Niewielkie pomieszczenie, w którego centrum znajduje się ołtarz, obok – stare, drewniane tabernakulum, widocznie oddane z jakiegoś kościoła, tam nieużywane… Miniołtarzyki z relikwiarzami – jak podkreśla proboszcz – dwóch Apostołów: Miłosierdzia, czyli św. Jana Pawła II, i św. Filipa Nereusza, tzw. świętego od radości. Pośrodku pomieszczenia stoją urządzenia do transmisji Mszy św. – pozostałości po kwarantannie, która tak na dobre się jeszcze nie skończyła. Przed ołtarzem kamień z Wadowic, który będzie użyty jako węgielny, pod budowę nowej świątyni. Kaplica parafii pw. św. Jana Pawła II jest skromna, a znajduje się w pomieszczeniach katolickiej szkoły, wybudowanej przed rokiem przez kurię archidiecezji wileńskiej.
* * *
W Wilnie, w dzielnicy Poszyłajcie, powstała nowa parafia – pod wezwaniem św. Jana Pawła II, która liczy mniej więcej 50 tys. wiernych. Ta najmłodsza jednostka administracyjna archidiecezji wileńskiej znajduje się jeszcze w powijakach, niemniej jednak w kaplicy, która ulokowała się w katolickiej szkole przy ul. Medeinos 14, już się gromadzą wierni. Pierwszym proboszczem został ks. Žydrius Kuzinas, dotąd posługujący w parafii św. Bartłomieja w Rotnicy, w Druskienikach. Z okazji zbliżającej się – 18 maja – 100. rocznicy urodzin św. Jana Pawła II proboszcz opowiedział Czytelnikom „Tygodnika”, czym żyje parafia, jak jest rozpowszechniany kult świętego patrona i o znakach Bożej obecności w codziennym życiu.
– Przy tworzeniu nowej parafii nie wystarczy usiąść i wyznaczyć na mapie nowe granice jednostki administracyjnej. Trzeba stworzyć wspólnotę. Czy trudno podołać temu wyzwaniu?
Myślę, że w każdej parafii jest podobnie: przyjeżdża nowy kapłan, który powinien zapoznać się z ludźmi, objąć rolę nowego proboszcza. W parafii mniejszej, oddalonej od centrum lub wiejskiej, ludzie dobrze znają jeden drugiego. Tworzą bardziej osobisty kontakt. W mieście te relacje są bardziej anonimowe. Idąc do parafii stołecznej, najbardziej się obawiałem, że kapłan w posłudze duszpasterskiej stanie się niczym maszyna: Msze, chrzty, śluby, pogrzeby… Nie chciałem, żeby ogrom obowiązków nie pozwolił na bliższe, osobiste, poznanie człowieka. Szczerze mówiąc, zostałem mile zaskoczony. Po pierwsze, parafia dopiero powstaje i nie ma tutaj jeszcze chrztów, ślubów, pogrzebów, więc i charakter mojej pracy jest nieco inny. Po drugie, odkąd zaczęli się gromadzić na modlitwie wierni – najpierw kilkunastu, potem kilkudziesięciu, teraz kilkuset – to powoli zacząłem ich rozpoznawać i poznawać, jak i czym żyją. Zaletą nowo powstającej parafii jest to, że wzrastamy wszyscy razem – zarówno ksiądz, jak i parafia oraz wierni. Można to porównać do rodziny, której członkowie wspólnie dojrzewają, kształtują swoje charaktery, wzrastają, rozwijają się – rodzice wspólnie z dziećmi.
– Parafię tworzą przede wszystkim ludzie. W danym przypadku mieszkańcy kilku dzielnic stolicy oraz sąsiednich miejscowości rejonu wileńskiego – gminy awiżeńskiej. Zapewne niełatwo przekonać ludzi do nowej parafii, a tym bardziej, że nie ma żadnej kaplicy, kościoła, a wierni są już przyzwyczajeni do „swoich” kościołów?
