniona, już oddaliśmy. Pojechała do sióstr od Aniołów, które w Nowej Wilejce prowadzą Centrum Dziennej Opieki nad Dziećmi. Siostry były bardzo uradowane i wdzięczne, ponieważ mają tam niemało tych dzieciaków. Wykorzystają te produkty na miejscu, zaś część osób otrzyma takie wsparcie świąteczne do domu.
Czyli dary idą nie tylko na potrzeby „Caritasu"?
Tak. Parafia ma już swoje stałe adresy, nawiązała kontakty z tymi siostrami, także z siostrami matki Teresy z Kalkuty, które prowadzą dom dla ubogich przy dworcu wileńskim, więc dary pójdą po prostu tam, gdzie ich potrzebują. No i, oczywiście, jeżeli ktoś się sam zgłosi z parafii lub otrzymamy informacje od sąsiadów, że komuś się źle powodzi, nawet jeżeli i nie chodzi on do kościoła, otrzyma paczkę. Dziś jest taka sytuacja, że za mieszkanie ludzie płacą bardzo dużo, a starsze osoby wiele pieniędzy wydają na leki, dlatego do minimum ograniczają swoje żywienie. Niestety, niektórzy ludzie, żyjący z emerytur czy rent, po prostu głodują. Ale osoby z parafii rzadko się zgłaszają.
Czy skrzynka wielkopostna jest dobrym pomysłem na pomaganie? Czy nie zdarzy się, że ktoś otrzyma np. 10 paczek mąki na święta, której nie ma gdzie przechowywać?
Pomysł na pewno dobry, bo, po pierwsze, 10 paczek to nikomu nie damy (śmiech), a po drugie, jak mówiłem, u nas pomaganie jest nastawione na konkretne domy, gdzie jest duże zapotrzebowanie, więc tam i 10 paczek mąki nie zaszkodzi.
Uczestnicząc w jakiejś akcji pomocy, czasem powstają wątpliwości, czy ta pomoc jest realizowana we właściwy sposób. Czy wspierając inicjatywy „Caritasu", parafia może być pewna, że wsparcie trafi pod właściwym adresem?
Nigdy nie można być tego pewnym. Chociaż próbujemy tę akcję pomocy organizować w miarę roztropnie, takiej gwarancji nie mamy. Oczywiście, czasem przychodzą tzw. naciągacze. Nie tak często, ale mamy i takie doświadczenie. Przy takiej okazji wypada przypomnieć, że u któregoś ze świętych było na ten temat takie zdanie: „Ty zrób, co do ciebie należy, a czy ktoś wykorzysta to właściwie czy niewłaściwie – to będzie na jego sumieniu". W Piśmie Świętym jest również napisane, że jałmużna gładzi grzech. A więc jałmużna przynosi dobro dla dającego, nawet jeżeli ktoś wykorzysta ją niewłaściwie. Moje serce i tak jest bogatsze przez to, że zrobiłem dobro: miałem dobrą intencję i coś konkretnego zrobiłem. Dlatego myślę, że nie warto za bardzo siebie męczyć pytaniami, czy do końca dobrze ktoś ten dar wykorzysta, czy nie do końca. W chwili dawania otrzymuję od Pana Boga o wiele więcej.
Idealnie byłoby, oczywiście, gdybyśmy mieli takie trochę szerzej otwarte oczy naszej duszy i tam, gdzie żyjemy widzieli takich potrzebujących, nie byłoby potrzeby pośrednictwa Kościoła czy „Caritasu". Najlepiej dać dla sąsiadki, która potrzebuje.
Ale czy nie jest tak, że jeżeli daję komuś ze świadomością, że on to źle wykorzysta, to popieram grzech i sam przez to grzeszę?
Gdy mam poważne wątpliwości, czy to nie pójdzie w złym kierunku, to jeżeli widzę np. osobę pijaną i podejrzewam, że pieniądze i tak pójda na alkohol, to po prostu ich nie daję.
A jeżeli ktoś ofiaruje, kierując się zasadą: „lepiej dać niż prosić" lub „oby mi się nigdy nie przydarzyło żebrać"?
Już święty Paweł mówił o tym, że więcej radości jest w dawaniu niż w braniu, czyli na pewno lepiej dawać niż brać. Lepiej być w takiej sytuacji, kiedy mogę dawać niż w takiej, kiedy muszę żebrać. Chociaż czasem i to może być człowiekowi potrzebne, dla budowania pokory.
