Pamiętam, że ksiądz Antoni, słysząc te słowa, szczerze się uśmiechnął i, o czym powiedział mi później, bardzo się uradował. Z rozmowy dowiedziałam się, że zawsze marzył, by w hierarchii kościelnej być kimś więcej aniżeli tylko księdzem proboszczem. Jednak każdemu z nas jest pisany własny los. Nie możemy mieć wszystkiego, bo byśmy nie mieli, gdzie to położyć. Przecież jeszcze przed Chrystusem zostało powiedziane: Temu kto wie, że wystarczy co wystarczy, zawsze wszystkiego wystarczy.
Jeden z byłych redakcyjnych kolegów kiedyś zauważył, że ks. Antoni jest: Trochę próżny, bo lubi, żeby o nim pisano w gazetach, mówiono w radiu, z przyjemnością pozuje do fotografii. A jeszcze, jak podpatrzyło moje młodsze dziecko: Lubi podjadać smaczne cukiereczki. Od siebie dodam, że ksiądz, niczym małe dziecko, nie znosi przegrywać. Dotyczy to przede wszystkim gry w szachy, które uwielbia i które są jego ulubioną formą spędzania czasu wolnego (ćwiczenia umysłu). Niejednokrotnie miałam okazję godzinami obserwować, jak ks. Antoni się pocił przegrywając, jak śmiał się od ucha do ucha „zaszachowując” króla przeciwnika, zwycięsko ogłaszając mat, jak nie tolerował remisu, namawiając do zagrania jeszcze raz. Oczywiście, z nadzieją, że to właśnie on i wygra.
Jednak jeżeli to miałyby być jedyne „grzechy” księdza Antoniego, to i tak powiem, że dla mnie jest jednym z nielicznych duszpasterzy dbających nie o własną wygodę i dobra doczesne, lecz misję, którą ma na tej ziemi wypełnić. Nie jest to człowiek, który, mówiąc publicznie o ubóstwie, sam żyje jak faraon. Mieszka skromnie zajmując niewielki pokój, wszędzie, pomimo ukończonych 93 lat, chodzi pieszo lub dojeżdża autobusem, nie nosi markowych ubrań ani drogich zegarków, nie stawia warunków i cen za wykonaną posługę kapłańską, raczej da aniżeli zabierze, zawsze znajdzie czas, by wysłuchać, porozmawiać, wytłumaczyć. Jak podsumowała znajoma nauczycielka: To taki dawniejszy, prawdziwy ksiądz. Autorytet, którego dzisiaj w księżach młodzież najczęściej nie znajduje.
Ksiądz Antoni od ponad 70 lat zaczyna dzień zawsze w ten sam sposób: czyta Pismo Święte. I nie jest to bynajmniej codzienna rutyna, lecz coś istotnego w Jego życiu codziennym. To pewien obowiązek i nawyk jednocześnie, ale też i rytuał. To ponowne odkrywanie świata, którego częścią jest sam.
Mówi się, że człowiek spokojny i silny duchem zawsze jest szanowany i kochany. Daje oparcie niczym drzewo. Ja to oparcie znalazłam w księdzu Antonim. Między innymi, od wielu lat jest moim konsultantem odnośnie symboliki religijnej w zabytkach architektury oraz przekładach z języka łacińskiego. Pewnie dlatego, że kiedyś miał już powyżej uszu stawianych przeze mnie pytań, otrzymałam w prezencie opasłe tomisko słownika łacińskiego.
Za co księdza Antoniego podziwiam jako człowieka? Za spokój, konsekwencję, za nierobienie problemu z niczego, za odwagę i rozwagę, za dzielne znoszenie cierpień w więzieniach Karagandy i Workuty, za niewywyższanie się, za obchodzenie się rzeczami tylko najniezbędniejszymi, za znajomość łaciny, którą zawdzięcza usilnej codziennej pracy, za ciągłe dokształcanie się, prowadzenie korespondencji i wciąż chętnie czytane książki. A jeszcze, że przez wiele lat zapisywał wszystko, co każdego przeżytego dnia się wydarzyło. Jakby zdając spowiedź i przed samym sobą, i przed Bogiem. I że potrafił o swoich niedoskonałościach mówić otwarcie i językiem prostym.
