W poniedziałek minister zdrowia Bartosz Arłukowicz otrzymał pisemne wyjaśnienia od dyrektora LPR Roberta Gałązkowskiego. Znalazła się w nich informacja, jak wyglądał kontakt między LPR a lekarzem dyżurnym oraz jakie dokumenty i procedury obowiązują w lotniczym pogotowiu.
"Niezależnie od przedstawionych przez LPR wyjaśnień, minister w poniedziałek wszczął kontrolę w LPR w zakresie odmowy transportu lotniczego pacjenta z SPZOZ w Gostyniu" - poinformowała rzeczniczka resortu Agnieszka Gołąbek.
Arłukowicz zwrócił się też o dokonanie kontroli całego postępowania dotyczącego rannego dziecka, przede wszystkim w szpitalu w Gostyniu, do wojewody wielkopolskiego Piotra Florka. Prośbę o wyjaśnienia otrzymało też starostwo powiatowe. Minister poprosił też o współpracę konsultantów krajowych w dziedzinach medycyny ratunkowej i chirurgii dziecięcej.
Zbadanie sprawy zapowiedziała też prezes Narodowego Funduszu Zdrowia Agnieszka Pachciarz. "Przedmiotem sprawdzenia, po pierwsze, musi być postępowanie pogotowia lotniczego, czy były podstawy, żeby odmówić tego transportu, a po drugie, postępowanie wewnątrz szpitala, czyli zabezpieczenie w transport sanitarny" - powiedziała Pachciarz. Oceniła, że do takiej sytuacji jak w Gostyniu nie powinno dojść.
Kontrole - w szpitalu w Gostynie oraz firmie Falck, która świadczy usługi ratownictwa medycznego w tym powiecie - wszczął wielkopolski oddział NFZ. Wyniki mają być znane w ciągu dwóch dni. Według szefa NFZ w Poznaniu, Karola Chojnackiego, szpital w Gostyniu powinien posiadać własny transport sanitarny, którym w razie potrzeby może przewozić pacjentów do innej placówki.
Dyrektor LPR Robert Gałązkowski na zwołanej po południu konferencji podkreślił, że podtrzymuje decyzję dyspozytora o braku możliwości transportu rannego chłopca między szpitalami w Gostyniu i Poznaniu, ponieważ w tej pierwszej placówce nie ma lądowiska przyszpitalnego.
Gałązkowski powiedział m.in., że - wbrew sugestiom dyrektora szpitala w Gostyniu - śmigłowiec nie mógł lądować na stadionie w tym mieście, choć w przeszłości lądowały tam maszyny LPR. "Wymogi, które kiedyś były stawiane dla takich miejsc, na których śmigłowiec może wykonywać transport, były dużo mniejsze niż są obecnie" - powiedział Gałązkowski. Tłumaczył, że to miejsce jest obecnie przeznaczone do wykonywania lotów ratunkowych w nocy, a tymczasem prawo lotnicze rozróżnia kryteria akceptowalnego poziomu ryzyka w zależności, czy lot odbywa się do wypadku, czy też do miejsca, gdzie pacjent znajduje się pod opieką.
W tym pierwszym przypadku - mówił Gałązkowski - przepisy pozwalają na większy poziom ryzyka, zdarza się, że załoga nie jest w stanie przewidzieć, gdzie będzie lądowała. Tymczasem w transporcie między szpitalami przepisy nakazują, by miejsce lądowania spełniało określone wymogi. "Innymi słowy, przepis mówi tyle: jeżeli pacjent jest pod opieką lekarzy, nam nie wolno ponosić podwyższonego ryzyka (...) Transport szpitalny musi być robiony dużo bezpieczniej niż lot do wypadku" - mówił.
Dyrektor LPR podkreślił też, że za lot wbrew przepisom pilotowi grozi odpowiedzialność karna, a operatorowi, np. LPR, odebranie certyfikatu lotniczego. Podkreślił, że bezpieczeństwo wykonywanych zadań to bezpieczeństwo pacjentów i załóg.
Stan 5-letniego dziecka, które w niedzielę zostało przewiezione do Poznania specjalistyczną karetką, jest wciąż bardzo ciężki - życie chłopca jest zagrożone. Leży on na oddziale intensywnej terapii, jeszcze w poniedziałek ma zapaść decyzja, czy przejdzie kolejną operację.
W sprawie postępowanie sprawdzające prowadzi policja na zlecenie prokuratury z Gostynia.
PAP