Bardzo ważne jest, czy pomagam z miłości, czy przymuszony, np. psychologicznie. Jeżeli coś czynię z miłością, to ostatecznie coś dobrego z tego będzie. Chcę powiedzieć jednak, że miłości nie da się zmierzyć tak bardzo dokładnie.
Przy pewnym wileńskim kościele można spotkać osobę proszącą, która, gdy rzucają jej pieniążek, mówi: „Daj Boże, żeby tobie nie przyszło żebrać"... Ciekawe, co mówi tym, którzy nie dają: „Daj Boże, żeby ci się tak zdarzyło?". Co Ksiądz sądzi o pomaganiu tym, którzy uważają, że im się po prostu należy?
Oczywiście, samo żebranie nie czyni człowieka ani lepszym, ani gorszym. „Z obfitości serca mówią usta", więc jeżeli w sercu żebraka jest niedobrze, to niedobre rzeczy i przez usta wychodzą. Ale, dla przeciwwagi: ostatnio na Facebooku krąży popularne opowiadanie o człowieku z Bułgarii, który nazywa się Dobry Dobrev, ma 100 lat i każdego dnia udaje się z wioski do Sofii, stolicy Bułgarii, by tam żebrać. Co ciekawe jednak, że z zebranych pieniędzy nic sobie nie bierze. Początkowo wspierał sierocińce, teraz – kościoły i w taki sposób rozdysponował już kilkadziesiąt tysięcy euro. Dla ludzi w wielu krajach (są o nim artykuły i po japońsku, i po włosku, i po angielsku) stał się on bardzo budującym znakiem.
Kiedyś, pamiętam ze swego dzieciństwa, to żebractwo trochę różniło się od teraźniejszego. Przy murze cmentarnym koło kościoła śś. Piotra i Pawła na Antokolu siedzieli starsi ludzie; dawało się im na ofiarę, a oni pytali, za kogo mają się modlić, za którego ze zmarłych. Mówiło się im imiona. Ci ludzie poczuwali się do robienia czegoś dobrego, nie tylko zbierali pieniądze. Dzisiaj ta tradycja wygasła. Ale jednak lepiej jest dawać niż brać...
Ostatnio w Kościele szczególnie często mówi się o ubogich.
Tak naprawdę istotą życia chrześcijańskiego jest zauważyć kogoś, komu jest gorzej niż mnie i przyjść z pomocą temu, komu mogę pomóc. Chrystus mówi, że jako jeden z argumentów za naszym wejściem do Jego Królestwa usłyszymy (albo nie) kiedyś: „Byłem głodny, a daliście mi jeść". On utożsamia się z tymi, którzy są w potrzebie i dobrze by było, gdybyśmy bardziej pod tym kątem, że w tym człowieku jest Chrystus, patrzyli na inną osobę.
Kiedyś czytałem piękne świadectwo, chyba jednej z sióstr kalkutanek, które musiały obmywać bezdomnych, a to przecież i zapachy, i pokonanie pewnej bariery estetycznej i psychologicznej... Więc tam, gdzie one obmywały tych biedaków nad wanną był napis: „To jest Ciało Moje". Chrystus jest nie tylko w Ciele Eucharystycznym, ale i w ciele cierpiącego człowieka.
Co Ksiądz chciałby przekazać czytelnikom „Tygodnika" z okazji Wielkanocy?
Żeby nie objadali się... (śmiech) Jeżeli na poważnie, to pamiętajmy, że Zmartwychwstanie faktycznie dokonało się. To zmieniło możliwości ludzi: jeżeli potraktujemy Chrystusa poważnie, potraktujemy innego człowieka z miłością, to będziemy beneficjentami tego zmartwychwstania. Ale zmartwychwstanie przyjdzie też w dwóch wariantach: do wiecznej chwały lub do wiecznego potępienia. Obyśmy pamiętali o ogromie Bożej miłości, ale i o strasznych skutkach naszego grzechu, bo to z tego powodu On poszedł na krzyż. Nie przechodźmy nad nimi do porządku dziennego, bo dziś jest takie zbanalizowanie grzechu. Obyśmy też zobaczyli, że Chrystus jest mocniejszy niż nasze grzechy i to jest nadzieja naszego zbawienia.
Alina Stacewicz
"Tygodnik Wileńszczyzny"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.