W czwartek trzech sędziów SN uwzględniło kasację gdańskiej prokuratury i nakazało ponowny proces 81-letniego Kociołka. Będzie się on toczył w Gdańsku - gdzie proces w całej sprawie pierwotnie zaczął się w 1998 r. - a nie w Warszawie, gdzie sprawa przeniesiona z Gdańska toczyła się od 2001 r.
SN uznał za "oczywiście bezzasadną" kasację pełnomocnika oskarżycieli posiłkowych mec. Macieja Bednarkiewicza. Sugerował on w niej, by wypadki z grudnia 1970 r. oceniać w kontekście możliwej prowokacji na szczytach władzy w celu przejęcia władzy przez nową ekipę.
Ostateczne jest już natomiast skazanie dwóch wojskowych - Mirosława W. i Bolesława F. - na kary 2 lat więzienia w zawieszeniu. Kasację mec. Bednarkiewicza w ich sprawie SN pozostawił w czwartek bez rozpoznania z powodów formalnych.
W kwietniu 2013 r. Sąd Okręgowy w Warszawie niejednogłośnie uniewinnił Kociołka. Skazując dwóch wojskowych, sąd zmienił kwalifikację ich czynu na udział w śmiertelnym pobiciu, gdyż odpowiedzialność za to przestępstwo nie wymaga ustalenia, kto oddał śmiertelny strzał do danej osoby - co jest konieczne do uznania winy przy zabójstwie.
Według SO materiał dowodowy nie wykazał winy Kociołka. Był on oskarżony m.in. o to, że 16 grudnia nakłaniał w TVP strajkujących w Gdyni do powrotu do pracy, choć miał wiedzieć, że następnego dnia rano stocznia będzie "zablokowana" przez wojsko - wtedy na stacji kolejki miejskiej pod stocznią zginęło kilkanaście osób, które miały usłuchać apelu Kociołka. Według SO nie dało się wykazać, iż jego działania przyczyniły się do tragedii.
W czerwcu 2014 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał wyrok SO.
Uzasadniając wyrok SN, sędzia prof. Tomasz Grzegorczyk powiedział, że uchybieniem sądów I i II instancji był sposób potraktowania wyjaśnień Kociołka, który mówił, że o decyzji zablokowania gdyńskiej stoczni przez wojsko dowiedział się już po swym wystąpieniu w radiu i telewizji, w którym wzywał protestujących robotników do powrotu do pracy. "Dowiedziawszy się o blokadzie, nie podjął żadnych działań; tym samym godził się być może, że coś się może stać" - dodał sędzia.
"Odpowiedzialność zawiniona to nie tylko zamiar bezpośredni, ale także godzenie się na skutki, jakie mogą nastąpić. To było wskazane w akcie oskarżenia, ale nie wyciągnięto z tego wniosków" - podkreślił. Przypomniał, że Kociołek wiedział, co działo się w Gdańsku 15 grudnia. "Czemu sądy tak sobie, lekko a muzom potraktowały to wszystko, mając wyjaśnienia oskarżonego, który dziś mówi, że być może wtedy zrobiłby inaczej" - pytał sędzia.
SN polecił, by Sąd Okręgowy w Gdańsku przeanalizował dokładnie ten wątek. Sędzia podkreślił, że SN nie przesądza, jaki wyrok zapadnie w Gdańsku - obowiązuje domniemanie niewinności i to oskarżyciel ma Kociołkowi udowodnić winę.
"Sąd karny nie jest sądem nad historią, lecz nad zdarzeniami. Od historii nie ucieknie, ale to nie znaczy, że ma rozważać kwestie będące poza granicami zarzucanego oskarżonemu czynu" - tak Grzegorczyk mówił o oddaleniu kasacji mec. Bednarkiewicza.
Kociołek wyroku SN nie skomentował. Jego adwokat mec. Zbigniew Baczyński powiedział dziennikarzom, że nowy proces będzie trwał "raczej latami", choć zapewne nie tyle co poprzedni. Jego zdaniem Kociołek nie godził się na śmierć robotników i "nie miał z takimi działaniami nic wspólnego".
Przed SN prok. Krzysztof Parchimowicz mówił, że Kociołek w czasie zajść wiedział, jaka jest sytuacja w Gdyni, a jego rzeczywista władza w Trójmieście była większa, niż przyjął to sąd. "Był związek między blokadą stoczni, a apelem Kociołka do robotników, by poszli do pracy" - podkreślił. Przypomniał, że robotnicy, idąc do pracy 17 grudnia 1970 r. rano, krzyczeli do wojska na stacji kolejki: "Kociołek kazał nam iść do pracy, a wy nam nie pozwalacie!".
Mec. Bednarkiewicz mówił, że "to ostatni moment w historii, aby sąd mógł ocenić zasady, sposób i instrumenty funkcjonowania ustroju, który panował w Polsce do 1989 r. To konieczne także z uwagi na wydarzenia z 1956 i 1981 r.". Jego zdaniem istniał plan prowokacji w celu odsunięcia od władzy Władysława Gomułki. Jest bezsporne, że wprowadzono go w błąd co do stanu konfliktu i jego rozmiarów, łącznie z nieprawdziwą informacją o używaniu broni przez protestujących - dodał. Przypomniał, że SO pisał, że mogło dojść do prowokacji na szczytach władzy - ale tego nie rozwinął. "Jest dla mnie oburzające, że stołeczny sąd apelacyjny odesłał mnie do historii. Tak nie wolno. Jeśli nie ma dowodów na prowokację - to trzeba tak powiedzieć w wyroku" - dodał. Pytał, czemu nie zakazano kolejce zatrzymywania się na stacji przy stoczni.
Mec. Baczyński oceniał, że nie zaistniała prowokacja, o jakiej mówił Bednarkiewicz. "Nigdy nie powiedziano, co by to miało być i czy rzeczywiście doszło do zamachu stanu" - mówił. Wskazał, że wielu świadków mówiło, że Kociołek nie wiedział o blokadzie stoczni i że paradoksalnie podlegał wtedy wiceszefowi MON Grzegorzowi Korczyńskiemu. Sam Kociołek odrzucił argumenty kasacji jako bezpodstawne. Dodał, że podtrzymuje wszystkie wyjaśnienia z procesu.
Podczas tłumienia przez wojsko i milicję demonstracji protestacyjnych przeciw drastycznym podwyżkom cen zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności karnej. W 1995 r. gdańska prokuratura oskarżyła 12 osób - w tym ówczesnego szefa MON gen. Wojciecha Jaruzelskiego - o "sprawstwo kierownicze" zabójstwa (grozi za to dożywocie). Proces, który zaczął się w 1998 r. w Gdańsku, przeniesiono do Warszawy, gdzie w 2001 r. ruszył na nowo. Trwał długo, bo prokuratura wniosła o przesłuchanie ok. 1100 osób; sąd nie zgodził się na ograniczenie ich liczby. W 2011 r. sprawę trzeba było zacząć od nowa, gdyż zmarł ławnik. Z powodu śmierci lub problemów zdrowotnych kolejnych podsądnych, ostatecznie na ławie oskarżonych pozostały tylko trzy osoby. Jaruzelski, już wcześniej wyłączony z procesu ze względu na stan zdrowia, zmarł w maju ub.r.(PAP)