Zetknąłem się z różnymi wyzwaniami. Zostałem skierowany sam, w puste pole. Nie było miejsca, gdzie się spotykać z wiernymi. Wynajęliśmy pomieszczenie na trzecim piętrze w biurowcu przy ul. Laisves 88. Było trochę niewygodnie, bo starszym osobom na trzecie piętro trudno było wejść, a latem było tam gorąco. Niemniej jednak trwało to tylko rok i teraz mamy pomieszczenie do modlitwy i kaplicę w szkole.
Muszę przyznać – i jestem bardzo za to wdzięczny – że w wielu sprawach pomaga kuria. Kościołowi potrzebne jest jednak jakieś zaplecze materialne, a ja nie mogłem rozpocząć pracy od zbierania ofiar od wiernych, których nawet nie znałem. Teraz widzę, że takie pewne zaciśnięcie pasa jest dobre, ponieważ przez to dokonuje się wiele pozytywnych rzeczy we wspólnocie. Jednym z nich jest wolontariat. Ludzie widzą potrzebę, organizują tzw. tłokę, spotykają się, pomagają, a przy okazji tworzą zgraną grupę, wspólnotę. Jednoczy ich troska o dobro wspólne, którym jest nowo powstająca parafia.
– Od czego zaczął Ksiądz tworzyć parafię?
Rozpoczęło się od stworzenia wspólnoty wiernych, bo to z myślą o nich powstała parafia. Poszukiwanie pomieszczeń, miejsca do modlitwy – to wszystko niejako elementy drugorzędne. Najpierw trzeba było stworzyć drużynę, wszak sam w polu nie wojownik. Cóż potrafi zrobić sam proboszcz bez ludzi? Nic. Oglądałem się za ludźmi, szukałem kogoś, kto pomógłby w koordynowaniu centrum duszpasterskiego. Najbardziej jestem zbudowany postawą wolontariuszy. Widzę w nich wielkie oddanie i miłość do Kościoła. Ich postawa jest godna podziwu, dają piękne świadectwo swojej przynależności do Kościoła powszechnego. Jestem im bardzo wdzięczny za ich bezinteresowną pracę i wrażliwość na potrzeby innych.
– Czym się zajmuje centrum duszpasterskie?
Organizujemy różne spotkania modlitewne, przedsięwzięcia biblijne, przeglądy, a potem dyskusje nt. filmów o tematyce duchowej, chrześcijańskiej. W tym roku, co prawda, wiele z tych inicjatyw zostało przerwanych z powodu kwarantanny. W parafii odbył się Kurs Alpha (w ubiegłym roku uczestniczyło ponad 50 osób). Sporo uczestników zgromadził kurs „Wypłyń na głębię”, który obejmuje program katechumenalny. Przybywa na te spotkania sporo osób poszukujących, które gdzieś się pogubiły w wierze, może zaniedbały i teraz chcą ją odnowić, odbudować. Jednym z zadań osób zaangażowanych w działalność parafii jest głoszenie Dobrej Nowiny poprzez zapraszanie na spotkania, przez szukanie ludzi, którzy pomogą, którzy poprowadzą spotkania modlitewne, czy zaśpiewają w chórze. Zorganizowanie różnych świąt, wspomnień, uroczystości też przypada w udziale parafialnym aktywistom. Powoli tworzą się chóry – śpiewające na Mszy polskiej i litewskiej.
– Czy niepowodzenia, które napotyka Ksiądz nie wywołują zniechęcenia?
Najpiękniejsze we wszystkich trudnościach, które napotykam na swojej drodze, jest odczucie namacalnej bliskości Boga – Jego prowadzenie, a także wstawiennictwo św. Jana Pawła II. To jest takie duchowe zaplecze, kiedy bez większej mojej zasługi różne sprawy powoli się rozwiązują. Na przykład, krzyż św. Jana Pawła II ustawiony w miejscu, gdzie ma stanąć świątynia jest darem moich byłych parafian z Rotnicy. Zebrali ofiary, gdy się dowiedzieli, dokąd zostałem skierowany. Znalazł się kowal, który wykonał go za bardzo małe pieniądze. We wszystkim tym dostrzegam znaki Boga, który działa także przez ludzi.
