W 2008 r. prezes PiS powiedział, że Kaczmarek "to był po prostu człowiek drugiej strony, jak to niektórzy nazywają - taki +śpioch+. To jest nawiązanie do agenta śpiocha. Ktoś przez wiele lat nie wypełniał swojej funkcji, potem dostaje sygnał i zaczyna pracować jako agent". "Otóż, on rzeczywiście bardzo zręcznie się wkupił w łaski naszego środowiska, parę rzeczywistych spraw załatwił, bo to bardzo sprawny i inteligentny człowiek, a następnie zaczął różnych układów bronić i dzięki temu różne śledztwa nagle się okazywały niemożliwe, choćby to paliwowe" - mówił Kaczyński.
Kaczmarek wytoczył za to liderowi PiS dwa procesy - karny i cywilny. Teraz wycofa on z sądów obie te sprawy. Nie wiadomo, do czego zobowiązał się na mocy ugody Kaczyński. Kaczmarek wiele razy mówił wcześniej, że warunkiem pojednania byłoby przeproszenie go przez Kaczyńskiego.
"Pan Kaczmarek jest usatysfakcjonowany" - powiedział PAP mec. Mieczysław Hebel. "Strony zawarły porozumienie, więcej nie mogę powiedzieć" - dodał pełnomocnik Kaczyńskiego mec. Grzegorz Kuczyński.
Jeszcze w poniedziałek Kaczmarek za zamkniętymi drzwiami Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy składał zeznania jako oskarżyciel prywatny w procesie karnym. O przesłuchanie - mimo toczących się negocjacji - wnosił mec. Hebel. Nie sprzeciwiał się temu obrońca nieobecnego w sądzie Kaczyńskiego, mec. Bogusław Kosmus. Przesłuchanie było niejawne, bo Kaczmarek miał mówić o swoich działaniach jako funkcjonariusza publicznego - co jest objęte tajemnicą służbową.
W prywatnym akcie oskarżenia Kaczmarek zarzucił Kaczyńskiemu, że pomówił go w mediach o właściwości, które "mogą poniżyć go w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danej działalności". Artykuł 212 par. 2 Kodeksu karnego przewiduje za taki czyn grzywnę, karę ograniczenia wolności albo do roku więzienia. Zgodnie z nim nie popełnia przestępstwa ten, kto "rozgłasza prawdziwy zarzut dotyczący postępowania osoby pełniącej funkcję publiczną lub służący obronie społecznie uzasadnionego interesu".
"Wszystko podtrzymuję" - mówił Kaczyński, gdy 2009 r. zrzekł się immunitetu poselskiego do tej sprawy. Zapowiedział wtedy, że jako oskarżony zamierza skorzystać z prawa przedstawienia sądowi "informacji, które mają charakter ściśle tajny". Lider PiS składał wyjaśnienia w tym procesie, także niejawnie.
Sprawa na rozpoznanie czekała od trzech lat. Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia, dokąd w sierpniu 2008 r. wpłynął akt oskarżenia, uznał, że sprawą ma się zająć sąd dla m.st. Warszawy. Ten wystąpił do Sądu Apelacyjnego o przekazanie jej Sądowi Okręgowemu, czego SA odmówił. Kolejny sędzia w styczniu 2011 r. umorzył sprawę ze względu na "brak znamion czynu zabronionego". Decyzję tę uchylono na wniosek Kaczmarka. Nowy sędzia Maciej Jabłoński skierował Kaczyńskiego na badania psychiatryczne, co lider PiS uznał za skandal. W czerwcu ub.roku SR - na wniosek obrony - wyłączył Jabłońskiego ze sprawy. Nowy sędzia odwołał badania Kaczyńskiego i wystąpił do SA o przekazanie sprawy do SO - czego SA ponownie odmówił.
Na mocy ugody zakończy się też cywilny proces wytoczony przez Kaczmarka za te same słowa prezesowi PiS (jest także niejawny). Kaczmarek żądał przeprosin; prezes PiS miałby też wpłacić 10 tys. zł na Caritas. Pozwany wnosił o oddalenie pozwu.
W procesie cywilnym pozwany musi dowieść swoich twierdzeń - w procesie karnym to strona oskarżająca musi przedstawić dowody winy podsądnego.
Kaczmarka odwołano na wniosek premiera Kaczyńskiego z funkcji szefa MSWiA w sierpniu 2007 r., bo "znalazł się w kręgu podejrzenia" w sprawie domniemanego przecieku z akcji CBA w resorcie rolnictwa. ABW zatrzymała go pod koniec sierpnia 2007 r., razem z b. szefem policji Konradem Kornatowskim i ówczesnym szefem PZU Jaromirem Netzlem. Miał zarzut zatajenia spotkania z Ryszardem Krauzem w hotelu Marriott w lipcu 2007 r. i utrudniania śledztwa w sprawie przecieku z akcji CBA. Śledztwa te prokuratura umorzyła ostatecznie w 2009 r.
Jeszcze w 2007 r. sąd uznał zatrzymanie Kaczmarka za bezpodstawne - ostatnio sąd przyznał mu za to od państwa 20 tys. zł zadośćuczynienia (chciał 100 tys. zł). Domaga się on ponadto od państwa 5-milionowego odszkodowania za całą sprawę.
Łukasz Starzewski (PAP)