Po zdradzieckim napadzie ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku do niewoli sowieckiej na przeciągu miesiąca dostało się od 230 do 250 tysięcy polskich żołnierzy, wśród których było 10 tysięcy oficerów. W sytuacji trwającej agresji Ławrientij Beria powołał Zarząd do Spraw Jeńców Wojennych i Internowanych przy NKWD oraz wydał rozkaz utworzenia sieci obozów dla jeńców wojennych.
Na początku października 1939 roku władze sowieckie zaczęły zwalniać część jeńców – szeregowców. W tym samym czasie podjęto decyzję o utworzeniu dwóch „obozów oficerskich” w Starobielsku i Kozielsku oraz obozu w Ostaszkowie, przeznaczonego dla funkcjonariuszy policji, KOP (Korpusu Ochrony Pogranicza) i więziennictwa.
Pod koniec lutego 1940 roku w obozach więziono 6192 policjantów i funkcjonariuszy wyżej wymienionych służb oraz 8376 oficerów. Wśród tych ostatnich dużą grupę stanowili oficerowie rezerwy, powołani do wojska wraz z wybuchem wojny. Większość z nich to byli przedstawiciele inteligencji: lekarze, prawnicy, nauczyciele szkolni i akademiccy, inżynierowie, dziennikarze, działacze społeczni i polityczni, urzędnicy państwowi i samorządowi, ziemianie. Byli też wraz z nimi kapelani katoliccy, prawosławni, protestanccy oraz wyznania mojżeszowego.
5 marca 1940 roku Biuro Polityczne Komitetu Centralnego WKP(b) podjęło decyzję o zamordowaniu 25700 polskich obywateli wziętych do niewoli i aresztowanych po agresji sowieckiej 17 września, znajdujących się w obozach jenieckich. Ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ławrientij Beria określił ich jako „zatwardziałych, nierokujących poprawy wrogów władzy sowieckiej” i wnioskował o rozpatrzenie ich spraw w trybie specjalnym, z „zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary – rozstrzelania”. Zaznaczył też, że sprawy należy rozpatrzyć bez wzywania jeńców i bez przedstawiania im zarzutów, decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia. Formalnie wyroki miały być wydawane przez Kolegium Specjalne NKWD.
Wnioski przedstawione przez Berię zostały w całości przyjęte, a na jego piśmie znalazły się aprobujące podpisy Józefa Stalina – sekretarza generalnego WKP(b), Klimenta Woroszyłowa - marszałka ZSRS i komisarza obrony, Wiaczesława Mołotowa - przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych, komisarza spraw zagranicznych i Anastasa Mikojana wiceprzewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych i komisarza handlu zagranicznego. Była też na piśmie zrobiona ręczna notatka: Kalinin – za, Kaganowicz – za” (Michaił Kalinin - przew. Prezydium Rady Najwyższej ZSRR – teoretycznie głowa państwa sowieckiego; Łazar Kaganowicz – wiceprzew. Rady Komisarzy Ludowych i komisarz transportu i przemysłu naftowego).
Likwidacja i deportacja – sowiecki sposób na „wrogi element”
3 kwietnia 1940 roku Sowieci przystąpili do likwidacji obozu w Kozielsku, a 5 kwietnia – obozów w Ostaszkowie i Starobielsku. Przez następnych sześć tygodni polskich jeńców wywożono z obozów grupami – łącznie 14587 osób – do miejsc, gdzie byli zabijani. Mordy trwały od początku kwietnia do trzeciej dekady maja. 4404 osoby z Kozielska Sowieci zamordowali w Katyniu; 3896 osób ze Starobielska - strzałem w tył głowy – podobnie jak w Katyniu – zabito w więzieniu w Charkowie; 6287 osób z obozu w Ostaszkowie zostało zamordowanych w Kalininie. Ciała zabitych Polaków pochowano w Lesie Katyńskim, na przedmieściach Charkowa i w Miednoje. Z tych obozów ocalało - z różnych względów - jedynie 395 osób, które skierowano do obozu Pawliszczew Bor, a następnie do Griazowca.
