Tej nocy co roku śpimy o godzinę krócej, a to dlatego, że przestawiamy zegarki z godziny 2.00 na 3.00. Zaczynamy w ten sposób funkcjonowanie w ramach czasu letniego. Możliwe, że to ostatni raz, kiedy mieszkańcy Polski zostali wyrwani ze snu niespodziewanym dźwiękiem budzika. W Sejmie RP procedowany jest projekt Polskiego Stronnictwa Ludowego, który ostatecznie zrywa z zasadą zmiany czasu z zimowego na letni i z letniego na zimowy.
W myśl jego zapisów od 1 października 2018 roku w Polsce przez cały rok obowiązywałby czas letni. Co więcej, w sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych spotkał się on z akceptacją wszystkich klubów, co w obecnym parlamencie nie jest częstą sytuacją.
– Zmiana czasu była dobrym pomysłem, ale na początku XX wieku, kiedy ją wprowadzano. Wtedy głównie energię zużywano na oświetlenie mieszkań po zmroku. Dziś większość energii w domach pożerają kuchnie, komputery lub telefony. A więc przedmioty, których używamy bez względu na porę dnia i występowanie naturalnego światła słonecznego – mówi „Naszemu Dziennikowi” ekonomista dr Marian Szołucha.
Chaos na kolei
I choć od pierwszej zmiany czasu minęło już sto lat, niezmiennie towarzyszy jej jedno zjawisko: chaos.
– Z biegiem lat zmiana czasu stała się coraz bardziej uciążliwa, a to za sprawą postępu informatycznego. Dwa razy do roku transport – oparty na komputeryzacji – przeżywał problemy związane z koordynacją. Podobnie w innych ważnych dla gospodarki branżach. I tak zamiast zysków mamy straty, a w najlepszym wypadku chaos – wyjaśnia dr Szołucha.
W likwidacji zmiany czasu padają nie tylko argumenty ekonomiczne, ale też zdrowotne. Nasz organizm funkcjonuje według własnego zegara biologicznego i mija wiele dni, zanim przyzwyczai się do zmiany rytmu dnia. Bez wątpienia odbija się to na kondycji wielu z nas. Swoje problemy ze zmianą czasu ma także wieś. Zwraca na to uwagę pan Ryszard, rolnik z okolic Wyszkowa.
– Krowom nie wytłumaczy się, że zmieniamy czas i pory karmienia czy dojenia będą inne. To ma na nie wpływ – mówi nasz rozmówca. Jednakże na całoroczne funkcjonowanie w czasie letnim nie patrzy ze zbyt dużym optymizmem. – Pracę na wsi zaczynamy wcześnie rano. Z praktycznego punktu widzenia lepiej dla nas jest, gdy słońce wstaje jak najwcześniej i możemy zaczynać dzień w naturalnym świetle. Dlatego lepiej by było, gdybyśmy mogli pozostać przy czasie zimowym, podczas którego dzień zaczyna się i kończy wcześniej – wyjaśnia pan Ryszard.
Zmiana czasu to nie tylko problem naszego podwórka, ale zainteresował się nim także Parlament Europejski. W lutym tego roku europarlamentarzyści przyjęli rezolucję, w której domagają się przeprowadzenia dogłębnej oceny dokonującej się dwa razy do roku zmiany czasu. Stwierdzają w niej, że jeżeli to konieczne, należy zmienić przepisy.
W czwartek Sejm nie zgodził się na rozszerzenie porządku dziennego obrad o sprawozdanie komisji dotyczące tego zagadnienia. Choć projekt PSL musi jeszcze poczekać, to wielce prawdopodobne, że niedzielna zmiana czasu jest naszą ostatnią. – Jestem zwolennikiem prostych rozwiązań, które ułatwiają życie obywatelom, a nie wprowadzają komplikacje. Świat tak jest ułożony, że pory roku się zmieniają, a wszelkie kombinacje z zegarem burzą ten porządek. Jestem więc zwolennikiem rezygnacji ze zmiany czasu. Podobnie jak ja myśli wielu moich kolegów i koleżanek z ław poselskich. Dlatego prawdopodobne jest to, że wkrótce czeka nas koniec systemowego przestawiania wskazówek zegara – podkreśla w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” poseł Andrzej Maciejewski (Ruch Kukiz’15), członek sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych.
Rafał Stefaniuk
"Nasz Dziennik"