W mediach mnożą się najróżniejsze spekulacje, gdzie może być Venckiene. Mówi się nawet, że mogła zwiać za granicę, np. do Australii (gdzie mieszka jej koleżanka) i poprosić tam o azyl polityczny. Przewodniczącej „Drasos kelias" grożą bowiem poważne konsekwencje ze strony organów praworządności Litwy, które w ferworze sporu o sprawowanie opieki nad niepełnoletnią córeczką brata niejednokrotnie obraziła, zelżyła i na wszelkie inne sposoby okazała im „nepagarbę". Inne przestępstwo inkryminowane posłance – to utrudnianie wykonywania orzeczenia sądowego i poturbowanie urzędnika w zamieszaniu, jakie nastąpiło w momencie przekazywania (a raczej wyrywania) dziecka od cioci dla mamy. Kara za takie przestępstwa dziarskiej kobiecinie grozi poważna, stąd pewnie jej nagłe zniknięcie. Venckiene, sędzina z zawodu, wie, że mściwa ręka praworządności dosięgnie ją z całą surowością.
Nie jestem adwokatem ani tym bardziej prokuratorem Venckiene, dlatego nie moim zadaniem jest szafowanie wyroków w tej budzącej wiele emocji i kontrowersji sprawie. Uwagę jednak chciałbym zwrócić na co innego. Dokładnie o takie same przestępstwo, co Venckiene, oskarżani są (albo przynajmniej muszą być) organizatorzy tzw. marszów patriotów. Jak wszyscy dobrze pamiętamy, Romualdas Ozolas i spółka nie otrzymali od stołecznego samorządu pozwolenia na przemarsz 11 marca aleją Giedymina. Sprawę przegrali też w sądzie. Mimo to buńczucznie i ostentacyjnie zapowiedzieli, że i tak przemarszerują wybraną przez siebie główną arterią Wilna. Innymi słowy, „patrioci" pokazali, że w nosie mają litewskie instytucje państwowe, urzędy, sądy. Z premedytacją złamali prawo, okazali na wszelkie możliwe sposoby „nepagarbę" sądowi. I co? I nic! W odróżnieniu od Venckiene, którą z zaciekłością ściga się za niewykonywanie orzeczenia sądu, „patriotycznym" hunbejwinom uchodzi takie same przestępstwo na sucho. Warto przy tym dodać, że niektórzy z „patriotów" są recydywistami, jeżeli chodzi o pomiatanie orzeczeniami sądowymi. Nie dalej jak rok temu wspomniany już filozof Romualdas O. organizował wiec pod Sejmem i, jak wyznaczone mu przez stołeczny samorząd miejsce do protestu nie spodobało się, to stwierdził sobie, że ma wszelkie pozwolenia...w głębokim poważaniu, a wiec zorganizuje tam, gdzie mu się podoba. Wtedy ostentacyjne złamanie prawa dla Ozolasa i kameradów skończyło sie wprawdzie rozprawą sądową, na której jednak prokuratura - postraszona plakatami z wyzwiskami przez zwolenników litewskich radykałów – spuściła uszy i uniewinniła jawnie kpiących sobie z prawa obrońców „tevyne".
Żyjemy zatem w kraju, gdzie listem gończym można ścigać posłankę za przestępstwo, które ulicznym radykałom jest przedmiotem do drwin i naśmiewania się z prawa.
Tylko w krajach trzeciego świata, które czasami pogardliwie nazywamy bananowymi, praworządność jest tak wybiórcza, służalcza i godna pożałowania.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.