Na mocy decyzji z 5 marca 1940 roku zamordowano również 7305 Polaków przebywających w więzieniach na terenach wcielonych do ZSRS: 3435 osób zamordowano na Ukrainie (ich groby, prawdopodobnie, znajdują się w Bykowni pod Kijowem); około 3800 na Białorusi (pochowanych, prawdopodobnie, w Kuropatach pod Mińskiem). Większość z nich stanowili aresztowani działacze konspiracyjnych organizacji, oficerowie nie zmobilizowani we wrześniu 1939 roku, urzędnicy państwowi i samorządowi oraz „element społecznie niebezpieczny” z punktu widzenia władz sowieckich.
W nocy z 12 na 13 kwietnia 1940 roku, w czasie, kiedy NKWD mordowało polskich jeńców i więźniów, ich rodziny stały się ofiarami masowej deportacji w głąb ZSRR przeprowadzonej przez władze sowieckie. Decyzje o jej zorganizowaniu Rada Komisarzy Ludowych podjęła 2 marca 1940 roku. Według danych NKWD, w czasie dokonanej wówczas wywózki zesłano łącznie około 61 tys. osób, głównie do Kazachstanu.
Zagmatwane drogi ujawniania zbrodni
13 kwietnia 1943 roku o godz. 9.15 czasu nowojorskiego radio w Berlinie nadało wiadomość: „Ze Smoleńska donoszą, że miejscowa ludność wskazała władzom niemieckim miejsce tajnych egzekucji masowych, wykonywanych przez bolszewików, gdzie GRU wymordowało 10.000 polskich oficerów. Władze niemieckie udały się do miejscowości Kosogory, będącej sowieckim uzdrowiskiem położonym o 16 km na zachód od Smoleńska, gdzie dokonały strasznego odkrycia. (…)” Tak świat otrzymał pierwszą informację publicznie nadaną o mordzie na polskich jeńcach wojennych.
A jeszcze w grudniu 1941 roku Stalin, zapytany podczas spotkania z generałem Władysławem Sikorskim i Władysławem Andersem o los polskich oficerów, odpowiedział, że zbiegli do Mandżurii. Po odkryciu grobów nadal nie przyznawał, że była to zbrodnia NKWD. Reakcją Związku Radzieckiego na zwrócenie się 15 kwietnia 1943 roku rządu RP na uchodźstwie do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o zbadanie zbrodni, było zerwanie stosunków dyplomatycznych przez Moskwę z władzami polskimi w Londynie w nocy z 25 na 26 kwietnia 1943 roku.
Jeszcze wiosną 1942 roku polskie władze zwróciły się do Brytyjczyków o wsparcie w poszukiwaniach zaginionych polskich oficerów. Szef brytyjskiego MSZ, Anthony Eden zabronił dyplomatom angażować się w narastający, m. in. wokół tej kwestii, konflikt polsko-sowiecki. Sprawa ta pojawiła się jednak w raporcie przygotowanym przez Ministerstwo Wojny przez ppłk. Lesliego Hullsa: „Uwięzieni w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie po prostu znikli bez śladu (w łącznej liczbie 8300). Od 1940 roku nikt o nich nie słyszał i mimo obietnicy złożonej osobiście przez Stalina gen. Sikorskiemu i gen. Andersowi los tych oficerów pozostaje całkowitą tajemnicą”.
W tym samym czasie część prawdy o losach polskich jeńców nieświadomie odkryli polscy robotnicy przymusowi, którzy dowiedzieli się o kaźni od miejscowych mieszkańców. Ustawiony przez nich krzyż był jedną ze wskazówek, która doprowadziła Niemców do miejsca mordu. Kluczowe dla odkrycia dołów śmierci były również relacje składane przez miejscową ludność.
Wobec zablokowania przez Sowietów przeprowadzenia śledztwa przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż, Niemcy zorganizowali własne dochodzenie. 28 kwietnia 1943 roku na miejsce zbrodni na zaproszenie władz niemieckich przyjechała grupa międzynarodowych ekspertów medycyny sądowej i kryminologii. Przewodniczącym zespołu został doktor Ferenc Orsós – dyrektor Instytutu Medycyny Sądowej w Budapeszcie. Eksperci jednomyślnie podpisali sprawozdanie, w którym stwierdzili, że egzekucje na polskich jeńcach wykonano w marcu i kwietniu 1940 roku.
