Prognoza ta obejmuje 28 państw unijnych, łącznie z Chorwacją.
Najwięcej jabłek w UE produkują Polska i Włochy. W 2012 r. zbiory w naszym kraju były na poziomie 2,9 mln ton, a we Włoszech wyniosły ponad 1,9 mln ton. Kolejne miejsce zajmuje Francja (1,5 mln ton) oraz Niemcy (800 tys. ton). Najniższe zbiory mają Łotwa, Szwecja i Dania.
Według WAPA, największy spadek produkcji w 2013 roku spodziewany jest na Węgrzech (o 21 proc.), w Niemczech i Grecji. Najbardziej zaś wzrośnie produkcja w Słowenii (o 69 proc.), Chorwacji, Wielkiej Brytanii i w Czechach. W Polsce zbiory jabłek będą o 10 proc. wyższe niż w 2012 r.
Natomiast polscy eksperci oceniają, że produkcja jabłek w naszym kraju będzie mniejsza niż rok wcześniej i wyniesie 2,6 mln ton. Jednak przy zbiorach powyżej 2,5 mln ton zajmujemy i tak pierwsze miejsce w Europie, a trzecie na świecie po Chinach (25 mln ton) i USA (5 mln ton).
W Polsce, dużo produkuje się tzw. jabłek przemysłowych - ich udział wynosi 50-60 proc. i jest najwyższy na świecie. Ponad 95 proc. tych jabłek przerabia się na sok zagęszczony. W 2012 r. wyprodukowano w naszym kraju rekordową ilość soku - ponad 300 tys. ton. Ok. 90 proc. soku zagęszczonego idzie na eksport. W przeliczeniu na jednego mieszkańca, Polska jest światowym liderem w produkcji zagęszczonego soku jabłkowego.(PAP)
Komentarze
Być może. Ja jednak Pieniżąkowi zarzucam zniszczenie polskich gatunków jabłek znanych z dziada pradziada: szarych i złotych renet, malinówek, pąsówek, kogutek, talerzyków, w imię forsowania kołchozowych upraw, które, owszem, tanie, ale ze względu na to, że przywleczone z innych krajów, nie mają własnej odporności na polską "biosferę" i wymagają chemicznej "pielęgnacji". Choć Ojciec nigdy nie "pryskał" sadu (poza jednym razem, kiedy dał się namówić postępowemu kuzynowi), w szarej renecie nie widziałem nigdy robaka. W złotych renetach i malinówkach, podobnie jak w papierówkach zdarzały się czasem, ale dość rzadko. Nie było też na tych starych odmianach gorzkich plam. Za to na jednej "miczurinówce", którą Tato zaszczepił w ramach eksperymentu - aż roiło się od nich. Wiadomo - nie "pryskane"!
Z kielbasa juz inna sprawa.Ta nie rosnie na drzewie - no chyba ze wyborcza od politykierow.
Dopuki Polska nie weszla do UE miala jedne z najbardziej restrykcyjnych zapisow co i ile ma byc w kielbasie.Ta zwyczajna z lat 1960-1980 naprawde byla dobra.Obecnie moje posilki w 90% skladaja sie z warzyw,kasz i ziemniakow + zsiadle mleko.Okazuje sie ze proste jedzenie jest najzdrowsze.
Rowniez Pozdrawiam.
Faktycznie, teraz powodzi mi się nieźle (choć nie zakładałbym się, czy w sensie liczb bezwzględnych jestem bogatszy od rencistów i emerytów...
Jednak był czas, kiedy mówiąc oględnie, żyłem bardziej niż skromnie, jednak zapewniam Cię, że i wtedy moja rodzina i ja nie braliśmy do ust kiełbasy zwyczajnej. Po prostu: "z dobrze poinformowanych źródeł" wiem, co w niej jest!
-
A jabłka - cóż, nie ja przekonywałem przed chwilą, że "wyroby pieniążkopodobne" są smaczne. Teraz twierdzisz, że to kwestia nie smaku a... zasobności portfela.
Pozdrawiam
Na kiełbasę zwyczajną też jest popyt.
Ale faktycznie: de gustibus non disputandum est.
Pozdrawiam.
Za jablkami nie przepadam,ale wisnie,czeresnie czy sliwki juz tak.Super sa tez jezyny.
Lepszy niż Miczurin, powiadasz? Ano poczytajmy:
"W latach stalinizmu w Polsce (Pieniążek - przyp ro) był aktywnym propagatorem miczurinizmu, którego twórcę określał jako wielkiego Przeobraziciela Przyrody oraz przeciwnikiem chromosomowej teorii dziedziczności amerykańskiego noblisty Morgana i ogólnie nowoczesnej genetyki, którą określał jako reakcyjną biologię morganowską".
Pozdrawiam
Nie ma już tego sadu. Podzielili parcelę, nowy właściciel wybudował dom. Płakałem, kiedy wycinał tę śliweczkę i tę drugą, obok, tak samo smaczną, tylko zieloną...
Zrazy nic nie dały! Zaszczepione na młodych węgierkach smakowały, owszem...
I niektóre jabłka - ładnie się nazywają: idaret, golden, makintosz. Z angielska też smakują... Jedne lepiej, jak chcesz, drugie gorzej.
Kupuję zielone chilijskie. Takie jak na zdjęciu do artykułu. Podejrzewam zresztą, że zdjęcie zrobiono chilijskim, kupionym w hipermarkecie. Te przynajmniej, choć trzy razy droższe, są namiastką świeżo zerwanych renet (gdy pestki jeszcze raczej białe, niż brązowe, malinówek (tych prawdziwych, po przekrojeniu z cieniutkim czerwonym sercem wokół gniazda nasion), papierówek wreszcie - przez dwa trzy dni, tuż zanim kruche zaczną same spadać.
Też jestem spożywczym patriotą: golden, makintosz, idaret - te "pieniążki" nie pochodzą z mojej Ojczyzny.
Pozdrawiam.
Wychowałem się w sadzie. Jabłka, gruszki, śliwki... mój Boże, śliwki! Nigdy już potem nie jadłem takich śliwek!!! Ach, gdyby się dało słowami opisać smak. Fioletowe kule, miąższ twardy, a jednocześnie soczysty, pestka lekko odchodząca, aromat... smak... Najdelikatniejsze dojrzałe bułgarskie brzoskwinie smakowały przy nich jak mamałyga.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.