Dzięki pracowitości i zaradności rodziców (mama woziła do Wilna chleb, jajka i sery własnego wyrobu) w domu niczego nie brakowało. A zdarzało się nawet, że do kolekcji samodzielnie zrobionych zabawek dołączał miś czy samochodzik kupiony w sklepie. Już we wczesnym dzieciństwie kiełkowała myśl, że jednak nauczyciel to jest ktoś!
– Nie bardzo miałam pojęcie na czym polega praca nauczyciela, ale od dziecka moja ulubiona zabawa polegała na tym, że sadzałam wszystkie lalki i misie na podłodze i tłumaczyłam im różne sprawy, opowiadałam zasłyszane od mamy bajki. Tak więc moja decyzja o podjęciu nauki w szkole pedagogicznej raczej nie była dla nikogo zaskoczeniem – wspomina Krystyna Miselienė.
Zanim jednak przyszła pedagog stanęła za nauczycielskim biurkiem, musiała sama pójść do szkoły. Dla wielu polskich rodzin był to bardzo trudny czas bowiem w ławkach litewskiej szkoły (jedynej w Darkuszkach) zasiadły polskie dzieci, zupełnie nie rozumiejące o czym się do nich mówi.
– Pamiętam, jak siedziałam nad książką i nie mogłam zrozumieć ani słowa z tego, co czytałam, płakałam ja, płakała ze mną mama... Litewskie słowa, skropione naszymi łzami, wcale nie chciały wchodzić do głowy. Na szczęście nie było wtedy takich nacjonalistycznych poglądów, nauczyciele byli wyrozumiali i starali się nam pomóc – opowiada zasłużona nauczycielka.
Po ukończeniu szkoły w Darkuszkach czternastoletnia Krysia podjęła decyzję o kontynuowaniu nauki w Szkole Pedagogicznej w Trokach, w dodatku w języku polskim!
– Bardzo się bałam, że się nie dostanę, bo po pierwsze było wielu kandydatów, po drugie egzamin z literatury i języka polskiego był dla mnie raczej nie do zdania. A jednak zostałam przyjęta. Tato pomógł mi znaleźć w Trokach mieszkanie i rozpoczęłam samodzielne życie. Po dwóch latach szkoła została przeniesiona do Nowej Wilejki i w 1959 roku uzyskałam kwalifikacje do wykonywania zawodu nauczyciela – opowiada Krystyna, zastanawiając się jak zmienił się świat, bo dziś raczej nikt spokojnie nie wysłałby na stancję takiej młodej dziewczyny.
Nauczyciel – to brzmi dumnie
Marzenie z dzieciństwa się spełniło. Absolwentka pedagogiki otrzymała propozycję pracy w swojej dawnej szkole w Darkuszkach. Życie zaczęło rytmicznie toczyć się wokół pracy – uczniów ich codziennych trosk i radości. We wspomnieniach wychowanków pani Krysia zapisała się jako nauczyciel z powołania. O takiej jak ona Janusz Korczak pisał: rozumny wychowawca nie dąsa się, że nie rozumie dziecka, ale rozmyśla, poszukuje, wypytuje dzieci. One go pouczą, by ich nie urażał zbyt dotkliwie – byle chciał się uczyć. Uczyła się od dzieci postrzegania świata ich oczyma, a sama przekazywała im swoje światełko, żeby im nieco jaśniej było.
W karierze zawodowej na krótko Krystyna Miselienė zatrzymała się w szkole w Kwakszach. Zamieszkała wówczas w rodzinie męża, bowiem w tym czasie stanęła na ślubnym kobiercu z nauczycielem geografii Michałem Miselisem. Niewygody z dojazdem do szkoły, pojawianie się na świecie dzieci (synów Eugeniusza i Ryszarda) dały asumpt do przyjęcia propozycji pracy w nowo wybudowanej szkole w Jawniunach.
Najpierw była to funkcja doradcy zawodowego, później wicedyrektora. W 1973 roku Krystyna Miselienė objęła stanowisko dyrektor szkoły i przez 24 lata, do emerytury, uczyła biologii i chemii, a jednocześnie kierowała polsko-litewską placówką w Jawniunach.
W międzyczasie kontynuowała studia w Instytucie Pedagogicznym na wydziale biologiczno-chemicznym. Urodziła trzecie dziecko – córeczkę Jolantę i umiejętnie łączyła wszystkie zadania jakie stanęły przed nią: matki, żony, nauczyciela i dyrektora.