Wiosną 1943 roku na terenie mordów w Katyniu pracowała m. in. Techniczna Komisja Polskiego Czerwonego Krzyża. Niemcom zależało, by o zbrodniach Sowietów dowiedziano się w Polsce i na świecie. Do Katynia przybyła na zaproszenie Niemiec komisja licząca około 50 osób. Oprócz lekarzy uczestniczyli w niej także m. in. polscy literaci: Józef Mackiewicz, który by się tam udać, zdobył zgodę polskich władz podziemnych, a także Ferdynand Goetel, którego wyjazd zaakceptowały z kolei władze RP na emigracji.
Józef Mackiewicz opisał obraz grozy w Katyniu w wywiadzie pt. „Widziałem na własne oczy”, opublikowanym w wydawanym przez Niemców w Wilnie „Gońcu Codziennym” 3 czerwca 1943 roku. To, co zobaczył na miejscu, wywarło na nim ogromne wrażenie, a walką o prawdę dotyczącą sowieckich sprawców tej zbrodni zajmował się aż do końca życia. Podobnie silne wrażenie wywarły widoki grobów w Katyniu na Ferdynandzie Goetlu, jednym ze znanych pisarzy polskich okresu międzywojennego. Goetel był jednym z kilku świadków z Polski odkrywania polskich grobów w Katyniu. Napisał na ten temat raport, który złożył Polskiemu Czerwonemu Krzyżowi, wystąpił przed Kongresem Stanów Zjednoczonych, który prowadził dochodzenia w sprawie Katynia.
Sowiecka „prawda” o Zbrodni Katyńskiej
Po podaniu przez Niemców 13 kwietnia 1943 roku informacji o odkryciu masowych grobów w Katyniu, Moskwa od początku odsuwała od siebie odpowiedzialność za tę zbrodnię. Sowieci uparcie twierdzili, że odnalezione szczątki to ciała ofiar niemieckiej eksterminacji: „Niemieckie zbiry faszystowskie nie cofają się w tej swojej potwornej bredni przed najbardziej łajdackim i podłym kłamstwem, za pomocą którego usiłują ukryć niesłychane zbrodnie, popełnione, jak to teraz widać jasno, przez nich samych”.
Po zwróceniu się 15 kwietnia Rządu RP na uchodźstwie z prośbą do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o zbadanie sprawy. (z identyczną prośbą zwrócili się do MCK Niemcy, dla których Katyń był doskonałą okazją, aby skłócić ze sobą aliantów), Sowieci natychmiast zaatakowali pomysł powołania komisji przez MCK. Polacy zostali określeni jako „pomocnicy Hitlera”, którzy szerzą oszczerstwa i obrzucają kłamstwami Związek Sowiecki. Moskwa znalazła idealny pretekst do zerwania stosunków dyplomatycznych z rządem polskim w Londynie. Stalin w listach do swoich sojuszników z USA i Wielkiej Brytanii otwarcie atakował Polskę i zarzucał jej wrogą postawę wobec ZSRS. Zarówno władze amerykańskie, jak brytyjskie, nie chcąc drażnić Stalina, nie naciskały na rozwiązanie sprawy Katynia. Alianci w latach wojny potrzebowali wsparcia ZSRR w walce z Niemcami i Japonią, więc nie spieszyli z ujawnieniem prawdy.
Władze sowieckie przystąpiły do realizacji ugruntowania swojej „wersji” mordów w Katyniu. Tzw. Komisja Nikołaja Burdenki została powołana do życia 13 stycznia 1944 roku przez Biuro Polityczne KC WKP(b). Jej celem było udowodnienie, że Zbrodnia Katyńska została popełniona przez Niemców. Już jej oficjalna nazwa: „Specjalna komisja ds. ustalenia i przeprowadzenia śledztwa okoliczności rozstrzelania w lesie katyńskim polskich jeńców wojennych przez niemiecko-faszystowskich najeźdźców” zawierała tezę, która wskazywała, jakie będą rezultaty działania komisji. Przewodniczącym komisji został Nikołaj Burdenko, członek Akademii Nauk ZSRR.
Komisja Burdenki pracowała w Katyniu od 13 do 24 stycznia 1944 roku. Przeprowadzono kilka ekshumacji, obejrzano miejsca grzebania zwłok i rozmawiano ze „świadkami”. Znaleziono także sfałszowano dowody podrzucone przez NKWD.