Podobnie było z kamieniem węgielnym. Ostatniego wieczoru, który spędzałem w poprzedniej parafii, przyjechała do mnie grupa młodzieży i oznajmiła, że ma dla mnie prezent. Młodzi otworzyli bagażnik auta, a tam… kamień. Zdziwiłem się… Wtedy wytłumaczyli mi, co to za kamień. Okazuje się, że kiedy dowiedzieli się o mianowaniu mnie proboszczem parafii św. Jana Pawła II, która nie ma jeszcze kościoła, i że prawdopodobnie mnie przypadnie misja budowy świątyni, postanowili pojechać do Wadowic i stamtąd przywieźć kamień węgielny. Mieli mało czasu… Przed moim wyjazdem w ciągu jednej nocy pojechali do Wadowic, tam nieopodal domu św. Jana Pawła II jakimś cudem wykopali pokaźnych rozmiarów kamień i przywieźli na Litwę. Wpadli na ten pomysł, kiedy pewnego razu rozmawiałem z nimi o planach budowy nowego kościoła i napomknąłem, że trzeba będzie szukać kamienia węgielnego. Poświęcił ten kamień papież Franciszek podczas podróży apostolskiej na Litwę w 2018 roku.
Nie inaczej było ze szkołą. Nikt nie myślał, że w ciągu roku uda się zbudować placówkę, która jest filią katolickiej szkoły św. Józefa w Kalwarii. Znajdują się odpowiedni ludzie w odpowiednim czasie, gotowi nieść pomoc, służyć, dzielić się swoim doświadczeniem. Nie chcę powiedzieć, że to zwalnia mnie z obowiązku pracy, starania się i poszukiwania tych ludzi. Chcę tylko podkreślić, że we wszystkim czuję Boże prowadzenie i Jego pomoc. Podobnie i w sprawach finansowych: czasem tak bywa, że kończy się miesiąc, a brakuje określonej sumy czy to na pokrycie kosztów komunalnych, czy to na wypłacenie pensji pracownikom. Zawsze w odpowiedniej chwili ktoś coś ofiaruje i znajdują się brakujące pieniądze.
– Co jest do tego potrzebne: modlitwa, bezgraniczne zaufanie, zdanie się na wolę Bożą?
Wydaje się, że Bóg udziela nam swoich darów w pełni. Modlitwa jest potrzebna przede wszystkim dla nas samych. Wszak to ona otwiera nas na działanie Stwórcy i uczy nas odpowiedniej relacji z Bogiem Ojcem. Z innej strony, jak napisano w Piśmie Świętym, Bóg sam wie najlepiej, czego nam potrzeba i zatroszczy się o to. Wystarczy mieć oczy otwarte, a wtedy zauważymy, jak Chrystus działa w naszym codziennym, zwykłym życiu, w którym jesteśmy niczym małe śrubki w Bożym planie.
– Jaki kierunek pracy obrał Ksiądz w swojej parafii?
Człowiek uczy się na własnych błędach. Gdy objąłem parafię w Rotnicy, to – można rzec – rzuciłem się w wir pracy z młodzieżą. Przy kościele zgromadziło się sporo młodych ludzi, a ja byłem na każde ich zawołanie. I w tym wszystkim zaniedbałem starszych parafian. Dopiero po kilku latach mojego pobytu przyznali się, że czuli się zapomniani. Dlatego nie chciałbym tutaj stawiać wyraźnej granicy: młodzież – dorośli. Chciałbym też zjednoczyć wiernych różnych narodowości, żeby nikt nie czuł się wyobcowany ze względu na język ojczysty. Bardzo liczę na pomoc i wstawiennictwo św. Jana Pawła II, żeby pomógł tworzyć wspólnotę jedności. Przecież w Kościele, jak to mówi św. Paweł Apostoł, w Chrystusie jesteśmy kimś jednym: nie ma ani Żyda, ani Greka [Gal 3,28 – przyp. red.]. Na przykład, staramy się duże święta zorganizować wspólne w dwóch językach. I nie dlatego, żeby było łatwiej, bo to będzie jedno przedsięwzięcie, ale po to, żeby te wspólnoty językowe się spotkały i wzajemnie się dzieliły bogactwem, które każda z nich posiada.
