W pewnym momencie jedno z dzieci zadało swojej towarzyszce podróży pytanie:
- Które święto jest ważniejsze – urodziny czy Boże Narodzenie?
Nie mogąc udzielić jednoznacznej odpowiedzi, zwróciły się o pomoc do swoich mam, które spojrzały się na siebie, poruszyły znacząco ramionami i choć na chwilę zaniemówiły. Ciszę przerwała bystra odpowiedź jednej z nich:
- Chyba Boże Narodzenie, bo wtedy dostaje się więcej prezentów.
Po tym jasnym i klarownym wyjaśnieniu sprawy dziewczynki wróciły do zabawy, a ich mamy do plotkowania.
* * *
Można tę historię potraktować jako dowcip, ale w moim odczuciu byłby to kiepski żart. Dla mnie to niestety smutny znak naszych czasów. W walce z falą antychrześcijańskiej propagandy tracimy jeden punkt i to walkowerem. Nabieramy się na reklamy, popadamy w swoisty przedświąteczny amok i w rezultacie siadamy przy wigilijnym stole zmęczeni, by nie powiedzieć wypaleni, zapominając, co tak naprawdę niesie ze sobą data 24 grudnia.
Nie chcę popadać w tani sentymentalizm, ale pamiętam swoje święta Bożego Narodzenia z dzieciństwa. Czekało się na nie. I nie będę ukrywał, że to niejednokrotnie z pobudek czysto materialnych, bo oto przez kilka dni grudnia na stole gościły pomarańcze, czekolada oraz dobre wędliny. W pewnym roku wielkim wydarzeniem świątecznym było w mojej rodzinie spożycie soku wiśniowego z papierowego opakowania. Przywiózł je już we wrześniu z Zachodnich Niemiec (dla niewtajemniczonych – do 1989 roku istniały dwa państwaL RFN, czyli tzw. Zachodnie Niemcy, oraz NRD, czyli tzw. Wschodnie Niemcy) mój tata. Decyzją rodziców litrowy pojemnik stał aż do 24 grudnia w barku. Kiedy wracałem do domu ze szkoły, otwierałem barek i przez chwilę kontemplowałem kolorowy kartonik, rozbudzając w sobie w ten sposób pragnienie świąt. Pewnego dnia zademonstrowałem go moim przyjaciołom z klasy. Zyskałem w ich oczach i na kilka tygodni stałem się nawet osiedlowym guru.
Dziś, gdy soki w papierowych pojemnikach zajmują całe regały w naszych sklepach, wracam do tych wspomnień z uśmiechem na ustach, ale i z pewną nostalgią. Nie chodzi mi o smak wiśniowego napoju, którego zresztą już nie pamiętam, ale pewną aurę, jaka towarzyszyła mi w przeżywaniu Bożego Narodzenia. Zadbali o nią moim rodzice, którzy nie tylko podjęli decyzję o odstawieniu soku w kartoniku do braku i o otworzeniu go dopiero w wyjątkowym dniu, czyli 24 grudnia, ale którzy wprowadzali mnie w przeżywanie TAJEMNICY. Jako dziecko nie rozumiałem wielu symboli, jakimi byłem otoczony, jednak na całe życie zapamiętałem klimat tamtych chwil. Biały obrus, stół z jednym wolnym miejscem, zapach siana w wielkim mieście w środku zimy, tata czytający fragment z Ewangelii, uczestnictwo w Pasterce – to obrazy, które na zawsze wyryły mi się w pamięci, a w dorosłym życiu popchnęły mnie do pytania o to, co za nimi stoi, skoro w moim rodzinnym domu przywiązywano do nich tak wielką wagę. Dzięki nim od dziecka wiedziałem, że Boże Narodzenie niesie w sobie misterium, którego nie mają moje urodziny, imieniny czy jakieś inne rodzinne święte. To właśnie tradycje, tak pieczołowicie kultywowane pomimo niesprzyjających warunków politycznych, były dla mnie pierwszą katechezą.
Dzisiaj, gdy nasze ulice zapełniają się powoli kolorowymi dekoracjami, w witrynach sklepowych królują choinki i bombki, a wszystkich ogarnia przedświąteczny szał, warto chyba na chwilę się zatrzymać, by odpowiedzieć sobie na pytanie o prawdziwy sens Bożego Narodzenia, a tym samym zadbać o to, by w Roku Rodziny te kilka dni końca grudnia, gdy Kościół wspomina przyjście na świat Jezusa, otworzyło nas na Tajemnicę. Zglobalizowany świat na siłę odciąga nas od tego, co w tych dniach powinno być najważniejsze, czyli od Boga, od Wcielenia. Wciskane nam na siłę różnego rodzaju gadżety nie mają wiele wspólnego z Jezusem. Kolorowe ozdóbki i świąteczne kartki ze stroikiem lub Świętym Mikołajem stanowią raczej ważny element antychrześcijańskiej propagandy niż część naszej rodzimej kultury. Brakuje w nich odniesienia do Jezusa i do tradycji katolickiej.
Trzeba by się zatem zapytać, czy w gąszczu różnych spraw do załatwienia pomyśleliśmy o zaopatrzeniu się w opłatek, o odprawieniu rekolekcji, odbyciu przedświątecznej spowiedzi? Czy w naszych świątecznych planach jest uczestnictwo w Pasterce i czy przy organizowaniu wigilijnego stołu nie zapomnieliśmy o Ewangelii, która jest Żywym Chrystusem, a więc centrum, wokół którego wszystko powinno się skupiać, bo to w końcu Jego urodziny?
Ks. Mariusz Marszałek
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.