Sowiecka komisja Burdenki od początku brała udział w wyreżyserowanym przedstawieniu. Bazowano przede wszystkim na badaniach i wnioskach, które wcześniej przygotowała komisja wstępna NKWD i Smiersz. 4 stycznia 1944 roku komisja Burdenki przedstawiła raport końcowy, który opublikowano 26 stycznia. Wskazywano w nim, że wyłączną winę za wymordowanie tysięcy Polaków w Lesie Katyńskim i innych miejscach ponoszą Niemcy. Jednocześnie podano fałszywą liczbę ofiar, szacując ilość zabitych na 11 tysięcy. Przez kilkadziesiąt lat ZSRR propagował wywody komisji Burdenki, a także uciekał się do bardziej „wyrafinowanych” metod, by zagmatwać, wymazać z pamięci faktyczne wydarzenia i pamięć o nich. M. in. w tym celu w spalonej przez Niemców podczas wojny wsi białoruskiej Chatyń wybudowano memoriał. Zbieżność brzmienia nazw dwóch miejsc tragedii była też przeznaczona na użytek własnego narodu - sowieckiego, który prawdę o Zbrodni Katyńskiej poznawał ze źródeł zachodnich. Ponadto katom nie wystarczyło tego, że w bestialski sposób wymordowali kwiat polskiego narodu - postanowili ich też po śmierci uczynić wyklętymi – zapomnianymi. Rodziny zamordowanych zmuszano się pogodzić z cynicznym kłamstwem na temat sprawców zbrodni, „kazano”” o nich zapomnieć – o tych leżących w zbiorowych mogiłach-dołach pod Smoleńskiem pod szarym betonem, głoszącym o „żertwach faszyzma”, nie mieli prawa nawet tych dołów odwiedzać… Przez praktycznie pół wieku tylko z listów, urywków informacji docierających zza „żelaznej kurtyny” mogli się domyślać, że ich najbliżsi spoczywają w lesie katyńskim.
Zmowa milczenia
Perfidia tej okrutnej zbrodni i jej „interpretacja” polegały na tym, że w ciągu kilkudziesięciu lat była ona okryta zmową milczenia i kłamstwa. Z goryczą należy stwierdzić, że w podtrzymywaniu tego kłamstwa wspierały ZSRR władze komunistycznej Polski. Stało się tak, co szczególnie było bolesne dla Polaków, że też byli sojusznicy Polski, m. in. Wielka Brytania, przez długi okres nie odtajniała posiadanych materiałów.
W 1951 roku Izba Reprezentantów Kongresu USA powołała specjalną Komisję Śledczą do Zbadania Faktów, Dowodów i Okoliczności Mordu w Lesie Katyńskim, od nazwiska przewodniczącego określana jako komisja Madenna. W 1952 roku w Waszyngtonie opublikowano siedem tomów protokołów przesłuchań przed komisją oraz raport wstępny i raport końcowy. Te materiały, protokoły komisji, nawet po ujawnieniu w latach 90. XX wieku części dokumentów z archiwów rosyjskich, stanowią cenne źródło. Jednak nie poczyniono z nich należytego użytku, głośno o nich nie mówiono, najpierw tzw. Zachodowi był ZSRR potrzebny jako sojusznik w wojnie, potem – jako partner do wszelkiego rodzaju układów i to, niestety, było ważniejsze, niż prawda o losach tysięcy synów polskiej ziemi. I tylko dzięki determinacji rodzin ofiar prawda o Katyniu nie została w polskim społeczeństwie utracona.
„Spadkobiercy” zbrodni nie gotowi do „pokajania”
Dopiero wraz z rozpadem ZSRR, upadkiem roli partii komunistycznej tego kraju i jej zakłamanej ideologii więcej światła padało na tajemnice katyńskiego lasu. Polska po okresie „Solidarności”, pierwszych wolnych wyborach 1989 roku, domagała się stanowczo od demokratyzującej się wówczas Rosji odkrycia prawdy o morderstwie na tysiącach Polaków w Katyniu.
