Katastrofa: zawaliła się wieża i zabiła wielu ludzi.
Kiedyś księżą z ambony straszyli wiernych śmiercią. Mój pierwszy proboszcz (już wtedy stary człowiek) w wiejskim kościele, gdzie pracowałem, trzymał na ambonie, w specjalnym schowku, trupią czaszkę. Głosił kazanie i raptem ją pokazywał, przeważnie kobietom, mówiąc: „Malujesz się!? Patrz! Może już niedługo tak będziesz wyglądała!". Księży jednak uspokojono i wytłumaczono im, że tak nie wypada, że to przesada i prostactwo. Dziś bawi ksiądz Marek z poematu Słowackiego, który w czasie kazania – dla większego wrażenia – rzucał na ludzi piszczele.
Ciekawe, że kiedy księża ucichli, świat krzyczy o śmierci coraz głośniej. Stale grozi bombą atomową. Dzięki telewizji, radiu, filmom wali się na nas już nie wieża, ale cała piramida wiadomości o lokalnych wojnach, trzęsieniach ziemi, terrorystach. Pan Jezus powiedział, że ci, którzy nagle zginęli, nie byli gorsi od tych, którzy pozostali przy życiu. Jest tu pewne ostrzeżenie pod adresem ludzi dobrych i porządnych. Nieraz wydaje się nam, że jesteśmy dobrzy, porządni, chodzimy do kościoła, więc nic się na nas nie zawali. To tylko na tamtych spadnie coś złego. Tymczasem Jezus mówi, że Bóg w każdej chwili może powołać nas do siebie.
Czy koniecznie nagła śmierć ma być katastrofą, nieszczęściem? Czasem może być radosną niespodzianką. Człowiek żyje w czterowymiarowej klatce, a śmierć jest rozbiciem tej klatki. Człowiek wychodzi z niej, więcej widzi, spotyka się z Bogiem. Może więc lepiej nagle wyskoczyć z klatki, niż długo się męczyć, dusić i nie móc się udusić.
Ciekawe, że święci nawet modlili się o nagłą śmierć, ale też o to, by byli na nią przygotowani. Być zawsze przygotowanym na chwilę śmierci, wtedy nawet nagła nie jest straszna. Jest radosną niespodzianką spotkania z Bogiem.
Ks. Jan Twardowski