Lizbona zamiast Nicei
Zgodnie z unijnym traktatem z Lizbony zmienia się sposób obliczania większości kwalifikowanej w Radzie UE, czyli w gronie ministrów państw Unii. Jest to główny organ decyzyjny w UE. Siła głosu każdego państwa ma w jeszcze większym stopniu niż dotychczas zależeć od liczby jego ludności. To oznacza wzmocnienie pozycji największego kraju unijnego, czyli Niemiec. Obowiązujący do tej pory system głosów ważonych, nazywany systemem nicejskim, w którym każdy kraj dysponował określoną z góry liczbą głosów, zastąpiony został przez system podwójnej większości. Do podjęcia decyzji potrzebne będzie teraz poparcie co najmniej 55 proc. państw członkowskich, reprezentujących co najmniej 65 proc. ludności UE. Przewidziano, co prawda, mniejszość blokującą, którą mogą utworzyć co najmniej cztery państwa członkowskie, reprezentujące ponad 35 proc. ludności UE, ale będzie to niezwykle trudno osiągnąć małym państwom. A będzie to wręcz niemożliwe w przypadku sprzeciwu kilku największych graczy europejskich, bo arytmetyka jest tu bezlitosna. Na otarcie łez, na niecałe trzy lata, dano unijnym "maluchom" chusteczkę. Jeszcze do 31 marca 2017 roku obowiązywać ma rozwiązanie przejściowe, które przewiduje, że każde państwo będzie mogło poprosić o to, by głosowanie odbyło się na starych zasadach. Marna to jednak pociecha dla małych i średnich państw, bo traktatowa gilotyna i tak spadnie, tyle, że na raty, odcinając je od realnego wpływu na najbardziej strategiczne decyzje we Wspólnocie.
Prawo silniejszego
System nicejski dowartościowywał sytuację średnich i mniejszych państw członkowskich. Dla przykładu, Litwa miała 7 głosów, Polska 27 a Niemcy 29. Sprawiał, że były one cenionymi partnerami w zawieraniu koalicji oraz czasami potrzebnym argumentem, gdy chciano odwoływać się do mniejszości blokującej. System nicejski miał też inne korzystne strony, uniemożliwiał krajom dużym częste blokowanie inicjatyw potrzebnych tzw. nowej Unii. Pod rządami Traktatu Lizbońskiego zasady zmieniają się na korzyść krajów ludnych stając się swoistym prawem silniejszego. Faktyczny głos Polski czy Litwy będzie mniej ważył w Radzie i trudniejsze będzie budowanie poparcia bądź sprzeciwu wokół inicjatyw dla nas ważnych i żywotnych. Wymagać to będzie większego wysiłku, nauczenia się misternej gry decyzyjnej i budowania koalicji państw w nowych, mniej korzystnych warunkach. Z kolei krajom o największej liczbie ludności łatwiej będzie budować koalicje sprzeciwu. Jest to efekt zbyt pochopnej i zbyt szybkiej zgody na obecny traktat w naszych krajach. I tak oto, poniekąd sami, zafundowaliśmy sobie więcej Niemiec w Unii. Gary Lineker powiedział kiedyś, że "piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy". Trawestując to powiedzenie rzekłbym dzisiaj tak: Unia Europejska to taka instytucja, w której 28 państw głosuje, a na końcu i tak wygrywają Niemcy. Wygląda na to, że podczas pisania Traktatu z Lizbony większość krajów dała się ograć, a ratyfikując go strzeliła sobie klasycznego samobója.
dr Bogusław Rogalski, politolog
Doradca EKR ds. międzynarodowych w Parlamencie Europejskim
Komentarze
dzienniku Rzeczpospolita.Tytuł wymowny Litwo! rozczarowanie moje. Oto fragment:
„W Warszawie pomysły na poprawę stosunków polsko-litewskich się wyczerpały. Pozostaje bezradne oczekiwanie na przemianę w wileńskich elitach.Nie da się ukryć – litewskie elity polityczne są w znacznej części antypolskie. Niezależnie od tego, co mówią, obiecują, wpisują do programów, gdy przychodzi do głosowania w ważnych dla Polski i Polaków sprawach, zwycięża ponadpartyjna opcja nacjonalistów. Niestety, upływ czasu, wymieranie pokolenia pamiętającego trudne przedwojenne i wojenne relacje nic w tej sprawie nie zmieniły. Nie wpłynęła na to przynależność Litwy, wraz z Polską, do Unii Europejskiej i NATO. Nic nie wskazuje też na to, by otrzeźwiający skutek miało dzielone przez oba kraje zagrożenie ze strony Rosji.Prawie wszystko rozbija się o prawa mniejszości polskiej.”
ta cała unia to jest komedia. taka w wersji czarnego humoru.
Coraz częściej pojawiają się głosy, że UE prędzej czy później się rozpadnie. Czyli wtedy nie będzie ani europejskiej wspólnoty niemieckiej ani żadnej innej. Za to być może odrodzą się w pełni niezawisłe państwa, złączone współpracą gospodarczą. To może wyjść wszystkim na dobre.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.