Zbrodnia Katyńska była od początku jej „realizacji” jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic Związku Sowieckiego. Dopiero u schyłku epoki gorbaczowowskiej, 13 kwietnia 1990 roku, podczas wizyty ówczesnego prezydenta Polski Wojciecha Jaruzelskiego w Moskwie władze ZSRR w osobie Michaiła Gorbaczowa przyznały się niejako do popełnienia tej zbrodni, przekazały mu część odnalezionej w archiwach dokumentacji. Były to głównie imienne listy śmierci z obozów w Kozielsku i Ostaszkowie. Kolejną część dokumentów na polecenie prezydenta Rosji Borysa Jelcyna przekazano stronie polskiej w 1992 r. – były one obciążające Biuro Polityczne Komunistycznej Partii i Stalina. Na początku lat 90. XX w. przeprowadzono również ekshumacje masowych grobów w Charkowie i Miednoje, ponad wszelką wątpliwość lokalizując miejsca pochówku ze Starobielska i Ostaszkowa. Za rządów w Rosji Jelcyna zostały odtajnione niektóre dokumenty i wszczęto śledztwo w sprawie mordu katyńskiego. Jelcyn będąc w Warszawie przeprosił naród polski za ten mord dokonany na elitach społeczeństwa polskiego (wśród prawie 22 tys. zamordowanych znaleźli się, obok zawodowych oficerów Wojska Polskiego, rezerwiści powołani pod broń: 107 naukowców, wykładowców polskich i europejskich uczelni; 1040 nauczycieli szkół średnich i powszechnych; ponad 700 inżynierów, ponad 900 lekarzy i farmaceutów, dyrektorów klinik i ordynatorów oddziałów szpitalnych; ponad 700 prawników – sędziów, prokuratorów i adwokatów; blisko 6 tys. funkcjonariuszy policji i innych służb mundurowych; kilkudziesięciu duchownych; zginęli wynalazcy, przedsiębiorcy, urzędnicy, artyści, sportowcy i dziennikarze; wierni różnych wyznań chrześcijańskich, judaizmu i islamu).
Jednak Rosja nie zdobyła się na to, by powiedzieć całą prawdę o Zbrodni Katyńskiej. W 2004 roku Rosja umorzyła katyńskie śledztwo i zamknęła archiwa. Rosja totalnie nie zgadza się z określeniem zbrodni katyńskiej jako ludobójstwa. W dążeniu do pomniejszenia winy za popełnione przestępstwo używają jej przywódcy m. in. takich „argumentów” jak ten, że w owym okresie byli rozstrzeliwani (też na tym terenie, w lesie katyńskim) również obywatele radzieccy. Co jest wręcz cyniczne, jak i to, że „usprawiedliwiali się” „brakiem definicji”, mogącej określić to zbiorowe morderstwo. A przecież pomordowani wojskowi nie byli nawet więźniami wojennymi, bo nie było faktycznie stanu wojny pomiędzy Polską i ZSRR, tylko zbrodnicza napaść. Powstałe w Polsce Rodziny Katyńskie ciągle walczyły i walczą o wznowienie śledztwa o przyznaniu zbrodni i ukaraniu winnych. Dochodziły też swojej prawdy w trybunale międzynarodowym.
Katastrofa smoleńska – „złowrogi chichot historii”
Siedemdziesiąta rocznica Zbrodni Katyńskiej (10 kwietnia 2010 roku) miała stać się pewnym kamieniem milowym na tej drodze niedopowiedzianej prawdy o Katyniu i latach kłamstw oraz manipulacji. Przełom rokowało już to, że na uroczystości upamiętniające ofiary do Katynia miał przyjechać zarówno ówczesny premier Rosji Władimir Putin, jak i premier Polski Donald Tusk. Było to ważne spotkanie mające bardzo duże znaczenie. Prawda, wystąpienie Putina – bez przeprosin i bardziej wyartykułowanego pokajania się za zbrodnie komunistycznych oprawców - w pewnym stopniu zawiodło oczekiwania zarówno krewnych ofiar mordu jak i szerszej społeczności. W swoim wystąpieniu premier Rosji starał się przekonać obecnych i świat, że tu, w katyńskim lesie od rąk oprawców reżimu stalinowskiego ponieśli śmierć nie tylko polscy oficerowie, ale też obywatele radzieccy z 1937 r., jak też jeńcy rosyjscy. To jest prawda, ale czy można usprawiedliwiać morderstwo obywateli suwerennego państwa tym, że własnych obywateli też mordowano? Trudno przyjąć to nawet do świadomości.