Łódź życia tylko tych ludzi bywa lekka, którzy nie obciążają jej rzeczami niepotrzebnymi. Czego na przykład można księdzu Antoniemu pozazdrościć? Umiejętności odnajdywania radości w rzeczach małych, na oko niepozornych: kawałku zjadanej czekolady, z oglądanego zdjęcia z minionej epoki, świeżego kwiatka postawionego przez gospodynię na stole, otrzymanej przed chwilą kartki…
Jeżeli nie cieszy nas to, co mamy, to czy możemy być szczęśliwsi mając więcej?
Dr Liliana Narkowicz
*****
Ks. Antoni Dilys jako proboszcz kościoła św. św. Piotra i Pawła w Wilnie zawsze dbał, ażeby była stała procesja, a nie tak, jak jest dzisiaj, kiedy kapłani kościoła podczas nabożeństwa wśród wiernych szukają dzieci do procesji. Procesjanie byli stali i ks. Antoni utrzymywał z nimi bieżący kontakt, podczas nabożeństwa nie musiał dobierać ludzi i namawiać ich do udziału w procesji.
Księdzu Antoniemu zależało też na tym, ażeby w kościele św. św. Piotra i Pawła był godny chór. Znał wszystkich chórzystów po imieniu, a w uroczystość św. Cecylii – patronki muzyki sakralnej – zapraszał ich na plebanię na herbatkę.
Nela Mongin
****
O czcigodnym Księdzu Jubilacie Antonim Dilysie można mówić wiele. Jest on dla nas legendą. Będąc alumnem przedwojennego Seminarium Duchownego w Wilnie przy kościele św. Jerzego, ksiądz Antoni Dilys obracał się w środowisku zasłużonych kapłanów, arcybiskupa Romualda Jałbrzykowskiego, obecnego we Wrocławiu księdza kardynała Henryka Gulbinowicza – przyjaciela księdza Antoniego, i wielu innych prałatów i kapłanów o wysokiej kulturze. Taką ogładę z tamtych lat posiada nasz kochany ksiądz Antoni i świeci przykładem dla innych księży.
Ks. Antoni przez wiele lat był i jest przyjacielem moim i mojej rodziny. Chrzcił moje dzieci, udzielał im pierwszej komunii św., odprowadzał moich bliskich na drugą stronę życia, odwiedzał nas, był powiernikiem w złych i dobrych chwilach.
Ksiądz Antoni zna dobrze łacinę i nieraz pomagał córkom na studiach w tłumaczeniu z języka łacińskiego.
Zawsze uprzejmy, skromny i bezpośredni, z poczuciem humoru, serdeczny w stosunku do ludzi. My, chórzyści kościoła pw. św. św. Piotra i Pawła w Wilnie z nieżyjącym profesorem Janem Żebrowskim, uwielbialiśmy go. On umiał być wdzięczny za nasz śpiew – 4-głosowe Msze św. i nieszpory po łacinie, zapraszał nas w święta na poczęstunek, gromadził wokół siebie ministrantów, z których niejeden później został księdzem. Młodzież i dzieci tworzyły ogromne procesje, robił z nimi zdjęcia. Gdy w kościele św. św. Piotra i Pawła w ołtarzu znajdowały się relikwie św. Kazimierza, w oktawie przed 4 marca zapraszał chóry z innych kościołów i tak codziennie, przez cały tydzień. Na prośbę księdza Antoniego, proboszcza kościoła, z ziela barwinka wiłam girlandy z białymi kwiatami goździków i tą girlandą ozdabialiśmy sarkofag św. Kazimierza. Gdy z rozkazu ówczesnej hierarchii kościelnej w latach 80. ksiądz Antoni został odwołany i naznaczony proboszczem do innej parafii, chórzyści i wierni pisaliśmy, prosiliśmy o pozostawienie księdza w parafii św. św. Piotra i Pawła. Podkreślaliśmy Jego zasługi, 7-letnią tułaczkę więzienną, lecz kuria pozostała nieugięta wobec naszych próśb.
Teraz niewymowną mamy radość, że uroczystość 70-lecia kapłaństwa zacnego księdza Dilysa jest sprawowana w kościele św. św. Piotra i Pawła, gdzie przez długie lata był szanowanym proboszczem, że nadal sprawuje tu ofiarę Mszy św. wygłasza kazania i w każdą pierwszą niedzielę miesiąca w procesji dookoła kościoła niesie monstrancję. Zawsze po niedzielnej sumie dziękuje wiernym za udział w nabożeństwie i życzy dobrego dnia. Niech Anioł Stróż ma w swej opiece księdza Antoniego i w dzień, i w nocy, a dobry Bóg obdarzy zdrowiem i długim życiem.
Jadwiga Pietkiewicz
"Tygodnik Wileńszczyzny"