– Kwarantanna pokrzyżowała różne plany m.in. te dotyczące obchodów Roku Jana Pawła II. Niektóre z nich zapewne zostały przeniesione na jesień, kiedy to 22 października obchodzimy liturgiczne święto św. Jana Pawła II?
Chciałoby się, żeby 100. rocznica urodzin świętego papieża przebrzmiała w kraju na nieco szerszej płaszczyźnie niż tylko kościelna. Dlatego różne plany związane z naszą parafią były uwzględnione także przez Rząd Republiki Litewskiej. Mam nadzieję, że uda się zorganizować telemost z kardynałem Stanisławem Dziwiszem. Rozważamy, żeby w to przedsięwzięcie włączyły się szkoły im. Jana Pawła II, nasza parafia, seminarium św. Józefa, parafia św. Jana Pawła II w Kownie. Myślę, że będzie to piękne spotkanie, kiedy będziemy mogli porozmawiać z najbliższym współpracownikiem świętego. M in. to dzięki kardynałowi Dziwiszowi mamy w parafii relikwię krwi papieża.
– Czy jest już przygotowany projekt kościoła?
Są pewne propozycje, które są korygowane. Kiedy powstanie ostateczna wersja i zostanie zaakceptowana, wtedy będzie on dostępny dla wiernych i można będzie pisać projekty i prośby o wsparcie do różnych funduszy. Mogę zdradzić tylko tyle, że projekt przewiduje budowę kościoła wspólnie z centrum duszpasterskim, które obejmie i plebanię, i klasy do katechizacji, i centrum ewangelizacyjne, i miejsce dla działalności charytatywnej. Będzie to modernistyczny budynek, ale zostanie zachowane sacrum, żeby ludzie widzieli, że to nie jest jakieś centrum handlowe lub biznesowe, tylko kościół.
– Należy Ksiądz do pokolenia JPII. Jakie przesłanie św. Jana Pawła II wywarło największe wrażenie?
Moje pokolenie, zanim dorosło, nie znało innego papieża: dojrzewało mając przed oczyma postać Ojca Świętego Jana Pawła II. Podczas studiów w seminarium – zgłębialiśmy jego pisma, encykliki, listy do wiernych. Widzieliśmy też, że wybór na Stolicę Piotrową papieża z kraju należącego do bloku komunistycznego, zapoczątkował rozpad tego reżimu totalitarnego. Jako nastolatkowie, już świadomie śledziliśmy powstanie Solidarności w Polsce, pierestrojki w Związku Sowieckim oraz Sąjūdisu na Litwie. Każdy zgodzi się, że był to człowiek nieprzeciętny.
W mojej pamięci szczególnie mocno utkwiły dwa spotkania z nim. Jedno w Zakrecie, kiedy był w Wilnie. Wtedy wydał mi się taki daleki, odległy. Drugie – w Roku Jubileuszowym 2000 w Rzymie podczas Dni Młodzieży. Dostrzegłem wówczas jego osobistą więź z młodymi ludźmi. Wydawało się, że każdego dostrzega osobiście. Był taki bliski: mój papież, mój ojciec, mój pasterz. Dla mnie to przede wszystkim człowiek wielkiego intelektu, głębokiej duchowości, którego życie nie różni się od tego, co głosi. To człowiek, który daje świadectwo, jak Bóg działa w naszym życiu, jak bezgranicznie zawierzyć Maryi, jak trzeba się modlić. Zachwycałem się nim, jego historią życia, tym, jak potrafił poprowadzić Kościół w trudnych czasach i jak mocną musiał mieć osobowość, żeby temu wszystkiemu podołać.