Drugi etap obchodów 70. rocznicy mordu katyńskiego miał się odbyć bez oficjalnych rosyjskich władz, lecz miał w nim wziąć udział zarówno ówczesny prezydent Polski Lech Kaczyński wraz z małżonką, prezydent na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, jak też posłowie, senatorowie, duchowieństwo, dowództwo wojska, przedstawiciele organizacji społecznych i urzędów państwowych, członkowie rodzin ofiar Zbrodni Katyńskiej. Tak reprezentatywne, podniosłe obchody 70. rocznicy tragedii katyńskiej miały zwrócić oczy świata na Katyń, pokazać też Rosji, że pomimo jej przemilczeń i uników, świat będzie znał prawdę o Katyniu.
Ale historia jeszcze raz okazała się zbyt okrutna dla tego miejsca. Kiedy już na miejscu upamiętniającym pomordowanych miała się rozpocząć Msza św. inaugurująca upamiętnienie, nadeszła wieść o tym, że prezydencki samolot Tu-154M rozbił się o godz.8.41 podczas lądowania pod Smoleńskiem. Śmierć poniosło 96 osób. Ta straszliwa wieść sparaliżowała zarówno ludzi w Polsce – trwała bezpośrednia transmisja uroczystości w mediach, jak i w lesie katyńskim. Padały straszne słowa: Katyń wymógł dla siebie dodatkowe ofiary, dzięki którym już cały świat pozna prawdziwą historię tego miejsca – zbrodni i tragedii narodu polskiego. Tak, świat zwrócił swoje oczy ku Katyńskiej Zbrodni, nawet w Rosji w tamtych dniach w telewizji wyświetlono film Andrzeja Wajdy „Katyń”. Kolejna tragedia w Katyniu zmusiła świat do zderzenia się z prawdą o Zbrodni Katyńskiej, lecz polskie społeczeństwo zapłaciło za tę „lekcję prawdy” zbyt wysoką cenę…
Pamięć żyje w Wilnie i na Wileńszczyźnie
W 2008 roku w Wilnie, w kościele pw. św. Rafała Archanioła została umieszczona tablica upamiętniająca ofiary Zbrodni Katyńskiej. M. in. z inicjatywy badacza losów ofiar mordów z Wileńszczyzny i Litwy Jerzego Surwiły - udało się mu ustalić około 500 nazwisk (ogółem w Katyniu śmierć poniosło około tysiąca osób z Wileńszczyzny – terenów dzisiejszej Litwy i Białorusi).
Pamięć o rodakach pomordowanych w Katyniu i ofiarach zbrodni katastrofy samolotowej pod Smoleńskiem została uczczona w Zułowie. Związek Polaków na Litwie, zakładając w 2010 roku Aleję Pamięci Narodowej, jako pierwszą miał ustawić tu stelę i zasadzić dąb upamiętniające Zbrodnię Katyńską. Po tragicznym wydarzeniu - katastrofie samolotu prezydenckiego i kolejnej ofierze życia 96 osób - ustawiona tam została również stela pamięci prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego i wszystkich ofiar katastrofy. W wielu miejscowościach na Wileńszczyźnie, m. in. w Mejszagole, Miednikach, Rudnikach znajdują się krzyże upamiętniające Zbrodnię Katyńską.
Tradycyjnie również tego roku, w 85. rocznicę Zbrodni Katyńskiej i 15. rocznicę katastrofy smoleńskiej w kościele pw. św. Rafała Archanioła na Śnipiszkach w Wilnie została odprawiona Msza św., uczono pamięć pomordowanych i tragicznie zmarłych Rodaków.
Dzięki kolejnym pokoleniom Polaków godnie pielęgnującym pamięć historyczną, zarówno prawda o Zbrodni Katyńskiej, jak i pamięć o ofiarach katastrofy smoleńskiej jest żywa, jest znana. Jednak nadal bolesnym jest to, że żaden z inicjatorów, wykonawców, współuczestniczących w tej zbrodni nie poniósł kary.
Opracowała
Janina Lisiewicz
Komentarze
Dziś już wiemy ponad wszelką wątpliwość, że decyzję o wymordowaniu jeńców - polskiej elity, osobiście podjął jeden z największych zbrodniarzy w dziejach Stalin.
Zginął kwiat naszego Narodu.
Cześć ich pamięci!
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.