Dwie hostie na języku
Koegzystencja Polaków i Litwinów na Ziemi Szyrwinckiej od zawsze uzmysławiała potrzebę tolerancji i szacunku. Uczniowie mówili o tym samym, tylko różnymi językami. Ich potrzeby oscylowały raczej wokół wspólnych zabaw i napisania dobrze sprawdzianu z przedmiotu, a nie zastanawiania się dlaczego ktoś mówi po polsku, a ktoś inny po litewsku. To zgodne współistnienie obok siebie dwóch – różnych zdawałoby się kultur – jest wielką zasługą sprawnego żeglowania dyrektor, która tak prowadziła ster, by każdy czuł się ważny. A to wspólne świętowanie, wyjazdy, to lekcje, na których mówiło się o podobieństwach, a mniej o różnicach. Dzisiaj powinniśmy czerpać z mądrości tych pedagogów, którzy znaleźli klucz do pojednania i umieli otworzyć umysły na wiedzę, a nie na wyszukiwanie problemów.
Taka jest właśnie Krystyna Miselienė. Otwarta na ludzi, potrafiąca wsłuchać się nie tylko w ich słowa, ale również w bicie ich serc. Spłoszonemu doda odwagi, strwożone uspokoi, radosne wzbogaci szczerym uśmiechem. Nawet kiedy rozmawia z człowiekiem pokiereszowanym przez życie, spod warstw obojętności i zniechęcenia, wydobywa tęsknotę za ciepłem i troską. Taka jest we wspomnieniach uczniów i współpracujących z nią nauczycieli. Bo nigdy nie dzieli ludzi, ani ze względu na narodowość, ani na język, bo sama wie jak to jest... Zdecydowanie może powtórzyć za Alicją Rybałko: Język polski jest pełen szelestów, litewski zaś – pełen syków. Jak żmija na suchych liściach dwie hostie na moim języku.
Siła płynie z rodziny
Krystyna Miselienie zapytana o to, co jest najważniejsze w pracy nauczyciela wymienia dwa podstawowe warunki.
– Po pierwsze trzeba lubić swoją pracę, być do niej powołanym, po drugie trzeba kochać dzieci, starać się je zrozumieć. Ja zawsze podchodziłam do uczniów z szacunkiem, nawet jeśli coś zbroili, rozmawiałam z nimi, wspólnie szukaliśmy rozwiązania sytuacji. Bo kiedy wymaga się od dzieci, a samemu się czegoś nie wie, to nie ma co oczekiwać, że dziecko będzie posłuszne – radzi doświadczona pedagog.
I warto wsłuchać się w te słowa, bo całe życie Krystyny Miselienė jest potwierdzeniem tych przekonań.
W tym roku skończyła 75 lat. Jak sama mówi jest bardzo szczęśliwa, że ma dobre i treściwe życie. Jest dumna nie tylko ze swoich wychowanków, ale i najbliższej rodziny. Syn Eugeniusz i synowa Danguolė wychowali troje dzieci – Mindaugasa, Ernestę oraz Vilmę. Warto zaznaczyć, że wnuczki zainspirowane życiem babci, swą przyszłość też związały ze szkołą. Vilma uczy fizyki w szkołach w Bartkuszkach i Borskunach, a Ernesta studiuje na Litewskim Uniwersytecie Edukologicznym. Wychowują też swoje dzieci, a prawnuki pani Krysi: Daniela, Simonasa, Augustę oraz Oskara. Ryszard z Grażyną wychowali Linę i Tomasa, który niedawno ożenił się z Gretą. Jolanta i Leonard Urbanowiczowie są szczęśliwymi rodzicami Emilii, Łukasza i siedmiomiesięcznego Jakuba. Jola, którą pochłonęła praca naukowa (jest doktorem na Uniwersytecie Michała Romera, utworzyła nowy kierunek studiów, wydała podręcznik i monografię naukową dotycząca przedmiotu badań) podkreśla, że to mama jest dla niej największym autorytetem.
– Mama jest bardzo silną osobowością, nigdy nas nie krytykowała, a tylko wskazywała różne kierunki, pozwalała dokonywać wyboru, ale dyskretnie czuwała nad końcowym procesem. Łączy naszą rodzinę, zbiera przy wspólnym stole. Nie ma dnia, bym nie chciała zapytać ją o zdanie, często podejmując jakieś decyzje zastanawiam się, jak postąpiłaby mama. Jest naszym największym skarbem – z nutką czułości w głosie mówi Jolanta.
Owdowiała Krystyna przed trzema laty poślubiła Piotra Żygisa. Teraz on jest dla niej podporą w każdy – radosny i trudniejszy czas...
Emerytura nie jest bynajmniej nudnym i wydłużającym się okresem. Dopóki zdrowie pozwalało, pani Krysia zaangażowana była w zespole „Ale babki” występowała na wielu scenach, nawet w telewizji! Piotr Żygis ma własną kapelę.
Kiedy w ciche, jesienne wieczory stanie się pod oknem ich jawniuńskiego domu usłyszeć można pieśni – bo to bardzo rozśpiewane miejsce. Piotr gra na akordeonie, pani Krysia śpiewa i dziękuje Panu Bogu i ludziom za dary losu.
Monika Urbanowicz
"Rota"