– Na logo parafia wybrała hasło „Otwórzcie drzwi Chrystusowi”. Dlaczego?
To powiedzenie papieża przemawia do mnie najbardziej. Uważam też, że jest to główne zadanie Kościoła: pomóc człowiekowi otworzyć drzwi Chrystusowi. Kościół może i powinien wspierać swoich wiernych w rozpoznaniu, skąd Bóg przychodzi i jak do nich przemawia. Powinien pomóc usłyszeć Boże pukanie, ale otworzyć drzwi swego serca każdy człowiek powinien sam.
– Czy trudno mówić o św. Janie Pawle II innym?
Wydaje mi się, że parafianie kochają swego świętego. Wielu go pamięta, bo to święty naszych czasów. Powoli też rodzi się wśród nas taka lokalna pobożność do patrona, m.in. poprzez codzienne odmawianie litanii do św. Jana Pawła II. Zorganizowaliśmy spotkania „Fides et ratio” („Wiara i rozum”, pod takim tytułem ukazała się w roku 1998 encyklika papieża – przyp. red.), podczas których tłumaczymy papieskie dokumenty. Ostatnio skupiliśmy się nad jego przesłaniem nt. różańca. Powolutku „uczymy się” Jana Pawła II.
– Proszę opowiedzieć Czytelnikom kilka słów o sobie. W jaki sposób zrodziło się u Księdza powołanie?
Urodziłem się i wychowywałem w Wilnie, w niezbyt pobożnej rodzinie. Moi rodzice pochodzili z Szawli i tam – u dziadków – szedłem do I komunii. Wtedy, gdy stałem ze świecą w szawelskiej katedrze, po raz pierwszy usłyszałem wyraźny wewnętrzny głos: „Jesteś w domu”. Dla mnie był to moment otwarcia się na sprawy duchowe, choć wtedy nie byłem do końca świadomy tego, co się ze mną dzieje. Nigdy nie byłem ministrantem, nie byłem zaangażowany w życie kościelne, ale ten wewnętrzny głos nie dawał mi spokoju. Już w klasie dziesiątej szkoły średniej zwierzyłem się rodzicom z moich planów wstąpienia do seminarium. Wywołało to wielką burzę w rodzinie, którą rodzice skończyli racjonalnym stwierdzeniem: „Najpierw studia, a jeśli do tego czasu nie minie ci chęć bycia księdzem, to idź do seminarium”. Po szkole dostałem się na ekonomię i zarządzanie inżynieryjne na Uniwersytecie im. Giedymina w Wilnie. Zrobiłem licencjat, potem – magisterkę, po której był moment zawahania, swoistego „uciekania” od Boga. Teraz żartuję, że kiedy uciekałem od seminarium, to Bóg wybudował mi je na mojej drodze. Mieszkaliśmy wówczas w Bołtupiu i często przez Kalwarię jeździłem rowerem na działkę, którą rodzice mieli nieopodal Zielonych Jezior. Zauważyłem, że niedaleko kościoła coś się buduje. Raz zagadnąłem ludzi, czy wiedzą, co tu będzie. Ich odpowiedź, że to seminarium, zamurowała mnie. Dostrzegłem w tym największy znak z Nieba i wiedziałem, że dłużej czekać nie można. Widzę, że Bóg mnie kocha, mimo moich różnych słabości. Czasem nawet się zastanawiam, za co otrzymuję tak dużo łask, na które niczym sobie nie zasłużyłem. Myślę, że ten ogrom Bożej miłości, różne znaki i ludzie, których On mi posyła, przyprowadzili mnie tu, gdzie jestem.
Rozmawiała Teresa Worobiej
Fot. autorka
Tygodnik Wileńszczyzny