Przepraszam bardzo, czy można pozbyć się wszystkiego, porzucić wszystko, nie mieć ani grosika w portmonetce, ani jednej rybki na obiad, płaszcza, kiedy leje, i fruwać sobie jak swobodny bezrobotny ptaszek?
Uczniowie zostawili wszystko, ale Piotr po jakimś czasie zapytał Jezusa: „Panie, wszystko porzuciliśmy, ale co za to otrzymamy?". Pozbył się ryb, ale czekał na jeszcze jedną rybę.
Mój kolega wstąpił do klasztoru. Powiedział: Porzucam wszystko". Byłem u niego po miesiącu i pytam: „Jak jest?". A on: „Dobrze, ale jestem wściekły, bo rozdawano buty i dostałem takie, które mi się nie podobają".
Mamy paskudne przyzwyczajenie: wyzbywamy się czegoś, a potem trochę tego żałujemy. Porzucimy jedną rybę, potem mamy apetyt na drugą. Na dobrą sprawę jest jedna taka chwila: chwila śmierci, kiedy człowiek wszystko porzuca i – jak to się mówi – kopie kalendarz i idzie do Boga. Porzuca wtedy łóżko, na którym leżał i chorował, i obrazy na ścianach, i słoje z marmoladą w spiżarni, i srebrne łyżeczki, co jeszcze zostały z posagu mamusi. Wszystko.
Żeby dojrzeć do spokojnej śmierci, trzeba co pewien czas porzucić wszystko. Ale nie można za jednym zamachem najeść się na cały dzień. Nie można, żyjąc jeszcze, raz na zawsze wszystkiego się wyzbyć. Jak wytrwać, rzucając wszystko, i nie umrzeć nawet tak szybko jak na cholerę?
Święty Benedykt mówił: „Cokolwiek czynię, Bóg ma być uwielbiony, nie ja". Jeżeli czynimy coś i myślimy, by się to Bogu podobało, nie nam, to nawet gdybyśmy mieli szafę i drogocenne rzeczy, pozbywamy się najgorszego zwierzaka, jakim jest egoizm, osobista chytrość.
Ks. Jan Twardowski
Rota