"Zarzuty, że miałem pełną wiedzę (...) i podałem przedstawicielom mediów informacje nieprawdziwe, są całkowicie bezpodstawne i kłamliwe. Grożenie mi przez gazety odpowiedzialnością dyscyplinarną za rzekome wprowadzenie opinii publicznej w błąd uważam za jawne godzenie w zasadę niezależności prokuratora i kneblowanie mi ust" - oświadczył podczas poniedziałkowej konferencji prasowej płk Przybył, odnosząc się do zarzutów medialnych, że prokuratura wojskowa w Poznaniu sześć razy złamała prawo, badając te przecieki.
W czasie 15-minutowego oświadczenia powtórzył, że w prowadzonym przez niego śledztwie nie było żadnych nieprawidłowości, a dziennikarze piszący o tym, że prokuratura wojskowa złamała prawo, zostali zmanipulowani.
Podkreślił również, że manipulowanie dziennikarzami wynikało z faktu, że prokuratura "prowadzi bardzo poważne śledztwa związane z przestępczością zorganizowaną w Wojsku Polskim".
"W dniu dzisiejszym staję w obronie honoru prokuratorów wojskowych i sędziów wojskowych, których określa się jako nieprzydatnych i anachronicznych. W mojej ocenie należy odejść od systemu statystyki i liczenia spraw przypadających na głowę prokuratora czy sędziego, a zacząć liczyć pieniądze, jakie traciło i traci państwo polskie na skutek przestępstw popełnianych przez zorganizowaną przestępczość o charakterze gospodarczym, żerującą na budżecie Wojska Polskiego i w tym zakresie rozliczać z działalności wojskowy wymiar sprawiedliwości" – mówił.
Po wygłoszeniu emocjonalnego oświadczenia Przybył poprosił dziennikarzy, by opuścili na chwilę salę. Jak wyjaśniał, chciał ją przewietrzyć.
Z relacji dziennikarzy, którzy byli na miejscu wynika, że gdy opuścili salę, usłyszeli huk. Początkowo myśleli, że upadła jedna z kamer. Ci, którzy byli najbliżej, wbiegli do środka. "Zobaczyłem, że za biurkiem leży prokurator, myślałem, że zemdlał. Kiedy podszedłem, zobaczyłem, że ma zakrwawioną głowę, chwilę później zauważyłem broń. Próbowałem mu pomóc i prosiłem o pomoc operatorów kamer, ale oni tylko filmowali" - powiedział PAP Łukasz Cieśla z "Głosu Wielkopolskiego".
Po kilkudziesięciu sekundach na miejscu pojawił się personel medyczny ze znajdującej się w budynku przychodni, po kilku minutach przyjechało kilka karetek pogotowia.
Na miejsce przyjechali też policjanci, Żandarmeria Wojskowej i prokurator. Płk. Przybyła po reanimacji przewieziono do szpitala. "Prokurator żyje. Udzielana jest mu pomoc. Na miejscu trwają czynności z udziałem prokuratora i Żandarmerii Wojskowej" - poinformował Sławomir Schewe, rzecznik prasowy Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Jak podał dyrektor szpitala Lesław Lenartowicz, prokurator jest przytomny, jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. "Ma uszkodzoną twarzoczaszkę i aktualnie są prowadzone badania diagnostyczne tomografem komputerowym" - powiedział.
O godz. 13.30 w tej sprawie oświadczenie wygłosić ma prokurator generalny Andrzej Seremet.
Według zapowiedzi medialnych w poniedziałek Seremet miał ogłosić swe decyzje w sprawie prokuratorów wojskowych z Poznania, którzy, jak pisały gazety, bez koniecznej decyzji sądu chcieli, aby teleoperatorzy ujawnili im esemesy m.in. dziennikarzy.
Seremet miał zapoznać się z wynikami kontroli działań poznańskiej prokuratury wojskowej w śledztwie o przecieki. Według "Gazety Wyborczej", prokuratura ta sześć razy złamała prawo, żądając w 2010 roku, by operatorzy sieci komórkowych ujawnili jej treść esemesów dziennikarzy oraz prokuratorów prowadzących śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej. Operatorzy tych danych nie udostępnili, bo tajemnicę korespondencji można uchylić tylko za zgodą sądu, której w tej sprawie nie było.
W ubiegłym tygodniu prokuratura generalna poinformowała, że czynności przeprowadzane przez poznańskich prokuratorów - m.in. sprawdzanie billingów dziennikarzy - bada Prokuratura Apelacyjna w Warszawie.
Śledztwo w sprawie "ujawnienia osobie nieuprawnionej informacji stanowiącej tajemnicę służbową" oraz "rozpowszechnianie publiczne wiadomości pochodzących z postępowania przygotowawczego" dotyczącego katastrofy smoleńskiej wszczęła Prokuratura Okręgowa w Poznaniu. W czerwcu ubiegłego roku trafiło ono do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Podejrzewany o przeciek był nadzorujący śledztwo smoleńskie prokurator Marek Pasionek z NPW. Został on zawieszony w obowiązkach, czeka go też postępowanie dyscyplinarne.
Pod koniec 2011 r. warszawska prokuratura umorzyła wszystkie pięć wątków śledztwa, w tym co do rzekomego ujawnienia informacji dziennikarzom przez Pasionka.
W końcu grudnia "Rzeczpospolita" napisała, że wojskowi prokuratorzy analizowali billingi i esemesy dziennikarzy śledczych Macieja Dudy z TVN24.pl i Cezarego Gmyza z "Rz". "Rz" podała, że prokurator wojskowy zażądał od operatorów telefonicznych wykazu wszystkich połączeń dziennikarzy z ponad połowy 2010 r., zwrócił się też o wykaz oraz treść otrzymanych i wysyłanych przez nich esemesów. Płk Przybył w ubiegłym tygodniu odnosząc się do tej publikacji, zaznaczał, że informacje podane przez "Rz" są nierzetelne, a w części nieprawdziwe.
PAP